Prof. Sieroń: Pochłonęło mnie pole [WIDEO]
Jego wynalazki ratują życie pacjentów na całym świecie. Co tak bardzo przyciągnęło go do nauki? - Pole magnetyczne - mówi bez wahania profesor Aleksander Sieroń. Jest m.in. laureatem nagrody Grand Prix targów wynalazczości w Brukseli za metodę leczenia, dzięki której chorzy mogą uniknąć amputacji nóg.
W gabinecie profesora Aleksandra Sieronia w jego bytomskiej klinice jest pełno dyplomów oraz... szabel. - Do białej broni mam słabość, to moje wielkie hobby - chwali się profesor. Szczególnie dumny jest z replik prostych polskich mieczy, które trzyma w swoim katowickim domu oraz szabel, wiszących w gabinecie.
- Polska broń jest najpiękniejsza na świecie. Lubię na nią patrzeć, ona przypomina, że codziennie trzeba walczyć o pacjentów, o własny sukces, a także ze swoimi słabościami - przyznaje.
Dyplomy uznania wiszą wszędzie. - Który najświeższy - pytam?
- Od króla Belgii. Dyplom i krzyż oficerski za innowacje w medycynie - informuje profesor o nagrodzie sprzed kilku tygodni. - Jestem bardzo dumny, że w Brukseli, stolicy Unii Europejskiej, doceniono polskiego naukowca.
Nie po raz pierwszy. Ostatni wynalazek prof. Sieronia: Laserobaria-S też otrzymała już najwyższą nagrodę za innowacje na „Brussels Innova” w 2015 roku, podobnie jak projekt Oxybaria, któremu przypadło brukselskie Grand Prix rok wcześniej. - Cieszę się, że moje wynalazki ułatwiają leczenie powikłań cukrzycy i miażdżycy - mówi profesor.
Oxybaria jest połączeniem działania hiperbarycznego tlenu i ozonu na uszkodzoną tkankę.
Terapię stosuje się za pomocą swego rodzaju „buta”, zakładanego na kończynę dolną, przez co następuje przyspieszenie gojenia się trudnych do wyleczenia ran. To prostota użytkowania oraz niska cena urządzenia zachwyciły jurorów.
- Wszystkie odkrycia w nauce tak naprawdę są proste, tylko trzeba pomyśleć, pokojarzyć - mówi skromnie profesor Sieroń, który ma do tego wyjątkowy dar.
Jeszcze słychać rżenie koni...
Czy do medycyny ciągnęło go od dziecka?
- Tak bym o tym nie myślał. Pociągały mnie różne rzeczy, w swoim czasie głównie dziewczyny - żartuje profesor, ale nie zaprzecza, że uczenie się przychodziło mu od zawsze nad wyraz łatwo. Słyszał, widział, czytał i pamiętał. Bez większego wysiłku.
Może dlatego skończył i Politechnikę Śląską, i ówczesną Śląską Akademię Medyczną. Ma specjalizacje z interny, angiologii, kardiologii, hipertensjologii, balneoklimatologii i medycyny fizykalnej. Z interny nawet drugiego stopnia.
Jakby było mało... jest też instruktorem jeździectwa i zapalonym koniarzem, a ci, którzy jeżdżą konno, wiedzą, że to pasja na całe życie. Był nawet kaskaderem, dublerem i statystą w filmach.
- Nie, nie w Hollywood, ale proszę mi wierzyć, czułem się wtedy, jakbym tam był - opowiada, a wieść niesie, że sam Łomnicki ciągnął go na reżyserię.
Ale Aleksander Sieroń, zanim zdecydował, najpierw sam sobie musiał odpowiedzieć na pytanie: kim będzie w życiu.
Ponieważ był prymusem, same piątki od góry do dołu, niełatwo mu było zdecydować o przyszłości już w liceum.
Chodził do Długosza w Katowicach-Szopienicach, najgorszym, jak wtedy mówiono, ogólniaku w mieście, do którego zsyłano niepokornych nauczycieli. Za karę.
- Może i w życiu niektórzy coś przeskrobali, ale uczyli świetnie. Niepokorni, ale za to bardzo mądrzy. Wiele mnie nauczyli - przypomina.
Zapamiętał zwłaszcza słowa jednego z nich o tym, że zdolnym to jest się do pewnego wieku, potem trzeba się wykazać.
- Będę humanistą - postanowił więc pewnego dnia i przez dwa lata przygotowywał się do egzaminu z historii sztuki. Bo matematyka i fizyka same mu do głowy wchodziły.
Do zmiany pomysłu na życie przekonała go polonistka.
- Olek, szkoda cię, chłopak musi mieć konkretny zawód - tłumaczyła i młody Olek posłuchał.
Wylądował na Politechnice Śląskiej. Wydział Elektryczny, równolegle studiował pedagogikę („bo się nudziłem”), no i... jeździł konno („bo się nudziłem”). Nawet na tym zarabiał kieszonkowe.
- Mogłem być statystą w filmie, ale płacili 100 złotych, a za kaskaderkę 200, więc bardziej opłacało się spadać z konia - przyznaje Sieroń.
„Zagrał” w filmie „Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”. Był dublerem aktorów, którzy panicznie bali się zwierząt.
- Wtedy to było proste. Podpisywało się certyfikat, że się nie rości pretensji, gdyby się człowiek zabił i można było spadać z konia albo z mostu. Warto było - twierdzi Sieroń.
Trupa Aleksandra
Aktorskie pasje rozwijał także w teatrze. - „Trupa Aleksandra”. Tak się nazywaliśmy, by zadowolić moje megalomańskie wówczas ambicje - opowiada.
Występowali głównie w studenckich klubach.
- Naturalnie sztuki sam pisałem, jak choćby tę o dramacie człowieka, który zostaje pochowany w trumnie żywcem i jedyne, co ma do dyspozycji, to alkohol - opowiada poważny dziś profesor.
Było z tym wiele śmiesznych sytuacji, bo studenci nie uznawali sztucznych rekwizytów.
- Zawsze piliśmy w trakcie przedstawienia prawdziwą wódkę. Łatwo się domyślić, że im bardziej zbliżaliśmy się do finału, tym było weselej. Raz nawet kolega aktor grał tak „sugestywnie”, że wypadł z trumny - wspomina z rozrzewnieniem studenckie czasy.
Asystent i student
Studia na Politechnice Śląskiej Aleksander Sieroń skończył w wieku 22 lat. Już wtedy postanowił, że poświęci się nauce, choć ojciec doradzał: idź do górnictwa. Wiedział co mówi, kreśląc przyszłość przed synem, bo sam, jako przedwojenny absolwent SGH oraz Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Warszawskiego związany był z tą branżą.
Ale młodego Olka to nie pociągało. W przeciwieństwie do pól magnetycznych.
- Zrozumiałem, że aby zbadać ich wpływ na ludzki organizm, muszę czegoś więcej dowiedzieć się o organizmie człowieka - opowiada prof. Sieroń.
Pierwszą pracę rozpoczął jako asystent w Katedrze Biofizyki ówczesnej Śląskiej Akademii Medycznej.
Z rektorem uzgodnił, że zacznie też studiować medycynę. Pierwszy taki przypadek w historii uczelni.
- Na zajęciach z biofizyki byłem dla kolegów wykładowcą, na pozostałych dołączałem do nich jako kumpel ze studiów. Szybko mi pokazali, gdzie moje miejsce, gdy przyszło mi do głowy, by nie pozwolić im ściągać na moich zajęciach - śmieje się Sieroń.
- Naiwnie sądziłem, że na medycynie będzie jak na polibudzie. 2-3 miesiące się pouczę i wszystko będę umiał, ale na wydziale lekarskim okazało się to niemożliwe - przyznaje Sieroń.
- Na początku to nie są studia, na których trzeba myśleć, tylko takie, na których trzeba wkuwać, wyuczyć się na pamięć, tak jakby człowiek musiał opanować kilka obcych języków - mówi.
Zaczął się jeden z bardziej intensywnych okresów w jego życiu. Tak asystenta biofizyki, jak i przyszłego lekarza.
- Miałem 23 lata i szefa, który za mną nie przepadał. Z powodu mojego małego wtedy rozumku, jak dziś na to patrzę. No bo kto mądry mówi szefowi, że jego wykłady są beznadziejne?
Aleksander Sieroń codziennie się czegoś uczył. Przede wszystkim jednak tego, że nauka jest fascynująca, a nauka o nauce jeszcze bardziej, bo można zrozumieć, jakimi prawami rządzi się dochodzenie do czegoś.
Zrozumiał wkrótce, że przede wszystkim, by się czegoś nauczyć, musi... wyjechać. Zobaczyć, jak naukę robią inni.
Wsiadł w pociąg i zaczął jeździć po katedrach w całym kraju, podpatrywać najlepszych.
- Przywiozłem wiedzę, która pozwoliła mi zrobić doktorat - opowiada. - Wyobraźcie sobie takiego człowieka młodego, jak ja wtedy. Poszedłem do dyrektora instytutu pokazać mu, jaką to genialną pracę, niemal na Nobla, napisałem, a on na to: kolego, to jest groch z kapustą - śmieje się Sieroń.
Poprawił, nabrał pokory i został doktorem nauk medycznych.
Aha, jak wszyscy koledzy, chciał jeszcze w pewnym momencie zostać ginekologiem. Kiedy pracując w szpitalu zrozumiał, że pacjentki to nie modelki, a operowanie w ludzkich wnętrznościach go nie bawi, ponownie zaczął szukać swojego miejsca w medycynie.
Znalazł je w Bytomiu, w klinice, którą teraz kieruje. Wtedy, jako lekarz tzw. salowy, najniższy w hierarchii, ale nigdy tak na to nie patrzył. Zwłaszcza że mógł robić to, na czym najbardziej mu zależało: pracować naukowo, badając wpływ pól magnetycznych i światła na ludzi.
- Pojawiały się w świecie informacje, że to może być dla ludzi korzystne - przyznaje prof. Sieroń.
- Miałem podwójne wykształcenie: techniczne i medyczne, kto jak nie ja najlepiej mógł to zrozumieć?
Krok do przodu, krok w tył
Pierwsze eksperymenty na myszach wprowadziły go niemal w euforię.
- W polu magnetycznym spadał u zwierząt poziom cholesterolu, lipidów, tyle dobrego się działo, że byłem po raz kolejny pewien, że Nobla mam w kieszeni - żartuje.
Wkrótce boleśnie przekonał się, że uprawianie nauki nie jest tak proste, jakby się mogło wydawać.
- U ludzi cholesterol spadał, ale pole magnetyczne generowało powstawanie kamieni - opowiada.
Powoli dojrzewał jako lekarz, a jego umysł naukowca rozumiał już, że czasem droga, którą się kroczy, jest fałszywa i trzeba z niej albo całkiem zawrócić, albo zrobić krok w tył, żeby ponownie można było ruszyć naprzód.
- To żmudna praca, suma wielu doświadczeń, na każdy sukces składają się także porażki - przyznaje.
Polem magnetycznym w ból
Największym wyzwaniem okazał się dla Aleksandra Sieronia ból, a raczej znalezienie sposobów, by pacjenci nie musieli go doświadczać. Magnetoterapia stała się wkrótce jego największym polem do popisu.
- Pola magnetyczne stosowane są dziś często w medycynie właśnie ze względu na działanie przeciwbólowe - przekonuje. I podkreśla, że ich medyczne wykorzystanie jest popularne na świecie właśnie dzięki polskim naukowcom.
- U sporej grupy pacjentów nie da się wyleczyć przyczyn bólu. Dotyczy to np. chorych ze zmianami zwyrodnieniowymi kości czy stawów lub cierpiących z powodu zrostów pooperacyjnych. Niektórzy pacjenci mają do tego skłonność, kolejne operacje w celu usunięcia zrostów dają następne. Taki chory bardzo cierpi - tłumaczy prof. Sieroń.
Ale to właśnie zastosowanie zmiennego pola magnetycznego, pomysł prof. Sieronia, pozwala na ok. 4 tygodnie zniwelować ból.
- No i dodatkowo pacjent nie musi w tym czasie brać niesterydowych leków przeciwzapalnych, które niszczą żołądek i wątrobę - dopowiada profesor.
Po latach, wielu wynalazkach i odkryciach naukowych, prof. dr hab. n. med. Aleksander Sieroń, który od lat jest szefem Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Angiologii i Medycyny Fizykalnej w Bytomiu, jedynej o takim profilu w Europie, wie, że droga, którą obrał w nauce, okazała się właściwa. Pomógł pokonać ból wielu ludziom na całym świecie, a nagrody za jego wynalazki tylko to potwierdzają.
- Oczywiście nie można mówić, że pola magnetyczne są panaceum na wszystko, byłoby to błędem w sztuce. Najpierw trzeba wiedzieć, co leczyć, zdiagnozować, a pola magnetyczne mogą uzupełnić leczenie, ale to wielkie dobrodziejstwo dla ludzi - przyznaje.
Dziś już wiadomo, że zastosowanie zmiennych pól magnetycznych, dzięki lepszemu natlenieniu i ukrwieniu tkanek, daje znakomite przyspieszenie gojenia, zarówno tkanek twardych, jak i miękkich.
Stosowanie terapii przyspiesza gojenie ran, złamań, poprawia też wygląd blizn.
- Nie zliczę pacjentów, którym w Bytomiu pomogliśmy tylko z tego powodu - opowiada profesor.
Opracowane przez polskich naukowców urządzenie do magnetoterapii okazało się także wielkim hitem eksportowym, jest stosowane w szpitalach, gabinetach lekarskich oraz rehabilitacyjnych niemal na całym świecie.
- Targi „Brussels Innova” są poświęcone technologiom i możliwościom wdrażania postępu technicznego. Kiedy spośród trzystu wynalazków z dwudziestu krajów w 2014 roku wyróżniono na nich właśnie naszą bytomską Oxybarię S, uznając ją najlepszym europejskim wynalazkiem 2014 roku, naprawdę poczułem radość i dumę - przyznaje prof. Sieroń.
To dzięki niej pacjenci z przewlekłymi ranami nóg, takimi jak stopa cukrzycowa, miażdżyca czy zespół zakrzepowo-zatorowy, mają szansę na wyleczenie. Wynalazek ma służyć także leczeniu owrzodzeń goleni, choroby, z którą w Europie zmaga się nawet 5 mln osób. Dotychczas często jedynym rozwiązaniem dla nich była amputacja nogi.
W jaki sposób pomoże im Oxybaria S? Łącząc działanie tlenu o podwyższonym ciśnieniu oraz ozonu wynalazek sprawia, że rana staje się bakteriologicznie czysta i goi się znacznie szybciej. - To niejedyne zalety urządzenia - leczenie stosowane klasycznie w takich przypadkach, w komorze hiperbarycznej, wymaga inwestycji około 5 mln zł. Oxybaria S, ze względu na swoje niewielkie gabaryty i wagę, pozwala także na leczenie domowe i w domach opieki. Jest znacznie tańsza, kosztuje szpital zaledwie 50 tys. zł - wyjaśnia prof. Sieroń.
Niedawno okazało się, że zmienne pole magnetyczne jest pomocne nawet w leczeniu depresji. Publikacja prof. Sieronia i zespołu polskich psychiatrów na ten temat ukazała się w prestiżowym amerykańskim czasopiśmie „Journal of Affective Disorders”.
Lecznicze światło
Nie tylko magnetoterapia, także leczenie światłem to konik profesora Sieronia, który w uznaniu zasług pełni dziś zaszczytne funkcje: prezydenta Europejskiej Platformy Medycyny Fotodynamicznej, członka zarządu Lekarzy Specjalistów Unii Europejskiej w Zakresie Chorób Naczyń oraz konsultanta krajowego w dziedzinie angiologii.
- Terapia fotodynamiczna jest bardzo pomocna w diagnostyce i leczeniu nowotworów - wyjaśnia profesor.
Stosując światło o określonej długości fali, można wykryć np. raka szyjki macicy we wczesnej postaci, co pozwala na pełne jego wyleczenie. Metoda ta umożliwia zaobserwowanie tkanki patologicznej oraz wykonanie biopsji dokładnie w tym miejscu, gdzie są zmiany. Terapię tę stosuje się też w leczeniu nowotworów: skóry, męskich i żeńskich dostępnych światłu narządów płciowych, pęcherza moczowego, płuc i jamy ustnej. Diagnostyka i terapia fotodynamiczna pomocna jest w leczeniu przewlekłych stanów zapalnych, np. trądziku młodzieńczego. Badania wykazały, że skuteczność takiego leczenia wynosi 75 proc.
Profesor Sieroń stworzył i kieruje znanym i uznanym w świecie Ośrodkiem Diagnostyki i Terapii Laserowej Nowotworów, a także Centralną Pracownią Endoskopii i Pracownią Genetyczną Nowotworów.
- Lekarze wciąż poszukują nowych, bezpieczniejszych metod leczenia, które dają mniej efektów ubocznych lub nie mają ich wcale. Mało kto wie, że wiele osób jest hospitalizowanych z powodu krwawień związanych z nadużywaniem niesterydowych leków przeciwzapalnych, a więc najczęstszych leków przeciwbólowych - tłumaczy profesor.
Nie boi się nowych metod
- Medycyna to swego rodzaju „ABC”. „A” to wiedza pewna, potwierdzona w megaanalizach, badaniach na setkach tysięcy ludzi. „B” to wiedza mniej pewna, ale ekspercka, też potwierdzona na dostatecznie wielu grupach ludzi. Wiedza „C” to nowe metody. Ja się ich nie boję - przyznaje prof. Sieroń.
I z pokorą dodaje: - Istnieje jednak coś takiego, czego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć: granica naszej wiedzy. Czasem to rozpaczliwa bezradność lekarza, który wie, że może pomóc, ale nie przeskoczy braku możliwości, czasem ekonomicznych. Co nie znaczy, że wolno mi zaprzestać walki. Bo „C” to przede wszystkim człowiek, któremu trzeba pomóc. Tak, człowiek zawsze musi być na pierwszym miejscu - przyznaje prof. Sieroń.
Tak rozumie humanizm. - To przede wszystkim podejście do człowieka.
Z czego jest w życiu najbardziej dumny?
- Gdyby ktoś mnie zapytał, z czego jestem zadowolony, wiedziałbym co powiedzieć. Z tego, że jeszcze przede mną jest tyle do zrobienia. Duma? Może największa z tego, gdy parę lat temu poproszono mnie o pomoc dla chłopaka, którego przygniotło drzewo i zniszczyło mu połowę mózgu. Leżał bez ruchu, a po moim leczeniu polami magnetycznymi, gdy doszło do uruchomienia resztek jego mózgu, zaczął reagować, okazywać uczucia, włączył się w nurt życia. Tak, jestem z tego dumny, podobnie jak z tego, że mogłem pomóc uśmierzyć ból setkom ludzi ze zrostami po operacjach. Ich cierpienie jest ogromne. Jestem dumny ze stworzenia kliniki, ludzi w niej pracujących. A wynalazki? Cieszę się, że pola magnetyczne i laseroterapia, także dzięki moim odkryciom, pomagają ludziom na całym świecie. Teraz wdrażamy nowe metody diagnostyki nowotworów 3D. To niezwykle ważne, by dokładnie wiedzieć, gdzie pobrać wycinek. Zobaczyć nowotwór wcześniej, zwiększyć szanse chorego - tłumaczy prof. Sieroń.
Prof. Aleksander Sieroń (ur. 1948) - kieruje Katedrą i Oddziałem Klinicznym Chorób Wewnętrznych, Angiologii i Medycyny Fizykalnej w Bytomiu, Wydziału Lekarskiego z Oddziałem Lekarsko-Dentystycznym w Zabrzu, Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. W 2005 roku otrzymał doktorat honoris causa w dziedzinie nauk medycznych w Narodowym Uniwersytecie Ukrainy w Użgorodzie.