To, co skuteczne jest dziś w przekazie politycznym, może prowadzić do zwycięstwa-mówi prof. Jerzy Bralczyk. - Ale jutro może przyczynić się do klęski - w nasze myślenie wbudowany jest sprzeciw wobec dużej przesady.
Propaganda to nieodrodne dziecko ideologii i mitów. Jeśli wierzyć propagandzie obozu rządzącego, Polska już kilka razy ocaliła Europę, a może nawet świat. Przykładami, autorstwa Platformy lub PiS, można sypać bez końca.
Ostatnio marszałek Sejmu Marek Kuchciński podczas obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego przekonywał, że dzięki Polakom Stalin nie zagarnął Europy Środkowej, a powstanie ocaliło Niemcy, może nawet i Francję, przed komunizmem. Jeszcze dalej w narodową mitologię pomaszerował minister obrony Antoni Macierewicz:
Przypomnijmy, czym był Powstanie Warszawskie: to była największa bitwa II wojny, która zdecydowała o losach Europy, bo tylko dzięki temu front został zatrzymany, tylko dzięki temu armie sowieckie nie poszły jeszcze dalej na Zachód
Jeśli przyjrzeć się poszczególnym sformułowaniom, ocena słów ministra rządu RP wypada groteskowo. Powstanie nie było największą bitwą II wojny, nie zadecydowało o losach Europy, wreszcie to nie powstanie zatrzymało aż do stycznia armie Stalina.
Wojsko Polskie w rozsypce
Antoni Macierewicz jest zresztą podręcznikowym przykładem polityka uprawiającego propagandę. Jesienią 2015 roku stan Wojska Polskiego - zdaniem szefa MON - „nie pozwalał na obronę integralności terytorialnej i niepodległości państwa polskiego”. Jednak już w lipcu tego roku, podczas warszawskiego szczytu NATO przekonywał, że nasza armia jest w wyjątkowo dobrej kondycji i śmiało może bronić wschodnich rubieży. Jak to możliwe, by w osiem miesięcy z bezradnej stutysięcznej armii stworzyć tak świetne wojsko?
Gen. Stanisław Koziej, profesor nauk wojskowych, były wiceminister obrony narodowej, a od 2010 do 2015 szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego ma na to jedną odpowiedź: - To niemożliwe! To dowód na to, że w sprawach tak poważnych, jak obronność kraju nie warto posługiwać się propagandą, czarną propagandą. Do czasu wypowiedzi Macierewicza nie wyobrażałem sobie ministra obrony jakiegoś kraju, który mówi, że jego siły zbrojne nie maja żadnych zdolności obronnych! Niech pan sobie teraz wyobrazi, jakie miny mieli wtedy dowódcy NATO, przecież mogli uznać, że Macierewicz mówi prawdę.
Dwa obozy - „nasz” kontra „ich”
Ale co z tego, skoro wielu Polaków uwierzyło, że niedawno armia była w rozsypce, a dziś prezentuje się na wielkiej defiladzie. - Ludzie zawsze są podatni na manipulacje polityków - tłumaczy dalej gen. Koziej. - A wystarczyło odpowiedzieć sobie na pytanie, które rządy kupiły sprzęt prezentowany z dumą na niedzielnej paradzie.
Język propagandowy jest obecny w wystąpieniach przedstawicieli wszystkich partii, tylko z różnym nasileniem
- tłumaczy Jerzy Bralczyk, autor wielu publikacji o manipulacji językowej i propagandzie. - Politycy funkcjonują dzięki temu, że mniej lub bardziej skutecznie namawiają wyborców, by im uwierzono. Czasami bywa tak, że mówią, jak jest naprawdę, a bywa i tak, że używają zaklęć i redukują istotę rzeczy do emocjonalnych sloganów.
Emocje to jeden z najistotniejszych elementów skuteczności propagandy. Granie na emocjach jest tak efektywne, ponieważ zwalnia odbiorcę z myślenia i nie wymaga rozumowej analizy. Jednocześnie emocje - negatywne bądź pozytywne - budują wspólny świat polityków i części społeczeństwa. Buduje również bardzo łatwo obozy: „my” i „oni”, przy czym „my” reprezentuje bardzo wyraźnie zakreślono dobro, a „oni” zło.
Nietrudno jest rozbudzić pozytywne emocje używając słów takich jak „patriotyzm”, „honor” czy „Ojczyzna”. Na drugim biegunie natomiast są wyrażenia takie jak „zdrajca”, „sprzedawczyk” czy „targowica”. - Takie stale powtarzane schematy służą do tego, by trwale zagościły w umysłach odbiorcy - mówi prof. Bralczyk unikając bezpośrednich odniesień do dzisiejszej władzy. - Patos i wzniosłość wypowiedzi jest charakterystyczna dla polityków konserwatywnych i narodowych.
Jednak przyznaje, że dawniej nie było czegoś, co nazywa czarnym patosem np. w sformułowaniach „hańba” czy „zdrada” mające na celu poniżenie kogoś. - Z kolei politycy ugrupowań liberalnych częściej odwołują się do wartości racjonalnych, a nie emocjonalnych - komentuje językoznawca.
Wybuch, śmierć i teczka Wałęsy
Zasób propagandowych, a także niezamierzonych antypropagandowych chwytów polskich polityków jest nieograniczony. Im bardziej zacięta walka polityczna, tym cięższe działa propagandowe wyciągają licząc na zyskanie jak największego poparcia.
W poprzednich rządach z dużym nasileniem działań propagandowych mieliśmy do czynienia w czasie, kiedy premierem została Ewa Kopacz. We wrześniu 2014 roku, zapewne korzystając z rad Michała Kamińskiego, zaprezentowała swój rząd. W budynku Politechniki Warszawskiej, na proscenium, ustawiono ministrów, a premier Kopacz mówiła o ich zaletach. Jednak ten - propagandowy w założeniu - chwyt nie odwoływał się ani do emocji, ani też racjonalnej prezentacji. Poza Ewą Kopacz chyba nikt nie uwierzył w jej słowa, że przez rok jej gabinet zrobi więcej, aniżeli... rząd Donald Tuska przez siedem lat. I pani premier natychmiast stała się obiektem kpin i żartów. Natomiast kampania wyborcza PO opierała się głównie na propagandowym straszeniu PiS-em i naciąganiu sukcesów, co musiało nieuchronnie skończyć się porażką.
Bronisław Wildsten, prawicowy dziennikarz zarzucał Platformie, że jej propaganda jest lepsza aniżeli w czasach PRL. Tymczasem niesłychaną manipulację uprawiają dziś „Wiadomości” Telewizji Polskiej pod wodzą prezesa Jacka Kurskiego. Podręcznikowym przykładem czarnego public relations była informacja z 9 sierpnia, którą Wiadomości zaczęły od historii wybuchu gazu w jednym z gdańskich bloków w 1995 roku. Historyk IPN Sławomir Cenckiewicz twierdzi, że w dniu wybuchu funkcjonariusze UOP przeszukali mieszkanie pułkownika Adama Hodysza i przejęli teczką obciążającą Lecha Wałęsę. W kamienicy zginęło wówczas 21 osób. W tej informacji są wszystkie klasyczne elementy propagandy: emocje, celowo użyte sformułowania mające pokazać, że za śmiercią 21 ludzi mógł stać UOP, a za nim Lech Wałęsa. Dowodów nie pokazano żadnych.
Skrajnie rzetelne media
Dziś nikt nie jest w stanie udowodnić, czy większą siłę rażenia ma telewizja, czy też internet. Niewątpliwie młodsi obywatele czerpią wiedzę przede wszystkim z sieci, a starsi - z radia i telewizji. Dlatego jedną z pierwszych decyzji Sejmu była zmiana ustawy o mediach, tzw. mała ustawa medialna. Szef klubu PiS Ryszard Terlecki tłumaczył pośpiech tym, że media publiczne kilka tygodni po wyborach „skrajnie nierzetelnie” relacjonowały konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ale podobną opinię wyrażali politycy PiS wtedy, kiedy nikt nie przewidywał problemów z TK. Co więcej, Ryszard Terlecki tuż przed grudniowym głosowaniem nad małą ustawą medialną jasno - jak w PRL - określił zadania mediów publicznych: „Jeżeli one wyobrażają sobie, że będą przez najbliższe tygodnie zajmować Polaków krytykowaniem naszych zmian czy naszych projektów zmian, to trzeba to przerwać”. Takich słów nie powstydziliby się propagandyści Telewizji Polskiej z lat 70. i 80.
Prof. Jerzy Bralczyk podkreśla jednak, że przed październikowymi wyborami w mediach publicznych nie było tylu oskarżeń, zarzutów o zdradę i emocjonalnej przesady. Ale czy dzisiejsza skuteczność, bo przekaz PiS jest na razie wyjątkowo skuteczny, nie zemści się za jakiś czas? Charakterystyczną cechą manipulacji jest bowiem odwoływanie się do ogólnikowych pojęć i bliżej nieokreślonych wrogów. Prędzej czy później mniej przekonani zwolennicy PiS zażądają konkretów.
- Skuteczność raczej się nie mści, to coś, co chcemy posiadać - tłumaczy prof. Bralczyk. - Ale w pewnych sytuacjach umiejętność realizowania celów, które sobie założymy, może istotnie przysporzyć problemów. To, co skuteczne jest dziś, może prowadzić do zwycięstwa, ale jutro może przyczynić się do klęski. W nasze myślenie mamy wbudowany sprzeciw wobec dużej przesady. Jeśli coś jest zbyt słodkie, staje się przeciwskuteczne.
Poderwać do działania i co dalej?
Ale, zdaniem językoznawcy, naszej scenie politycznej grozi coś poważniejszego, co już przenosi się z salonów do naszych domów: - Mam na myśli natężenie agresji, przemocy słownej, używania inwektyw i brutalizację językową. Patetyczność w przekazie politycznym nie jest zła, czasem jej nawet oczekujemy, ale brutalizacja w propagandzie politycznej w rezultacie nie przynosi nic dobrego.
Dla Polaków pamiętających Jana Pietrzaka z kabaretu „Pod Egidą” szokiem mogły być internetowe filmy z jego ubiegłorocznych występów. Pokazała je w tych dniach TV Kultura. Dowcipkując na temat posła Stefana Niesiołowskiego z PO popisał się takim „żartem”: „Jego naturalne środowisko to wszy, mendy, gnidy, pluskwy, muchy plujki, żuki gnojniki. I to jest również jego elektorat. I to świadczy o potędze polskiej demokracji. Nawet wszy i mendy mają swoją reprezentację”... Pozostawiam to bez komentarza, bo cóż tu można powiedzieć.
Najważniejszą funkcją propagandy jest rozbicie przeciwnika i pognębienie go w oczach opinii publicznej i zdobycie zwolenników. Kolejnym etapem jest stworzenie jak najszerszych grup społecznych myślących tak, jak chce polityk. Chodzi np. o wskazanie wrogów , by dzięki temu - nawet sięgając do niskich instynktów - pobudzić zwolenników do działania. Jednak później nie będzie już tak łatwo. Francuski socjolog Jacques Ellul dowiódł, że o wiele łatwiej wezwać ludzi do działania aniżeli później narzucić im sposób życia.
Nieśmiertelne mity polskie
Źródłem propagandy mogą być też (po części prawdziwe) hasła, utrwalane przez lata, jak np. zwycięska jakoby bitwa polskich żołnierzy pod Lenino. Takim hasłem jest w obozie rządzącym „należne Polsce miejsce” w Europie lub świecie. Jednak nikomu nie udało się sprecyzować, co w rzeczywistości oznacza ten zwrot. Andrzej Duda wielokrotnie podkreśla np., że prezydent Lech Kaczyński prowadził aktywną politykę, która „pozwoliła Polsce odzyskać należne jej miejsce wśród krajów Unii Europejskiej”.
Jarosław Kaczyński przekonuje od niedawna, że to właśnie dzięki rządom PiS Polska „odzyskuje należne jej miejsce w świecie”. Wiadomo jakie - należne. Historyk i poseł PiS Andrzej Kryj wie, że zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i rząd „chcą prowadzić taką politykę historyczną, aby przywrócić Polsce i Polakom należne miejsce w historii Europy i świata”.
Za nimi kroczą media - Piotr Rachtan, prawicowy dziennikarz przekonuje, że jedną z najważniejszych części polityki po ubiegłorocznych wyborach stała się walka o przywrócenie „godności Polski i należnego jej miejsca wśród narodów świata”.
Ideałem każdego propagandysty jest to, by człowiekowi wydawało się, iż jego zachowanie wynika tylko z własnych decyzji i przemyśleń. Propaganda, aby była skuteczna, musi być wtłaczana ludziom do głów bez ustanku (chociaż nie zawsze to działało - w PRL naród miał być z partią, a partia z narodem i nie udało się). Ustrzec się przed manipulacją można tylko w jeden sposób: uczyć się, czytać, słuchać i samodzielnie wyciągać wnioski.