Prof. Władysław Danielewicz: Miasto jest dla ludzi, a ludzie potrzebują zieleni. To, co stało się na ul. Święty Marcin to skandal
- Im więcej dzikości, spontaniczności w przyrodzie tym lepiej. Wiem, ze nie wszędzie da się zmienić beton na park, ale tam, gdzie można ją zostawić w spokoju, róbmy to! - apeluje prof. Władysław Danielewicz z Katedry Botaniki Leśnej Wydziału Leśnego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. W rozmowie z „Głosem Wielkopolskim” opowiada dlaczego należy zwalczać przyczyny zmian klimatu, tworzyć zielone miejsca, przywracać cieki wodne i edukować ekologicznie.
Za 50 lat będziemy w miastach sadzić kaktusy, a w lasach palmy?
Co będzie za 50 lat, tego nikt nie wie. Jestem sceptycznie nastawiony do tego typu prognoz, ponieważ jest bardzo wiele niewiadomych. Czy klimat się zmienia, tak jak się przewiduje? Jakie wywoła skutki?
Jednak Lasy Państwowe alarmują: usycha świerk, usycha sosna.
Rola gatunków iglastych w związku z ociepleniem klimatu, choć nie wszystkich, ma spadać. Ale z drugiej strony, czy to znaczy, że ich w ogóle nie będzie? Nie sadzę. 50 lat to nie jest tak dużo. Ja już tyle przeżyłem i pamiętam takie prognozy dotyczące zamierania lasów pod wpływem zanieczyszczeń przemysłowych.
Górskie lasy iglaste miały zginąć w latach 2000. m. in. w Karkonoszach czy Górach Izerskich. W połowie lat 80. nastąpiła wówczas tam katastrofa i tak się wtedy wydawało, że ten las zginie na zawsze. Wcale nie zginął. Przeciwnie, pięknie się odnowił. Sceptycznie jestem więc nastawiony do takich złych przewidywań.
To czy da się cokolwiek powiedzieć dzisiaj o tym, jakie gatunki będą rosły przy towarzyszących nam zmianach klimatu?
W połowie XIX wieku próbowano w naszym klimacie uprawiać wiele gatunków egzotycznych, jednak bardzo niewiele roślin z tych cieplejszych stref klimatycznych wytrzymało nasze warunki. Co jest ograniczeniem dla innych drzew i krzewów? Niskie temperatury zimą, które zdarzają się co jakiś czas, nie co roku. W naszym ogrodzie dendrologicznym sam zasadziłem pięknego figowca, który po 10 latach w końcu nie przeżył jednej z niekorzystnych zim. W tej chwili nie wiemy, co się zdarzy, jakie gatunki zyskają na ociepleniu klimatu, a jakie stracą. Są wprawdzie próby opracowywania różnych scenariuszy opartych na modelach klimatycznych, ale nie powinno się z tego wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Nie ma ciągle mowy, by uprawiać takie gatunki, które występują w krajach śródziemnomorskich. Chociaż nie powiem, by nie podejmowano takich prób, np. w ogrodach botanicznych (od dawna) czy w niemieckich miastach (w ostatnich latach). W Poznaniu jest jedno takie drzewo na Grunwaldzie, które pochodzi z Chile - araukaria. Ale to jedno drzewo, które jest przede wszystkim ciekawym przykładem adaptacji egzotycznej rośliny do sprzyjających warunków mikroklimatycznych. Rewelacyjnej recepty w postaci gatunków jakie mogłyby się przydać w sytuacji zmian klimatycznych nie ma.
To może inaczej: jaka zieleń mogłaby się dostosować do zmian klimatycznych?
Jest jeszcze za wcześnie by cokolwiek na ten temat powiedzieć. Oczywiście można już zacząć badania eksperymentalne, próbuje się to robić, ale musielibyśmy wiele gatunków i w różnych warunkach, przez wiele lat (bowiem drzewa żyją długo) wypróbować, a na to nas nie stać. W historii były już różne mody na rośliny tzw. przyszłości, uniwersalne, leczące, znoszące skrajnie niekorzystne siedliska, potem się okazywało, że to wszystko było funta kłaków warte. Przeze mnie przemawia doświadczenie. W latach 70., gdy kończyłem studia, pisałem pracę magisterską na temat sosny czarnej. To taki gatunek, który na ten czas wydawał się odpornym na zanieczyszczenia powietrza. Wówczas bowiem problemem był smog, a nie zmiany klimatu.
Zakłady produkcyjne, które miały pieniądze, zlecały badania nad gatunkami odpornymi na zanieczyszczenia powietrza. Sam się tym problemem zajmowałem. Byli jednak wśród nas naukowcy, starsi wiekiem, którzy powtarzali: „nie tędy droga, nie szukajmy nowych gatunków, tylko zwalczmy przyczynę, czyli ograniczmy zanieczyszczenia przemysłowe”. To się w tamtym czasie wydawało niemożliwe. Zanieczyszczenia powietrza i gleby były bowiem wtedy synonimem rozwoju. Dymiące kominy, huty stanowiły o nowoczesności, a nie jakieś krzaki. Im więcej zakładów przemysłowych, tym lepiej to o nas świadczyło
.
Czyli zamiast szukać niezniszczalnych gatunków, zwalczajmy zależne od nas przyczyny degradacji przyrody?
Po stronie czeskiej w Górach Izerskich zasadzono amerykański świerk kłujący, który wydawał się odporny na zanieczyszczenia. Pokazywałem wówczas studentom plantacje choinek w górach. Dziś z tych drzew nic nie zostało.
Co więc trzeba robić?
Dbajmy o środowisko. To jest kluczowa sprawa. Bo chociaż jest wiele niewiadomych, są takie sprawy, które nie podlegają dyskusji. Kwestia wody nie ulegnie polepszeniu. Mamy jeden z najmniejszych zasobów w Europie. I jakichkolwiek zmian byśmy nie planowali w przyrodzie, to bez wody nic się nie poprawi. Trzeba ją przywrócić. Stoję więc na stanowisku, że trzeba dbać o środowisko, obserwować zmiany. My mamy ogromne doświadczenie w zieleni miejskiej. Umiemy obserwować lokalną przyrodę i patrzeć jakie są tendencję, jakie gatunki można uprawiać. Trzeba tylko wyciągać wnioski.
Jakie wnioski powinniśmy wyciągać?
Nie możemy oczekiwać od przyrody samoistnego, szybkiego naprawiania ludzkich błędów. Chodzi głownie o pokorę wobec przyrody, od której powinniśmy się uczyć - zawsze i wszędzie. Musimy szanować to, co jest, podpatrywać i nie psuć tego, co jest dobre. Niestety, mamy we krwi, że zawsze musimy coś zmieniać. Dobrze, jeśli zmieniamy coś, co zmiany wymaga. Ale fatalnie jeżeli zmieniamy coś, co jest dobre. Ale to dotyczy każdego aspektu naszego życia (śmiech).
Zmieniliśmy coś, co było dobre na złe w Poznaniu?
Niech pani spojrzy na ulicę Święty Marcin. To jest skandal na miarę europejską. Cała Europa odchodzi od zabetonowywania miast, a w Poznaniu... Szanujmy to, co jest, rezygnujmy czasem z rewolucyjnych zmian.
Jakie oczekiwania powinniśmy mieć względem zieleni miejskiej?
Funkcji dla mieszkańców miasta. Przede wszystkim myślę o funkcji estetyczno-higienicznej. Wszelkie badania wskazują na to, że w środowisku zielonym człowiek czuje się lepiej, niż w środowisku zabetonowanym. Nawet jeśli otacza nas fantastyczna architektura, to te najpiękniejsze budowle w centrum miasta nie są dla człowieka przyjazne. Ten wygląd na chwilę jest fajny, ale tak żyć, w takiej przestrzeni dłużej... niekoniecznie wpłynie to na nas dobrze.
Zieleń powinna łagodzić następstwa złych konsekwencji urbanistycznych, jakiekolwiek by one nie były.
Cenię sobie architekturę, ale musi być element łagodzący różne kontrasty w mieście. Nie musi to być zieleń na zasadzie pstrokacizny – prostota jest najpiękniejsza. Na przykład w takim szwedzkim, przemysłowym mieście, jakim jest Göteborg zieleń odgrywa rolę buforu. Jak się spojrzy na tę bujnie rosnącą roślinność tam, to serce rośnie.
A gdzie w Poznaniu brakuje zieleni?
Nad Wartą. Uważam, że nad Wartą są miejsca dla takiej zieleni, bujnej, spontanicznej, a jej tam brakuje. Oczywiście trzeba ją dostosować do potrzeb rekreacyjnych. Jednak środowisko nadrzeczne domaga się bujnej zieleni. Oczywiście roślin brakuje też w śródmieściu. Z czasem, czytając o powstających łąkach kwietnych, roślinnych wiem, że ta spontaniczna zieleń do miasta wejdzie, także ta wysoka: krzewy, trawy, ale następuje to powoli. Zacznie się robić takie środowisko przyjemne dla wszystkich. Nie należy jednak tracić czasu. Z kolei na poznańskich osiedlach zieleń jest dobrze zaprojektowana. Dla mnie jej substytuty, jak trawniki na dachach uważam za sztuczne, odbiegające od natury. Jestem zwolennikiem tradycyjnej przyrody.
A są miejsca dzikie w Poznaniu, istotne z przyrodniczego punktu widzenia?
Jest taka część po Olimpii w parku Sołackim, gdzie jest dzikość. Jest tam też śmietnik, prawda, ale pod względem przyrodniczym zrobiła się tam enklawa spontanicznej, miłej zieleni. Podobnie jak w parku Kasprowicza. Powinniśmy wcielać w życie pochwałę dzikości. Kilkanaście lat temu byłem w Tajdze. Co mnie tam uderzyło? Dzikość, brak artefaktów, sama przyroda. Im więcej dzikości, spontaniczności w przyrodzie tym lepiej. Wiem, ze nie wszędzie da się zmienić beton na park, ale tam gdzie można ją zostawić w spokoju, róbmy to.
Czytaj: Z suszą w Wielkopolsce musimy walczyć wszyscy. Jakie są sposoby zaradzenia jej?
Czy równo przystrzyżone trawniki w parkach coś nam dają?
I tak, i nie. Większość poznaniaków akceptuje takie rozwiązania, zwłaszcza w centrum miasta, gdzie względy estetyczne mają większe znaczenie niż przyrodnicze. Ale nie na peryferiach, gdzie jest trochę wolnej przestrzeni.
Przy opracowywaniu koncepcji zieleni miejskiej trzeba mieć jedną zasadę: dzielić trawniki, na te które trzeba kosić raz na dwa tygodnie i na takie, które kosimy dwa razy do roku. A my kosimy wszystko, nawet suchą ziemię. Jesienią z kolei używamy dmuchaw do liści. Wydzielają one okropne spaliny, podnoszą też ilość pyłu, który współtworzy smog.
Powiedział pan na początku, że nie powinniśmy dostosowywać zieleni do warunków, a powinniśmy zmieniać te warunki. Jak je więc zmienić?
Można wrócić z betonowania do otwarcia przestrzeni. Tam, gdzie się da, róbmy to. Przywracajmy cieki. Jest Bogdanka, która idzie kanałem pod ziemią – przywróćmy ją! Wszelkie mokradełka - niech one zostaną. Niech ich będzie jak najwięcej. Co się tyczy składu gatunkowego – są gatunki znoszące lepiej warunki miejskie, ale dawajmy pierwszeństwo gatunkom rodzimym, które połączone są z naszym światem ożywionym. Ktoś powie, że trudno o nowe nasadzenia w centrum, bo pod ziemią jest praktycznie drugie miasto. Ale nie wszędzie trzeba w mieście sadzić drzewa, które się bardzo głęboko korzenią. Ich dobroczynną funkcję mogą spełniać krzewy. Tam gdzie się da, dopuśćmy dzikość. Mogą to być drobne miejsca. Kępy. Ale niech będą.
Niektórzy mówią – chcesz zieleń, wyprowadź się z miasta.
Miasto jest dla ludzi, a ludzie potrzebują zieleni. Niestety, ekonomicznie się to nie opłaca. Przez lata więc walczyliśmy z wodą, także w lasach, tworzyliśmy projekty odwadniania lasów. W mieście stworzyliśmy kanalizację, która dziś nie jest w stanie pobierać wody w trakcie nagłej ulewy. Usuwamy zadrzewienia przydrożne: nie tylko drzewa, ale też krzaki, które lepiej nawet zatrzymują wodę, powstrzymują wywiewanie gleb.
Musimy więc zmienić myślenie o przyrodzie.
Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja.
Ekologia w szkołach?
Jak najbardziej! Przyrody w szkołach prawie w ogóle nie ma. Idziemy pod prąd. Lasy Państwowe próbują edukować, idą na to olbrzymie środki. I na co to, skoro śmieci w lasach jest coraz więcej? Skoro tłumaczymy dzieciom, że plastik jest zły, a w lasach wszystkie tablice informacyjne są z tego plastiku wykonane. Powinniśmy edukować zresztą nie tylko te małe osoby, ale radnych, samorządy. Edukacja ekologiczna powinna wzmagać wrażliwość na przyrodę i wzbudzać do niej szacunek.
--------------------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień