Zygmunt Brejtbart był gwiazdą międzywojennej areny cyrkowej. Pod imieniem Zishe znano go w całej Europie i USA. Jego przyjazd 19 kwietnia 1925 r. do Białegostoku wywołał wielkie poruszenie.
Trwa dyskusja o przedstawieniach cyrkowych. Przeciwnicy tresury zwierząt słusznie zwracają uwagę na ich wykorzystywanie i męczenie. Właściciele cyrków bronią się, argumentując, że lew, słoń czy inne zwierzę jest szczęśliwe, wykonując ku uciesze widzów nienaturalne dla swojego gatunku czynności. Międzywojenny cyrk miał inne atrakcje. Byli nimi siłacze, zapaśnicy i akrobaci.
Białystok był stałym punktem występów gościnnych rozmaitych cyrków. Miasto nie miało stałego budynku cyrkowego. Małgorzata Dolistowska w swojej książce o architekturze Białegostoku zamieszcza informację, że w 1894 r. Jan Knaup otrzymał pozwolenie na budowę drewnianego budynku cyrkowego przy ul. Polowej (Waryńskiego). Wykonane zostały projekty architektoniczne, ale wydaje się, że nie zostały one zrealizowane. Przybywające do Białegostoku zespoły cyrkowe rozstawiały więc swoje namioty na placu przy Polowej. Często też określano, że jest to plac przy ulicy Częstochowskiej. Drugim cyrkowym miejscem był plac na rogu ulic Sienkiewicza i Nadrzecznej. I właśnie na nim w kwietniu 1925 r. rozlokował się warszawski Cyrk Braci Staniewskich. To od 1882 r. była uznana marka. Gmach przy ul. Ordynackiej w Warszawie uznawany był za jeden z najlepszych budynków cyrkowych na świecie.
W Białymstoku cyrkowcy musieli zadowolić się jedynie namiotem. Pierwsze przedstawienie odbyło się 12 kwietnia. W programie, gwoli uspokojenia obrońców praw zwierząt zapowiedziany był tylko jeden numer ze zwierzętami. Niejaka Miss Marifan wystąpiła z „25 pięknie tresowanymi papugami”. Ale i tak publiczność szykowała się na występy akrobatów na rowerach, znakomitego klauna Friko, „artysty uniwersalnego Mr Brauna”, „niezrównanych gimnastyków”, a nawet multi instrumentalistki. Z tej okazji Dziennik Białostocki informował, że „przy ulicy Nadrzecznej od tygodnia zagościł cyrk braci Staniewskich dziś najpopularniejszych ekscentryków muzykalnych nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami. Estetycznie zbudowane pomieszczenie cyrku, a poza tym program o poziomie cyrków stołecznych ściąga coraz więcej publiczności białostockiej. Od czasu wojny Białystok nie miał cyrku. Dziś cyrk mamy i to prowadzony znakomicie”.
Występy od pierwszego dnia cieszyły się wielką popularnością, ale prawdziwa sensacja wybuchła 19 kwietnia 1925 r. Zapowiedziano, że tego dnia pociągiem z Warszawy o godzinie 12²⁵ przyjedzie „król żelaza światowej sławy” Zygmunt vel Zishe Brejtbart, aby przy Nadrzecznej dać w ciągu „dni następnych” popis swojej siły. Z tą światową sławą dyrekcja cyrku i Dziennik Białostocki nie przesadzili. Brejtbart był mega gwiazdą. Pomimo młodego wieku (32 lata) miał już za sobą europejskie i amerykańskie sukcesy. Jego polskie tournee związane było z propagowaniem idei syjonistycznej. W osobie Brejtbarta jednoznacznie upatrywano postać biblijnego Samsona. Mimo to atleta świadomie używał polskiego imienia Zygmunt. Pod imieniem Zishe znała go cała Europa i Stany Zjednoczone. Ten zabieg z wymiennie używanymi imionami gwarantował, że na jego występy przychodzili wszyscy, a nie tylko Żydzi. W Białymstoku występował więc jako Zygmunt, choć miejscowi Żydzi i tak mówili, że idą oglądać Zishe. To była elektryzująca wiadomość dla całego miasta. Każdy chciał obejrzeć słynnego atletę. Od godzin rannych na białostockim dworcu gromadziły się tłumy. Około południa przybyli miejscowi rabini. Gdy Brajtbart wysiadł z pociągu, wybuchła nieopisana wrzawa i entuzjazm. Przy dźwiękach orkiestry króla żelaza przeniesiono na rękach do specjalnie udekorowanej dorożki czekającej przed dworcem. Na Dąbrowskiego, Lipowej, Rynku Kościuszki i Kilińskiego stały kolejne tłumy wiwatujące na cześć niezwykłego gościa, który zatrzymał się w Ritzu. Relacjonujący to wydarzenie reporter Dziennika Białostockiego zanotował, że „do cyrku braci Staniewskich zjechał król żelaza Zygmunt Brejtbart. Przyjazd Brejtbarta spowodował niezwykłą sensację. Cyrk w oblężeniu”. Właściciele cyrku i sam atleta zadbali o odpowiednią reklamę. W kasie cyrku do każdego biletu dodawano „bezpłatnie książkę z fotografiami i opisem przygód nadzwyczajnych z życia Zygmunta Brejtbarta”.
Król żelaza występował przy Nadrzecznej dwa razy dziennie o godz. 14 i na wieczornym pokazie o dwudziestej. Prezentował podstawowy repertuar, dzięki któremu zyskał miano króla żelaza. Rozgrzewką był pokaz wbijania ręką gwoździ w pięciocalową deskę. Następnie przechodził już do poważniejszych zadań. Krępowano mu ręce i klatkę piersiową łańcuchami, a on napinając mięśnie rozrywał więzy. Jeszcze większe wrażenie robiło przegryzanie łańcuchów. Świadkowie twierdzili, że w absolutnej ciszy, która w takich momentach zapadała, dawał się słyszeć odgłos podobny do przegryzania herbatników. Później Brejtbart z dziecinną łatwością przegryzał monety. Podziwiano jego siłę połączoną z artystycznym smakiem, gdy wyginał metalowe pręty. Zazwyczaj trzymał je zębami, a rękoma giął je w kwiatowe ornamenty. Podziw budził numer, gdy na leżącym atlecie układano pokaźnych rozmiarów kamienną płytę lub betonowy blok, po czym kilku osiłków potężnymi uderzeniami młotów rozbijało ją. Zaprezentowany został też najnowszy numer Brejtbarta, specjalnie przygotowany na polskie tournee. Na torsie leżącego siłacza ustawiany był tor, po którym jeździli dwaj motocykliści.
Występy Brejtbarta wywoływały wśród publiczności niezwykłe emocje. Zanotowano, że podczas spektaklu „nagle zasłabła Lidja Szymańska, którą odwieziono do szpitala żydowskiego”. Wypadek ten Dziennik Białostocki komentował: „Oj, ten p. Brejtbart!”. Atleta nie prezentował w Białymstoku popisów, które wykonywał w plenerze. Większość widzów i tak znała je z opowieści, jak to po Brejtbarcie przejeżdżał samochód ciężarowy wypełniony ludźmi, ciągnięcie zębami za łańcuch wagonów, lokomotyw czy innych ciężkich pojazdów.
28 kwietnia, w ostatnim dniu występów atlety w Białymstoku stała się rzecz niesłychana. Oto Zygmunt Brejtbart wraz z dyrekcją cyrku zapowiedział, że przyjmuje wyzwanie „kilku tutejszych panów”, którzy oznajmili, że „przyniosą dziś swoje łańcuchy i żelazo. Jednocześnie złożyli 500 złotych, jeżeli p. Brejtbart powyższe łańcuchy rozerwie więc otrzyma wymienione 500 złotych”. Brejtbart wyzwanie przyjął i oświadczył wzbudzając ogólny entuzjazm, że wygraną przekaże na pomoc dla biednych. Na cyrkowych afiszach pojawiły się nadruki: „Dziś się wszystko wyjaśni. Czy p. Brejtbart produkuje wszystko siłą i wolą - czy nie? Czy p. Brejtbart zostanie zwycięzcą - czy nie?” Oczywiście nagroda przypadła w udziale atlecie. Publiczność była zachwycona.