Przegląd najgorszych czynności sprzątających. Felieton Tadeusza Płatka
To jest jest wyłącznie moja perspektywa, bo każdy nie lubi czego innego, i z pewnością znajdzie się ktoś, kto przeżywa uniesie, czyszcząc sedes.
Jestem to sobie w stanie wyobrazić, bo w sprzątanie można w końcu potraktować jako czynność uspokajającą, powtarzalną, fragment odwiecznego kręgu życia, dostrzec w nim heroiczną walkę z entropią, którą w dodatku zawsze można wygrać. A przecież lubimy gry, w których odnosi się bezwzględne zwycięstwo, zwłaszcza gdy w zawodowym i prywatnym życiu nic nie wychodzi. No to przynajmniej można wygrać z toaletą.
- Piekarnik. Na rynku dostępne są urządzenia które podobno same się czyszczą - parowo albo pyrolitycznie. W parowych robi się łaźnia, a w pyrolitycznych małe krematorium, w obu zaś wypadkach brud ma się odklejać i być dziecinnie łatwym do usunięcia. Wystarczy szmatką przetrzeć! Tak w każdym razie entuzjazmują się reklamujący je blogerzy technologiczni i sprzedawcy.
Szkoda tylko że to kompletna bzdura - to po prostu nie działa i tak, jak czyniły to nasze babcie i dziadkowie, musimy sami skrobać, wycierać, odtłuszczać w nieskończoność.
A gdy nie daj Boże pobrudzi się szybka, to już nigdy nie odzyska pierwotnej transparentności. Zawsze będzie nam przypominać, że piekarniki są zupełnie jak ludzie -z upływem lat coraz brzydsi.
- Pobojowisko budowlane. Zdecydowanie najgorsze jest zmywanie zaschniętej farby z płytek w łazience. Można sobie pomóc rozpuszczalnikiem, trzeba jednak pamiętać, że skończy się to zatruciem. Będzie nas boleć głowa, wystąpią nudności i żeby sobie ulżyć, opadniemy na kanapę przed telewizorem, od czego nam się tylko pogorszy.
Wyjątkowo złośliwa materią jest również pył powstały przy wierceniu wiertarką albo po szpachlowaniu. Z pozoru tylko opada i łatwo da się go odkurzyć. Niestety, reszta unosi się niewidzialna w powietrzu i opada po jakimś czasie. Jest więc tak jak przy wyborach do parlamentu - czujemy się dumni z głosowania (sprzątania), ale tylko przez jakiś czas.
- Tapicerka samochodowa. Tęgie głowy niemieckich inżynierów zadbały o to, żeby dywaników nigdy nie dało się do końca odkurzyć. Zawsze jakieś ziarenko się zawieruszy.
Znakomicie wymyślili też szyny mocujące fotele, w które zawsze wpadnie pół słonego paluszka w taki sposób, że ani od przodu ani od tyłu, nie będzie się dało go ruszyć. Dlaczego? No, bo ten paluszek się do szyny przyklei na kropelce coca-coli, która nam skapnie, a skapnie na pewno.
O ile bowiem zaraz po kupnie samochodu składamy przysięgę, że nigdy, ale to przenigdy nie będziemy niczego w aucie spożywać, o tyle po kilku latach mamy już na to wywalone.