Prof. Marek Kochan: W polskiej polityce pali się tylko słomą. Działa, ale na krótko

Czytaj dalej
Fot. geralt / Pixabay License
Agaton Koziński

Prof. Marek Kochan: W polskiej polityce pali się tylko słomą. Działa, ale na krótko

Agaton Koziński

W debacie publicznej coraz częściej pojawiają się osoby reprezentujące ekstrema. Pomiędzy nimi jest milcząca większość, która chciałaby prawdziwej rozmowy o ważnych sprawach i nie odnajduje się w tym, co słyszy - mówi prof. Marek Kochan, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.

Rafał Trzaskowski ostatnio chętnie mówi o „szczujni” i „szczuciu”. To są słowa, które mieszczą się w obrębie debaty publicznej?
Polityki nie komentuję od czterech lat i zamierzam w tym wytrwać. Mówiąc ogólnie, problemem debaty publicznej w Polsce na pewno są nadmiernie emocjonalne wypowiedzi - takie, w których czysta ocena przeważa nad treścią.

Czy o tego typu wypowiedziach można mówić „emocjonalne”? Bardziej wyglądają na metodę funkcjonowania w życiu publicznym, którą wykorzystuje wielu polityków. Oni sięgają po taki język na zimno, nie w emocjach.
Odnoszę wrażenie, że w debacie publicznej coraz częściej pojawiają się osoby reprezentujące ekstrema, skrajne strony sceny politycznej. Natomiast pomiędzy nimi jest milcząca większość, która chciałaby prawdziwej rozmowy o ważnych sprawach i nie odnajduje się w tym, jak dziś debata jest prowadzona. Ja sam należę do tej grupy.

To jak się pan odnajduje, słuchając tej rozemocjonowanej debaty?
Jestem rozczarowany poziomem debaty publicznej w Polsce.

To może powinien pan częściej zabierać w niej głos?
Zabieram - choć może nieco inaczej. Napisałem na przykład sztukę teatralną „Prezydent Paderewski”, w której zawarłem mój komentarz do życia publicznego, do spraw wspólnoty.

Spektaklami teatralnymi tłumu pan nie porwie.
Próbuję. Rok temu Teatr Telewizji pokazał moją sztukę „Rio”, która odnosiła się do zaufania w życiu publicznym i w pewnym sensie była komentarzem do sprawy Amber Gold. Moje dramaty prezentuje Teatr Polskiego Radia. Włączam się więc do debaty, ale w sposób, który wydaje mi się właściwy.

Znalazł pan swoją niszę - ale gdyby opowiadał pan o niej w radiowym prime time, słuchalność by spadła. Chyba żeby pan wplótł w wypowiedź kilka „szczujni”.
Nie mam takiego przekonania. Sposób rozmawiania, w którym ludzie się obrażają i używają nadmiernie emocjonalnego języka, jest męczący. On nie wnosi wiele, dlatego spora część odbiorców po prostu ucieka od tego. Proszę zwrócić uwagę, jak spada słuchalność i oglądalność najważniejszych programów informacyjnych i publicystycznych w najważniejszych mediach. Po prostu wiele osób się nie odnajduje w formule, którą one proponują.

Raczej to konsekwencja zmiany technologicznej. Coraz częściej odbiorcy nie zaglądają do klasycznych mediów, tylko do internetu. A w internecie debata jest jeszcze ostrzejsza.
Ostrzejsza? Czy ja wiem? Zbliżamy się do granic języka, trudno sobie wyobrazić zwroty dużo ostrzejsze, jeszcze bardziej wulgarne. Niekiedy wprost wzywa się do przemocy, jak Maciej Maleńczuk, który zresztą naprawdę pobił manifestanta o innych poglądach. To okropne.

A może jest jak w cytacie z „Myśli nieuczesanych” Stanisława Leca: „Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu”.
Nie. Mnie naprawdę nuży plemienny sposób rozmowy, gdy liczy się tylko, kto kogo pokona, a dziennikarze ciągle napuszczają na siebie rozmówców. Z tego też powodu wycofałem się z komentowania polityki, miałem poczucie jałowości tych dyskusji. Uznałem, że lepiej się skupić na pisaniu tekstów naukowych i sztuk teatralnych - to więcej wnosi, choć pewnie ma mniejszą widownię.

Według pana, doszliśmy już do kresu debaty w obecnym kształcie?
Widać to już od pewnego czasu. Przecież dziś język używany w niej nie służy szukaniu porozumienia, raczej wyraża niechęć do wypracowania wspólnej opinii. Dominują monologi, które są ciekawe tylko dla tych, którzy się z mówcą zgadzają. A inni nie chcą tego słuchać, gdy używany jest język, który jest dla nich obraźliwy.

Możliwa jest tego korekta?
Oczywiście, ale wymaga to używania takiego języka, który daje szansę na spotkanie się z innymi, pozwala na zrozumienie ich racji.

Czyli nagle musiałyby z naszej debaty zniknąć takie słowa jak „szczujnia”.
W przestrzeni publicznej pada zdecydowanie zbyt wiele słów, które nie przybliżają nas do wzajemnego zrozumienia stanowisk - to jest jednym z nich. Jednym z wielu.

Kiedy był złoty wiek polskiej debaty publicznej?
Wie pan, gdy się teraz patrzy po latach, to dobre wrażenie robi na przykład debata Lech Wałęsa-Konstanty Miodowicz.

Listopad 1988 r. Debata szefów dwóch ówczesnych związków zawodowych - i początek końca komunizmu w Polsce.
Między debatującymi pojawiały się złośliwości, wzajemne przytyki, ale nie było agresywnych ataków, które są częste dziś. Ja tę debatę ceniłem też ze względu na jej otwartość.

To była debata bez moderatora, związkowcy po prostu rozmawiali ze sobą.
Właśnie. Natomiast kolejne debaty polityczne, które miały miejsce po tej pierwszej, z czasem coraz bardziej zaczynały przypominać teleturnieje. Polityk dostawał pół minuty na wypowiedź i gdy zaczynał mówić, na ekranie pokazywano czas - a widzowie zamiast słuchać tego, co on ma do powiedzenia, skupiali się na tym, czy się zmieści w tych 30 sekundach, czy nie. Z tej perspektywy debata Wałęsa-Miodowicz wygląda szokująco, bo ona nie miała żadnych reguł, poza tym, że miała trwać 40 minut.

Miodowicz zaczął od 13-minutowego wystąpienia. Wałęsa mu ani razu nie przerwał - a na koniec został uznany za bezapelacyjnego zwycięzcę tego starcia.
Bo Miodowicz nudził. Taki początek dał Wałęsie przewagę. Gdy zaczął mówić, dynamicznie i konkretnie, na tle nudnego, zrzędzącego Miodowicza wypadł jeszcze lepiej. Ale mówię też o samym formacie, pozwalającym na swobodną dyskusję. Oni mogli po prostu ze sobą porozmawiać, wymieniać się argumentami. To było piękne.

Spodziewa się pan, że teraz w debatach będzie jeszcze więcej elementów teleturnieju? Polityk będzie mówił, a na ekranie będą się pokazywać na żywo wyniki głosowań SMS-owych czy oglądalność?
Na pewno chciałbym, żeby zniknęły sztywne ograniczenia czasowe - to byłby krok w dobrą stronę.

Pozostało jeszcze 64% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Agaton Koziński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.