Profesor Miodek: Co dalej z keczupem?
Spośród wszystkich doskonałych monologów - parodii moich wykładów, w których specjalizuje się od lat Łukasz Rybarski z Kabaretu pod Wyrwigroszem, największą radość sprawia moim wnukom ten, w którym utalentowany aktor zastanawia się, zasilając tę refleksję odpowiednią gestykulacją, dlaczego - wkraczając na obszar kulinarnych podstaw słowotwórczych - można się do kogoś przychrzanić, można komuś przypieprzyć lub przysolić, ale nie można nikomu przykeczupić czy przykeczapić. Nietrudno się domyślić, że największą radość sprawia wszystkim, nie tylko moim wnukom, ostatnia forma - z samogłoską „a”. Ja zaś, pokładając się z innymi ze śmiechu, nie mogę nie widzieć w tym brzmieniowym żarcie poważniejszego problemu, związanego ze sposobem przyjmowania do języka wyrazów obcych.
Przez wieki, gdy obce formy docierały do nas za pośrednictwem pisma, utrwalały się one częściej w wersji graficznej: impas, notes, bilet, kabotyn, kowboj, Niagara, Waszyngton, Gwinea (a nie „empas”, „not”, „bije”, „kabotę”, „kauboj”, „najagre”, „waszinten”, „gini”). Business jeszcze 100 lat temu odczytywano literowo „busines”! 50 lat temu - obok Bitelsów żywot pełnoprawnego wariantu wiedli Bitlesi nawiązujący do zapisanej nazwy The Beatles. Klub jest ciągle klubem w starych połączeniach typu Łódzki Klub Sportowy, Górniczy Klub Sportowy, Klub Prasy i Książki, ale w nowszych pojawia się już „klab”, np. „biznes center klab”, „klabing” - tak jak pub stał się od razu w wymowie „pabem”, business od dawna jest biznesem (i tak go też częściej zapisujemy), a niektórzy rodacy chcą być tak fonetycznie autentyczni, że w ich ustach pojawia się „byznes”, Bitlesi przegrali z wariantem akustycznym Bitelsi, a indiańską z pochodzenia nazwę Chicago coraz więcej osób wymawia „Szikago” - jak na zasadzie wyjątku, bo na sposób francuski, czynią to mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Wariant „Czikago” - bliższy mi od dzieciństwa - jest dopuszczalny, ale wyraźnie się cofa.
Przez wieki, gdy obce formy docierały do nas za pośrednictwem pisma, utrwalały się one częściej w wersji graficznej: impas, notes, bilet, kabotyn, kowboj, Niagara...
...Waszyngton, Gwinea (a nie „empas”, „not”, „bije”, „kabotę”, „kauboj”, „najagre”, „waszinten”, „gini”)
Kierunek ewolucji jest bowiem aż nadto wyraźny: coraz lepsza znajomość języków obcych, podróże, kontakty ze światem, elektroniczne środki przekazu sprawiają, że przybywa zapożyczeń akustycznych, mniej lub bardziej zbliżonych do fonetycznego oryginału. Ja - do końca życia będę mówił o „keczupie”, jak zresztą zalecają wydawnictwa poprawnościowe. „Keczap” jeszcze 30-40 lat temu odbierałbym jako formę brzmiącą snobistycznie, pretensjonalnie. Dziś już tak o nim nie myślę, owszem - nie wykluczam, że w przyszłości może się on stać pełnoprawnym wariantem „keczupu”, a może go nawet kiedyś wyprzeć. Zachowania najmłodszych Polaków w tym względzie dają mi wiele do myślenia i podpowiadają takie prognozy.