Prokurator szykował zarzuty w sprawie wyzysku w Warsie, ale w niejasnych okolicznościach zmarł. Następca szybko sprawę umorzył
Jeden prokurator nie radził sobie ze sprawą. Drugi chciał oskarżyć ważne osoby, ale został odsunięty. Trzeci poszedł odważnie w jego ślady, ale na dwa tygodnie przed postawieniem zarzutów umarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Czwarty zaś szybko umorzył postępowanie – taki jest finał sprawy domniemanego łamania praw pracowniczych w państwowej spółce WARS. Wielu wskazuje na jej ścisły związek z głośną aferą Stanisława Koguta, byłego lidera kolejarskiej „S”, a potem senatora PiS. Jego słynna fundacja ze Stróży dostawała od Warsu i innych kolejowych spółek duże pieniądze. Jednocześnie konduktorzy skarżyli się na coraz gorsze warunki pracy.
Co ciekawe, we władzach spółki zasiadają lub zasiadali wieloletni i wpływowi działacze „S”. Tymczasem doświadczeni kontrolerzy Państwowej Inspekcji Pracy, m.in. z Krakowa, zawiadomili prokuraturę, że w Warsie dochodzi do wyzysku. – Ostatni prokurator wyraźnie dał mi do zrozumienia, że będzie stawiał zarzuty. Nagle słyszę, że umarł, a sprawa została umorzona – dziwi się Janina Bielska z małopolskiej PIP.
„Byle Prezes Kaczyński się nie dowiedział”
- Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że małopolscy politycy PiS robią wszystko, by ta sprawa nie dotarła do Jarosława Kaczyńskiego – grzmi Jan Oćwieja, były konduktor WARS-u. Wyleciał z pracy dwa lata temu „w związku z utratą zaufania”. Przez 37 lat był sumiennym, wielokrotnie nagradzanym, pracownikiem kolejowej spółki obsługującej wagony restauracyjne, sypialne i kuszetki, należącej w połowie do skarbu państwa, a w połowie do państwowego PKP Intercity.
Podpadł, gdy wraz z innym związkowcem, Krzysztofem Bradlińskim, zaczął dokumentować – jak zapewnia – „faktycznie przepracowane godziny”, za które pracodawca nie płacił konduktorom od… kilkunastu lat. Nie znalazłszy posłuchu w firmie, opowiadał mediom, w jakich warunkach pracują konduktorzy. Przed wprowadzonymi w 2004 r. zmianami, pracownik mógł po robocie odpocząć w hotelu, wziąć prysznic, wyspać się. Miał opłacone nadgodziny i delegacje zagraniczne. Po zmianach obsada wagonów sypialnych i kuszetek została zredukowana, a konduktorzy zaczęli pracować nawet… 90 godzin z rzędu.
„Odpoczynek” na stacji docelowej odbywa się w stojącym na bocznicy wagonie, którego wnętrze nagrzewa się latem do 50 stopni, a zimą - niemal zamarza. W nowszych wagonach nieczynne są toalety, hałasują sprzątaczki i służby techniczne, w zaśnięciu i odpoczynku nie pomaga podpinanie i rozpinanie wagonów, przestawianie lokomotyw, a także kursowanie po sąsiedzku ciężkich składów z węglem.
Krakowska inspektor zawiadamia prokuraturę
Konduktorzy wyrabiają po 240 godzin w miesiącu, niektórzy ponoć nawet 320. Ale zgodnie z regulaminem z 2004 r. połowę czasu spędzonego przez nich w trasie pracodawca uznaje za czas wolny.
„Mówiącą o tym instrukcję należy traktować w kategoriach żartu” – oceniła Janina Bielska, doświadczona specjalistka Państwowej Inspekcji Pracy w Krakowie. Podczas kontroli krakowskim Oddziale Południe WARS-u stwierdziła liczne naruszenia kodeksu pracy i zaniżanie wynagrodzeń.
„Pracodawca nie dość, że nie zrealizował wniosków inspektora pracy, to jeszcze podjął działania w celu ukrycia stanu faktycznego i wprowadzenia w błąd organów nadzoru i kontroli” – oburzyła się i zawiadomiła prokuraturę „o uzasadnionym podejrzeniu przestępstwa polegającego na uporczywym i złośliwym naruszaniu praw pracowniczych przez Zarząd Wars SA”. Nadinspektor Ewa Major z PIP po kontroli w Gdańsku zrobiła to samo. Wcześniej identyczne wnioski sformułowali inspektorzy z Warszawy.
Władze Warsu od początku stoją na stanowisku, że ich system pracy i wynagrodzenia jest dobry, w pełni zgodny z prawem, a zarzuty inspektorów chybione.
Czterech prokuratorów, w tym trzeci umiera, a czwarty umarza
We wrześniu 2016 r. sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa Kraków – Śródmieście Wschód. - Pierwszy prokurator szybko został zastąpiony przez innego, ten chciał stawiać zarzuty wierchuszce Warsu, ale został odsunięty, trzeci też uważał, że trzeba postawić zarzuty: w połowie kwietnia tego roku mówił nam, że zrobi to w ciągu „najdalej dwóch tygodni”. 21 kwietnia dowiedziałem się, że zmarł – opisuje Jan Oćwieja.
- W sprawie zgonu pana prokuratora P. postępowanie prowadzi Prokuratura Rejonowa Kraków Podgórze – wyjaśnia Janusz Hnatko, rzecznik krakowskiej Prokuratury Okręgowej. Wiadomo, że śledczy przez ostatnie miesiące opiekował się ciężko chorą mamą, potem niespodziewanie zmarł mu ojciec, wreszcie równie nagle zmarł sam P. Jego zwłoki miała znaleźć w łazience matka.
- Mną to wstrząsnęło, bo prokurator nie wyglądał ani na starego, ani na chorego – przyznaje Janina Bielska. Dodaje, że P. dawał jej jednoznacznie do zrozumienia, iż będzie stawiał zarzuty.
- Zarzuty miały być stawiane członkom Rady Nadzorczej Warsu – wspomina Oćwieja. Potwierdza to Bradliński.
- Do dalszego prowadzenia postępowania wyznaczono prokuratora Andrzeja Babicza – ciągnie Janusz Hnatko. Ten po sześciu tygodniach uznał, że „zakres i przedmiot postępowania nie uzasadnia przedstawienia zarzutów jakiejkolwiek osobie i w związku ze zgromadzonym obszernym materiałem dowodowym podjął decyzję o umorzeniu dochodzenia (….) wobec braku znamion czynu zabronionego”.
- Prokurator nie stwierdził uporczywości i złośliwości w zachowaniu pracodawcy, zebrane dowody, w tym przede wszystkim wyniki kontroli PIP i innych organów kontrolnych, w żaden sposób nie potwierdziły, aby dochodziło ze strony pracodawcy do zaniedbań, które mogłyby prowadzić do poważnych skutków w postaci bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia pracowników – opisuje prok. Hnatko.
Prokuratura Krajowa obiecuje i… Nie sprawdza
W połowie maja Bradliński został przyjęty przez prokuratora krajowego Waldemara Puławskiego. – Obiecano mi, że krajówka ściągnie akta tej sprawy i będzie się jej wnikliwie przyglądać, bo jest poważna – opowiada były konduktor. Podobne zapewnienia miał wcześniej słyszeć m.in. od współpracowników ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka, a także od małopolskich posłów PiS.
- Jak wynika z akt sprawy Prokuratura Krajowa nie zwracała się o akta przedmiotowego postępowania – mówi nam prok. Hnatko.
Stronnicy wyrzuconych konduktorów twierdzą, że „sprawa jest beznadziejna”, bo jej drążenie „zagraża zbyt wielu ważnym ludziom”. Z wieloletnich obserwacji pracowników i menedżerów PKP wynika, że kolejowe spółki, w tym WARS, były przez wiele lat eksploatowane kosztem załogi. Celem było „wyciśnięcie pieniędzy” dla działaczy „S” i polityków oraz innych „krewnych i znajomych Królika”, w tym fundacji pomocy niepełnosprawnym kierowanej przez Stanisława Koguta, byłego szefa kolejarskiej „S” i senatora PiS oskarżanego teraz o korupcję. Władza na kolei była zawsze dość płynna: część kluczowych działaczy związkowych zostało wysokimi menedżerami, prezesami lub członkami rad nadzorczych w spółkach.
- Nikomu nie zależy, by ktoś dziś w tym grzebał – kwituje były wysoki menedżer spółek PKP.
Związkowcy grzmią, ale tylko na Fejsie
Wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel w odpowiedzi na interpelację posłów PO napisał rok temu, że wedle jego wiedzy wszystko zdaje się być w porządku. Zastrzegł przy tym, że „minister nie ma podstaw prawnych do wydawania zarządowi Warsu wiążących poleceń”.
Zarząd Warsu podkreśla, że obowiązująca od 2004 r. organizacja pracy została wprowadzona „w uzgodnieniu z działającymi w spółce organizacjami związkowym”. Edyta Płuciennik-Skalska z centrali Warsu zapewnia, że inspekcja nigdy nie miała do nowego systemu zastrzeżeń.
Stronnicy Bradlińskiego i Oćwiei twierdzą, że część konduktorów władze zastraszyły, część udobruchały drobnymi sumami. I nikt się nie wychyli.
- Oni nie mają racji – uważa Janusz Chochulski, szef „S” w Warsie.
Przekonuje, że warunki pracy są „raczej dobre”. Na facebookowej stronie kierowanej przezeń organizacji są jednak kopie pism słanych do zarządu firmy. Jedno, z marca 2017 roku, dotyczy... wypłaty należności za nadgodziny wypracowane w latach 2013-2016 (wcześniejsze się przedawniły). Inne, ze stycznia tego roku, zawiera żądanie „zapewnienia miejsc do odpoczynku dla konduktorów na stacjach zwrotnych”. Chochulski pisze w nim: „Ponieważ pracodawca całkowicie lekceważy problem warunków odpoczynku dla konduktorów, żądamy zmiany miejsc odpoczynku poprzedzonej akceptacją naszego przedstawiciela”.
Pytany dziś o to szef „S” bagatelizuje problem. – W ogóle nie ma o czym mówić” – ucina.
Wtajemniczeni wyjaśniają, że po zakładowej „S” nie można się zbyt wiele spodziewać, bo Warsem rządzi teraz ekipa wywodząca się właśnie z tego związku.
ZOBACZ KONIECZNIE:
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!
Poważny program - Krowoderska