Prof. Piotr Szukalski: - Trzeci raz w krótkim czasie skraca się nasze życie
Mieszkańcy w wieku 60 plus to obecnie 25 proc. społeczeństwa w Polsce, czyli co czwarty mieszkaniec. Stało się to pod koniec minionego kwartału.
W ubiegłym roku w Polsce zmarło ponad 411 tys. mieszkańców, najwięcej od zakończenia II wojny światowej. Ta wiadomość przeszła właściwie bez echa, nie wywołała specjalnego wrażenia.
Całkowicie słusznie.
Słusznie?! GUS przewidywał, że tylu Polaków w kraju umrze dopiero w 2032 roku.
Nie ma co specjalnie się niepokoić. W długim okresie jesteśmy zdani na wzrost liczby zgonów.
Nasze życie miało się wydłużać.
Musimy sobie zdawać sprawę, że do wieku siedemdziesięciu - siedemdziesięciu kilku lat zaczynają dochodzić roczniki urodzone po drugiej wojnie światowej, które były bardzo, bardzo liczne. Powojenny wyż demograficzny starzeje się i będzie się przyczyniać, właściwie od kilku lat już się przyczynia, do wzrostu liczby zgonów. Wzrost liczby zgonów, o ile nie przekracza pewnego tempa, nie powinien dziwić, ani nawet niepokoić.
Mamy to traktować jako coś normalnego?
Jako coś, co jest po prostu odzwierciedleniem przeszłości. Jeśli kilkadziesiąt lat wcześniej rodzi się dużo dzieci, to wiadomo, że po kilku dekadach będzie więcej zgonów.
Ale jednocześnie GUS niedawno opublikował tablice dalszego średniego trwania życia, które potrzebne są ZUS do wyliczenia naszej emerytury. I wynika z nich, że nasze życie się skróciło! To chyba jest już niepokojąca wiadomość.
Powiedziałem wcześniej, że wzrost liczby zgonów w pewnym tempie, w pewnej skali nie powinien nas niepokoić. Ale jest drugi element - natężenie, częstość zgonów: ile osób, w przeliczeniu na 1000, czy 100 tysięcy, w danym wieku umiera. Na podstawie tego właśnie wskaźnika wylicza się „dalsze przeciętne trwanie życia”. Ta wielkość w syntetyczny sposób pokazuje, jak często umierają ludzie w poszczególnych grupach wieku. Niestety, ten drugi wskaźnik w ostatnich latach wskazuje na niepokojące zmiany. Tutaj warto spojrzeć wstecz. W powojennej Polsce generalnie mieliśmy trzy okresy zmian umieralności. Pierwsze 25 powojennych lat było czasem szybkiego obniżania się umieralności i automatycznie wydłużania życia. Gdzieś w końcówce lat 60. okazało się, że socjalizm wyczerpał swoje możliwości rozwojowe. W latach 70. i 80. u mężczyzn nastąpiła stagnacja, a nawet okresowo pogarszanie się parametrów zdrowotnych, w przypadku kobiet - stagnacja lub niewielki, spowolniony wzrost. Trwało to do końca socjalizmu i jeszcze pierwsze 2-3 lata po transformacji. Natomiast od 1992 r. do teraz - czyli kolejne ćwierć wieku - obserwowaliśmy trwałe wydłużanie się życia i trwałe obniżanie natężenia zgonów. Czasami, w pojedynczych latach, były jakieś drobne, niepokojące zmiany. Ale miały charakter jednorazowy, najczęściej wiązały się z głębokimi, rzadko występującymi zmianami pogodowymi. Jeśli przez dłuższy czas są silne mrozy, automatycznie wzrasta umieralność, na przykład z powodu chorób układu krążenia.
W dalszej części cała rozmowa z prof. Piotrem Szukalskim, z Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego o tym, czy nasze życie skraca się, zamiast wydłużać.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień