Przed zniknięciem Jarosława Ziętary, w „Gazecie Poznańskiej” była lista tematów nie do ruszenia. Wśród nich działalność m.in. Elektromisu
- Jarek Ziętara, przychodząc do naszej redakcji, miał opinię „młodego pistoleta” zajmującego się niewygodnymi tematami. Nie wiem dokładnie, jakimi sprawami zajmował się w „Gazecie Poznańskiej”, ale w naszej redakcji była „lista cenzury”, naciski, by o pewnych tematach nie pisać. Wśród nich była działalność Elektromisu – zeznał we wtorek w sądzie Jerzy Nowakowski, w 1992 roku jeden z zastępców redaktora naczelnego „Gazety Poznańskiej”. Był jednym z kilku świadków, których we wtorek przesłuchano w Sądzie Okręgowym w sprawie porwania Jarosława Ziętary.
"Ziętara był młodym pistoletem, ale w redakcji nie można było o wszystkim pisać"
Od 28 lat nie znaleziono ciała dziennikarza Jarosława Ziętary. Zdaniem krakowskiej prokuratury 24-latek został zamordowany za swoją działalność zawodową. Śledczy uznali, że latem 1992 roku doszło do narady na terenie firmy Elektromis. Podczas niej biznesmen Aleksander Gawronik miał podżegać do zabójstwa Ziętary. Z kolei 1 września 1992 roku dziennikarz miał zostać porwany przez byłych ochroniarzy Elektromisu, poznańskiej firmy prowadzącej podejrzane interesy. Ochroniarze mieli potem przekazać go zabójcom, których danych do tej pory nie ustalono.
Sprawa Jarosława Ziętary - relacja jego dziewczyny. Zobacz film
We wtorek w poznańskim Sądzie Okręgowym odbyła się kolejna rozprawa przeciwko „Rybie” i „Lali”, którzy 28 lat temu mieli porwać dziennikarza podając się za policjantów. Zeznania złożył m.in. Jerzy Nowakowski, w 1992 roku jeden z wicenaczelnych „Gazety Poznańskiej”. Stwierdził, że nie był bezpośrednim przełożonym Ziętary, ale oczywiście znał go z redakcyjnych korytarzy.
- Przychodził z opinią „pistoleta”, zyskał ją, gdy wcześniej pracował w tygodniku „Wprost”. Wiedzieliśmy, że odszedł stamtąd w 1991 roku w atmosferze awantury. Słyszałem, że poszło o materiał o braciach S. z Bydgoszczy. Gdy pojawił się u nas w redakcji, miał dokończyć pracę magisterską i potem pracować na 100 procent. Nie pamiętam jego tekstu, który bulwersowałby opinię publiczną. Dziś prywatnie sądzę jednak, że zniknął za swoje zainteresowania powiązaniami polityczno-biznesowymi, do których mógł dojść
– zeznał Jerzy Nowakowski.
Przyznał, że w redakcji była „lista cenzury”. Chodziło o tematy, w przypadku których były naciski ze strony właścicieli gazety, aby ich nie ruszać. Wśród tych tematów widniały na przykład działalność byłego cinkciarza, a potem biznesmena Krzysztofa N. oraz działalność Elektromisu. Szef tej firmy Mariusz Ś., jak zaznaczył Nowakowski, był w dobrych relacjach z jednym ze współwłaścicieli dziennika.
- Taki tekst w gazecie, by się wówczas nie ukazał. Ale czy dziennikarz, by się nim nie zajął na własną rękę? Tego nie wiem.
Niewykluczone, że Ziętara szukał innej redakcji, w której mógłby opublikować aferalny temat. Tuż przed zniknięciem jeden z jego artykułów przedrukowała "Rzeczpospolita".
Czy Ziętara dostawał tematy z UOP?
W przypadku Ziętary prokuratura uznała, że badał działalność szarej strefy, a tropy mógł mu podrzucać Urząd Ochrony Państwa, zajmujący się m.in. Elektomisem.
Czytaj też: Były pracownik Elektromisu przerywa milczenie po 28 latach. Chce złożyć zeznania ws. Jarosława Ziętary
Do wątku służb nawiązał również Jerzy Nowakowski. Wskazał, że sam, na początku lat 90. dostał jawną propozycję pracy w poznańskiej delegaturze UOP. Kierował nią wówczas Antoni Franczyk, który złożył Nowakowskiemu taką propozycję podczas spotkania u ówczesnego szefa poznańskiej policji. To o tyle istotne, że UOP składał również propozycje Jarkowi Ziętarze. Oficjalnie młody dziennikarz odmówił. Ale wiele wskazuje, że współpracował nieformalnie ze specsłużbą, mógł od niej dostawać „kwity” na podejrzane działania poznańskich biznesmenów.
Jerzy Nowakowski dodaje, że o sprawie Jarka rozmawiał później ze swoim znajomym ze szkoły Maciejem Urbańskim, późniejszym szefem poznańskiego UOP.
- On mówił, że nie ma żadnej wiedzy na ten temat. Sądzę, że gdyby nawet wiedział, to by nie powiedział, bo Maciej Urbański poważnie podchodził do swojej pracy
– zeznał Jerzy Nowakowski.
Dziewczyna Jarka odnalazła w ich mieszkaniu dokumenty, z którymi się nie rozstawał. Czy ktoś podrzucił notatniki?
We wtorek przesłuchano także Beatę, w 1992 roku dziewczynę Jarka Ziętary. Mówiła, że w dniu jego zniknięcia, stojąc w mieszkaniu przy Kolejowej i patrząc przez okno, odprowadziła go wzrokiem. Nie widziała niczego niepokojącego. Miał przyjść na obiad, a może dopiero wieczorem. Nie przyszedł w ogóle. Następnego dnia zauważyła w mieszkaniu, że są jego dokumenty, notatniki, legitymacja prasowa, z którymi nigdy się rozstawał. Beata sądzi, że Jarek mógł je celowo zostawić, bo szedł z kimś na spotkanie. Ale bardzo prawdopodobne jest to, że ktoś, po jego porwaniu, podrzucił je do mieszkania. I nie zostawił śladów swojej obecności.
Czytaj też: Dziennikarz, zanim został porwany, został pobity w trakcie robienia zdjęć pod siedzibą Elektromisu?
Beata mówiła, że dokumenty Jarka zabrała z mieszkania przy ul. Kolejowej i zaniosła do redakcji. Może zostawiła je właśnie tam, a może przekazała policji. Nie potrafiła tego rozstrzygnąć. Za to wiadomo, że nie ma śladu po wielu notatkach Ziętary. Te materiały, które zostały w jego biurku, miały zostać zabrane rzekomo przez wysłanników Elektromisu podających się za policjantów.
W jej zeznaniach również pojawił się wątek służb. Wiedziała, że Jarek dostał propozycję pracy z UOP. Było to wiosną 1992 roku. Ale powiedział, że odmówi. Zastanawiająca była także jedna z jego wizyt we Francji, gdzie przez pewien czas studiowała Beata. Po latach znajomi Jarka odkryli, że w jego paszporcie nie ma śladów, by w tamtym czasie jechał przez Niemcy do Francji.
Pogranicznicy przepuścili go bez pieczątek? A może Jarek, jako tajny współpracownik służb, miał dwa paszporty i realizował we Francji jakieś zadania? Tego nigdy nie wyjaśniono.
- Kiedy był we Francji, nie zaglądałam w jego paszport. Wiem jednak, że w tamtych czasach były przystawiane pieczątki. Od 1994 roku prowadziłam wycieczki do Francji. Nie można było przekroczyć polsko-niemieckiej bez stempla na granicy. Dalej, na przykład na przejściu z Belgią, już nie zawsze tego przestrzegano – zaznaczyła była dziewczyna Jarka.
Komendant policji snuł teorię o agencie Ziętarze
Kolejnym świadkiem był Andrzej L., dawny kolega Ziętary z akademika i ze studiów na naukach politycznych. W 1992 roku Andrzej L. poszedł pracować do UOP. Ze służbami związał swoją zawodową karierę.
- Jarek opowiadał mi, że dostał propozycję pracy w UOP. Moim zdaniem on nie pasowałby do instytucji typu urzędniczego, takiej ja ta – przekonywał Andrzej L. Dodał, że nie ma wiedzy, aby UOP zajmował się kiedykolwiek zniknięcie jego kolegi.
Wątek UOP pojawił się również w zeznaniach byłego poznańskiego dziennikarza Macieja Gorzelińskiego. W latach 90. pisał o korupcji w poznańskiej policji oraz o „państwie Elektromis”, wielkim holdingiem, który w Poznaniu był wyjęty spod prawa. Przyznał, że dostawali wtedy groźby ze strony Elektromisu, wzięli ochronę.
W 1993 roku Gorzeliński przeprowadzał wywiad z ówczesnym komendantem wojewódzkim policji Kazimierzem Knoffem.
- Audycja miała burzliwy przebieg. Komendant zarzucał, że mówię o sprawach, na których się nie znam. Pytał, co wiem o Ziętarze. Mówił gwałtownie, emocjonalnie. Stwierdził, że Ziętara został zwerbowany przez UOP i przebywa za granicą
– zeznał były dziennikarz.
Tuż po nim na sądową salę wszedł wspomniany Kazimierz Knoff. Dlaczego przed laty lansował wersję o agencie Ziętarze? - Ja nie stwierdzałem faktu lecz przedstawiłem pewną hipotezę. Takie informacje przekazali mi podwładni. Poza tym sam, jako młody milicjant, dostałem propozycję od służb specjalnych. Z własnego doświadczenia wiedziałem więc, że służby proponują pracę ludziom młodym, znającym języki - tłumaczył swoje słowa sprzed 27 lat.
Ostatnim świadkiem przesłuchanym podczas wtorkowej rozprawy był Zenon Bosacki, emerytowany dziennikarz, przełożony Ziętary w „Gazecie Poznańskiej”. Opowiadał, że tuż przed zniknięciem Jarka doszły go słuchy o dziwnych zachowaniu młodego dziennikarza. Zachowywał się, jakby coś go trapiło. Redaktor Bosacki zabrał młodszego kolegi do baru mlecznego na zwierzenia przy obiedzie. Ale Ziętara niczego konkretnego nie powiedział znacznie starszemu przełożonemu.
Cytaj też: Były oficer UOP zeznał, że na zlecenie Elektromisu śledził Ziętarę i widział moment jego porwania
Kolejna rozprawa przeciwko byłym ochroniarzom odbędzie się w marcu przyszłego roku. „Ryba” i „Lala” nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy.
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień