W Dworku Białoprądnickim osiem zwierzaków znalazło dom. To już nasza druga akcja w tym miejscu. Można było przekazać karmę i wolne datki na rzecz zwierzaków, samemu wykonać dla nich legowiska
Dzień był „pod psem”, ale pogoda nie. Nad Dworkiem Białoprądnickim zaświeciło słońce i na ten jeden dzień deszcz odpuścił. Od niedzieli jaśniej jest w życiu Cudaka, Mańka, Bastera, Spinki, Lakiego i trzech dachowców.
Spinkę kilka miesięcy temu wyrzucili z samochodu w Zawadce z kagańcem na pyszczku. Nie miała szans na przeżycie. Bała się tak bardzo, że dopiero inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami załapali ją do klatki-łapki. Dla małego „strachulca” , który znalazł się w tłumie obcych ludzi, psów, zapachów, dźwięków, to było ciężkie przeżycie. Stres jednak został nagrodzony. Spinka w ramionach bardzo wzruszonej Pani Haliny Tekieli pojechała do swojego nowego domu. Dostała nowe imię Misia - po poprzedniczce, która żyła 16 lat.
Na swojego człowieka doczekał się też jedenastoletni Maniek z siwym pyszczkiem, a także młodziak Baster, który przez chwilę miał już dom, ale został zwrócony, bo za bardzo skakał - to kilkumiesięczny szczeniak, oddany za paczkę papierosów w czasie interwencji KTOZ w Słabkowicach pod Buskiem-Zdrojem.
Ludzie, którzy przygarnęli go w czasie naszej akcji, zdają sobie sprawę, że psiego malucha trzeba wychować. Mimo ciężkich dwóch pierwszych dni, nie poddała się też nowa opiekunka Mańka. Zwierzak bardzo tęskni za właścicielką hotelu dla psów, która go wyrwała z koszmarnego schroniska gdzieś na Śląsku. Staruszek był cały w ranach i strupach po pogryzieniu, miejscami bez sierści. Przez rok mieszkał w domowym hotelu u Anety Sosin, która go wyleczyła, odkarmiła, dała poczucie bezpieczeństwa. To u niej beztrosko hasał po ogrodzie, tarmosił swoje zabawki.
I choć był tam jednym z wielu psów, a teraz jest tym jedynym, bardzo przeżył rozstanie. Przez dwa pierwsze dni płakał, nie jadł, właściwie nie załatwiał potrzeb fizjologicznych. Maniek dobrze pamięta, kto wyciągnął go z piekła, leczył, głaskał, i kogo pokochał, tak jak tylko pies potrafi. Nie rozumie, że był w domu tymczasowym. Dla niego dom to dom. Potrzebuje czasu, żeby poznać, znów zaufać, pokochać. Na szczęście osoba, która go zabrała do siebie, nie przestraszyła się tej sytuacji, jest cierpliwa i wie, że zwierzęta też mają swoje emocje, tęsknią.
Przez trzy tygodnie publikowaliśmy w sobotnim wydaniu „Krakowskiej” portrety i historie bezdomnych psów i kotów, które zabraliśmy na naszą akcję „Kundel bury i kocury w dworku”. Dzięki temu osiem zwierzaków przed zimą dostało ciepły kąt u dobrych, rozsądnych ludzi. Dziękujemy i razem z wolontariuszami nisko się Państwu kłaniamy. Jeszcze jedno serdeczne DZIĘKUJĘ posyłam Pani Zuzannie Zając, która nie była na naszej imprezie, ale być może uratowała psie życie, a na pewno uwolniła je od strachu i poniewierki.
Radość z tego, że kilka niechcianych czworonogów znalazło dom, zakłóciła ucieczka Czary. Maleńka suczka, przestraszona zamieszaniem, spanikowała i czmychnęła razem ze smyczą. Jak na ironię, stało się to, kiedy do namiotu KTOZ podeszła osoba zainteresowana jej przygarnięciem. Inspektorzy i wolontariusze szukali jej kilka godzin. Bez skutku. Zniknęła jak kamień w wodę. Od razu na facebooku pojawiło się jej zdjęcie z prośbą o pomoc. Czara pierwszy raz w życiu znalazła się w mieście, przerażona, sama. Zanim trafiła do jednego z podkrakowskich hoteli dla psów, inspektorzy KTOZ odcięli ją z łańcucha. Nie miała budy, tylko klepisko w stodole. Kiedy ją zabierali, była szczenna.
Wiejski kundelek nigdy nie chodził na spacery, dopiero w hotelu zaczynał poznawać, jak wygląda normalne psie życie. Nasza impreza miała pomóc jej znaleźć dom, a tymczasem Czara znalazła się na ulicy, w całkiem obcym środowisku. Baliśmy się, że wpadnie pod samochód.
Na drugi dzień rano inspektorka KTOZ odebrała telefon. Suczkę, która miała charakterystyczne różowe szelki zauważyła Pani Zuzanna Zając, która wyszła na spacer ze swoim psem. Inspektorka w tym momencie była w Borku Fałęckim, a Czara na Prądniku Białym. Pani Zuzanna zwabiła uciekinierkę do klatki schodowej i cierpliwie przez godzinę czekała na przyjazd przedstawicielki KTOZ. Suczka cała i zdrowa, choć głodna i przestraszona, wróciła do hotelu. Pani Zuzanna spóźniła się do pracy, ale mam nadzieję, że szef (albo szefowa) lubi zwierzęta i wybaczy, a nawet doceni ludzki odruch pracownika. W końcu w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. A skoro Czarka jest - to proszę dla niej o dom. To maleńka suczka, wysterylizowana, łagodna, spokojna i potrzebująca dużo spokoju. Jeśli możecie dać jej dobre życie, dzwońcie: tel. 668 306 076
W czasie imprezy pod czujnym okiem Basi Faron i Szymona Bałka powstały kocie i psie legowiska (niektóre z czworonogami powędrowały do nowych domów), poduszki, obroże, szmaciane zabawki. Przygotowywali i szyli je dorośli, młodzi i najmłodsi. Szmaciane cudeńka zostały zrobione z używanych rzeczy, które dostaliśmy od gości imprezy.
W imieniu podopiecznych Fundacji „Człowiek dla Zwierząt”, Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i Fundacji „Skrzydlaty Pies” dziękujemy za karmę, wolne datki i prace podarowane przez Bronowickie Stowarzyszenie Przyjaciół Sztuk Wszelakich. Pieniądze z licytacji trafiły do kwestarskich puszek.
To już nasza druga zwierzakowa impreza w Centrum Kultury „Dworek Białoprądnicki”, czasie której bezdomniaki dostały szansę na odmianę losu, a opiekunowie czworonogów mogli dowiedzieć się, jak mądrze zajmować się psami, jak im pomagać, jak dobrze się z nimi komunikować. Pomysłodawczynią wydarzenia była licealistka Julka Słobodzian. Do zobaczenia za rok w gościnnych progach dworku!