14 stycznia dostali przydział mieszkania. Była radość, łzy szczęścia. Miesiąc później też były łzy, ale smutku i żalu. Burmistrz cofnął swoją decyzję.
Jeden z ładniejszych bloków na gniewkowskim osiedlu. Przed nim piękny plac zabaw. Dzieci pani Moniki Krawczyk już się na nim bawiły. Opowiadały swoim kolegom i koleżankom o tym, że przeprowadzają się do nowego mieszkania: dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Nic się nie sypie na głowię. Nic nie grozi zawaleniem. Ściany są proste. Nie ma wilgoci. Wreszcie! Istny raj.
Radość i smutek
Pani Monika Krawczyk ma pięcioro dzieci, w tym jedno niepełnosprawne. Razem z mężem wynajmują mieszkanie od prywatnego właściciela. Lokal jest w tragicznym stanie. Właściciel chce je remontować. Rodzina musi więc znaleźć nowe „M”.
Jak więc było szczęście w domu Krawczyków, gdy 14 stycznia dostali pismo od Beaty Kowalskiej, zastępcy burmistrza Gniewkowa, z informacją o przydziale wymarzonego mieszkania. 29 lutego przyszło kolejne pismo od pani wiceburmistrz z informacją o tym, iż przydział mieszkania został cofnięty ze względu na protest lokatorów bloku, w którym Krawczykowie mieli zamieszkać.
- Taki protest rzeczywiście został złożony. Doszło też do okoliczności, o których nie chciałabym mówić w mediach - wyznaje Beata Kowalska, a burmistrz Adam Roszak dodaje: - Mieszkańcy zaprotestowali. Musiałem uszanować ich wolę. Nie chcieliśmy generować kolejnego konfliktu. Tej rodziny nie zostawimy jednak bez wsparcia. Zadeklarowałem, że znajdziemy dla niej inne lokum i słowa dotrzymam.
To był wypadek
Pani Monika podejrzewa, że chodzi o wypadek, który miał miejsce w jej mieszkaniu na początku stycznia. - Chowałam pranie, mąż rozpalał w piecu. Zrobił kawę i zostawił ją na szafce. Szafka jest niska, więc nasze najmłodsze dziecko ją na siebie wylało. Poparzyło się. Ale to był wypadek - przekonuje pani Monika. - Ale ludzie zaczęli plotkować, że dziecko skatowaliśmy, że w ciężkim stanie trafiło na OIOM, że jesteśmy rodziną patologiczną, że o dzieci nie dbamy. Ludzie plotkowali, że jak dziecko się poparzyło, to byliśmy pijani. To nie była prawda. Pojechałam z dzieckiem do szpitala, a mąż z pozostałymi dziećmi został w domu - opowiada ze łzami w oczach. Wspiera ją jej matka, Barbara Augustyniak. - Ludzie zazdroszczą. Dowiedzieli się, że córka ma dostać mieszkanie. Zaczęli więc wydzwaniać i głupoty opowiadać. Bo jak ktoś ma piątkę dzieci, to na pewno jest rodziną patologiczną? Tak nie jest.
Odwiedziliśmy blok, w którym mieli zamieszkać Krawczykowie. Jedni twierdzili, że nie wiedzieli o proteście. Inni nie chcieli rozmawiać. - Nic na ten temat nie wiem. Ja się tą sprawą nie interesuję. Nie wiem czy podpisywałam jakiś protest. Choruję, więc nie potrafię powiedzieć - wyznała jedna z mieszkanek. Inna też nie chciała tematu komentować: - Ja już się takimi sprawami nie interesuję. Mnie tylko spokój jest potrzebny.
Mieszkanie w bloku stoi puste. Ratusz nie podjął jeszcze decyzji, kto w nim zamieszka.