Anita Czupryn

Prof. Witold Modzelewski: Ustawa frankowa niczego nie zmieni

Prof. Witold Modzelewski: Ustawa frankowa niczego nie zmieni Fot. cosmix / Pixabay License
Anita Czupryn

Procedowana w Sejmie ustawa nie rozwiązuje problemu, tylko łagodzi niektórym zainteresowanym skutek zadłużenia kredytowego. Nawet gdyby ją uchwalono, to ona niczego to nie zmienia, bo przecież nie wykluczą drogi sądowej nawet dla tych, którzy skorzystają z jej dobrodziejstwa - mówi prof. Witold Modzelewski

Jeżeli partia rządząca chce, potrafi błyskawicznie przeprowadzać w parlamencie ustawy. Dlaczego w sprawie projektów ustaw tak zwanych frankowych idzie to tak opornie?
Nie znam okoliczności decyzyjnych, które miały tu znaczenie. Ale diagnoza tego stanu rzeczy moim zdaniem jest następująca: swego czasu słusznie zadeklarowano konieczność rozwiązania tego problemu poprzez szczególną ustawę restrukturyzacyjną. Czyli ustawę, która wprowadzałaby odrębny tryb „odwalutowania” tychże kredytów, a mianowicie wyeliminowania z nich owych klauzul waloryzacyjnych. Ponieważ, jak wiemy, były to w istocie kredyty złotowe, które tylko waloryzowały wielkość zadłużenia na podstawie określonych klauzul w części kapitałowej poprzez powiązanie z określoną walutą obcą. Zaczęło się od tezy, jaka pojawiła się kilka lat temu w kampanii wyborczej, że ten problem należy rozwiązać przez opracowanie i wdrożenie tego rodzaju ustawy. Powstało kilka projektów; były ogólnie krytykowane publicznie przede wszystkim przez kredytodawców, że mogą (jakoby) doprowadzić do strat, które poniosą banki. Tak to było przedstawiane. I chyba osiągnięto tu ten efekt odstraszający - ugruntowano przekonanie prawdopodobnie w całości klasy politycznej, albo przynajmniej w tej, która się na ten temat wypowiadała, że te ustawy mogą zagrozić - pamiętam te słowa „stabilności sektora bankowego”. Co to znaczy? Nie wiadomo.

A nawet, że mogłyby zagrozić stabilności finansów państwa.
Oględnie mówiąc, to jest wręcz nadużycie, bo przecież zwrot nienależnie uzyskanych przychodów jest obowiązkiem każdego, również banku. Przyjmując za dobrą monetę to rozumowanie, to banki są bankrutami, które uratowały zyski osiągnięte dzięki tym kredytom. To przecież absurd.

… chyba że przyjmiemy tezę, że państwo to banki.
W tle funkcjonowała przecież druga legenda: że te ustawy spowodują tego rodzaju straty banków, które będą musiały być pokryte przez państwo. Mimo że nigdy nie zweryfikowano tych tez, nigdy nie przedstawiono publicznie niezależnego raportu, który by zweryfikował, na ile te „straty”, którymi straszono polityków i opinię publiczną, są rzeczywiste, a po drugie - jaki miałby być mechanizm prawny pokrywania tych strat przez państwo. Wszystko to sprowadzało się do takiej oto narracji - to dzisiaj modne słowo - która przyjmowała za pewnik, że to musi nastąpić. Prowadziłem nawet taką dyskusję w telewizji z przewodniczącym Związku Banków Polskich, w której przedstawiano, że jest jakiś projekt, który spowoduje owe straty. Natomiast na moje pytanie, o jakim projekcie tu mowa, okazało się, że nie wiadomo, który to projekt miałby te straty wywołać. Ale była to skuteczna akcja lobbingu medialnego; utrwalił on przekonanie wśród przedstawicieli klasy politycznej, że straty są „nieuchronne”, że każda, nieznana nawet bliżej ustawa restrukturyzacyjna musi te straty spowodować, a będą one na tyle duże, że wywołają „destabilizację sektora” i państwo będzie musiało ją pokryć. Chyba właśnie ta akcja, bardziej medialna niż ekspercka doprowadziła do zmiany języka, którym zaczęli się posługiwać politycy.

Czyli?
Zaczęli wycofywać się z wyborczych zobowiązań twierdząc, że mogą ten problem rozwiązać… sądy. A przypomnę, Sejm jeszcze w poprzedniej kadencji, w 2015 roku przygotował projekt ustawowego „odwalutowania” tych kredytów i była to jedyna ustawa, która tak daleko zabrnęła w procesie legislacyjnym. Najpierw ten skutek „odwalutowania” miał być podzielony pół na pół, potem była druga koncepcja, 90 do 10 na korzyść kredytobiorców, ale też ją odrzucono. Tylko że wtedy nie przedstawiano tego Armagedonu, który jakoby miał nastąpić. Ta wizja pojawiła się w istocie w roku 2016. Jesteśmy jednak dość naiwni i podatni na propagandę i komuś skutecznie udało się przekonać opinię publiczną.

Komu? Bankom?
Chyba tak, bo przecież one prezentowały tę wersję katastrofy, z którą wiązały się jakiekolwiek uregulowania restrukturyzacyjne, chociaż, powtórzę, te szacunki nigdy nie były zweryfikowane, a co więcej, nie były powiązane z konkretnym projektem ustawy.

Skupmy się na tym, co jest teraz. A jest tak, że w Sejmie są cztery projekty ustaw, które miałyby rozwiązać problemy frankowiczów. Pytanie, czy je rozwiążą? Wśród nich są trzy projekty prezydenckie.
Pani redaktor, to jest pytanie habilitacyjne, bo na temat każdego z tych projektów można by napisać odrębny raport.

Zawężę pytanie o ten projekt prezydencki, jedyny oceniony pozytywnie przez rząd. Pierwsze czytanie tego projektu odbyło się 13 października 2017 roku i teraz podkomisja kierowana przez pana Tadeusza Cymańskiego ma nad nim pracować. To był projekt, jaki prezydent złożył w Sejmie w sierpniu 2017 roku, dotyczący nowelizacji ustawy z 2015 roku o wsparciu tych kredytobiorców, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Wówczas powstał Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, który miał działać do końca 2018 roku, a teraz jego funkcjonowanie tą nowelą ma zostać przedłużone. Prezydencki projekt rozszerza działanie tego Funduszu, stwarza nowe możliwości wsparcia nie tylko dla frankowiczów.
Nie mówimy więc o projekcie tak zwanym spreadowym, który też się w pewnym momencie pojawił.

Ale prezydent nie wycofuje się też z projektu spreadowego.
W Sejmie jest też projekt „odwalutowania” ustawowego zgłoszony przez Kukiz’15.

Frankowicze uważają, że dla nich jest to najlepszy projekt.
Ale po drodze - by odpowiedzieć na pani pytanie - miały miejsce fakty, które dla niniejszego problemu mają wręcz kluczowe znaczenie.

Co takiego?
Toczą się przecież postępowania sądowe, a przedmiotem tych postępowań są właśnie owe klauzule waloryzacyjne jako abuzywne, czyli oceniane z perspektywy ich legalności.. Idzie o pytanie, czy w czasie kiedy udzielano kredytów można było legalnie zawierać w umowie kredytowej tego rodzaju klauzulę.

I wiemy o tym, że wyroki sądowe nakazują bankom przewalutować kredyty po kursie z dnia ich zaciągnięcia. To nie jest sytuacja korzystna dla banków. Może więc zdumiewać fakt, że banki protestowały przeciwko projektom ustaw, które były dla nich o wiele bardziej korzystne, niż sądowe orzeczenia.
Trafiła pani w sedno sprawy. Jak zawsze, rządzenie polega na pewnym kompromisie, tyle tylko, że w tej sytuacji kompromis nie polegał na równym podziale skutków wynikających z umów kredytowych, które przypominały zawieranie zakładów bukmacherskich. Ryzyko w tych przypadkach nie może być dzielone pół na pół: finansowe skutki usunięcia wadliwych zapisów umów nie mogą być podzielone równo między kredytodawców i kredytobiorców, ponieważ to kredytodawcy byli autorami tego całego, najoględniej mówiąc, zamieszania. Gdyby w 2016 roku przyjęto rozsądną ustawę restrukturyzacyjną, problem byłby już częściowo rozwiązany. Nie idzie przecież o żadne „ustawy wsparcia”, bo one niczego nie rozwiązują w sposób trwały. Gdyby nie przeprowadzono tej skutecznej akcji straszenia klasy politycznej, to w ostatecznym zakresie ustawy restrukturyzacyjne zawsze byłyby rozwiązaniami kompromisowymi. Każda ustawa restrukturyzacyjna określałaby różnicę między wielkością długu, który powstał w wyniku zastosowania owych klauzul, a tym długiem, który polegałby na nominalnej spłacie kredytu. Czyli to, co faktycznie pożyczyłeś w złotych, zwracasz, plus odsetki i prowizja. I o tę różnicę, w naszym żargonie nazywaną różnicą kursową, trwa spór. Najdalej idącym wnioskiem jest to, żeby ta różnica została po prostu usunięta, a dług wrócił do poziomu nominalnie udzielonego kredytu plus odsetki i prowizja. Natomiast w wariancie kompromisowym byłby jakiś podział tej kwoty - to, w jakiej części skutek „odwalutowania” miałby wziąć na siebie kredytobiorca, a w jakiej części kredytodawca. Gdyby wówczas wypracowano rozwiązania kompromisowe, to prawdopodobnie nie rozwinęłyby się spory sądowe i nie zapadłyby te rozstrzygnięcia, które są znacznie bardziej niekorzystne dla kredytodawców niż warianty ustawowe, które w wersjach kompromisowych byłyby przyjęte. Krótko mówiąc, zwalczanie tych projektów w 2016 roku było największym historycznym błędem kredytodawców. Gdyby wtedy nie straszyli klasy politycznej czarnym scenariuszem katastrofy, to nie potoczyłby się ten wariant sądowy, który jest dla wszystkich bardzo kosztowny i długotrwały, ale który musi rozstrzygnąć spór nie na zasadzie kompromisowej, tylko na zasadzie, czy ta waloryzacja była legalna, czy nie legalna. Tu nie ma stanów pośrednich. Jeżeli sądy będą popierać pogląd, w moim przekonaniu zasadny, że te klauzule były nielegalne, czyli należy je usunąć z umów, to z punktu widzenia ekonomicznego, realizuje się najbardziej niekorzystny dla kredytodawców wariant. Tyle, że jego „zaletą” jest to, że jest on rozłożony w czasie.

Pozostało jeszcze 52% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.