- Ustawa o tzw. sieci szpitali przywraca Uniwersyteckiemu Centrum Klinicznemu należne miejsce w systemie ochrony zdrowia - mówi prof. Marcin Gruchała w rozmowie z Jolantą Gromadzką - Anzelewicz.
Pięć tysięcy studentów uczących się w GUMed to liczba imponująca. Czy dzięki temu uda się choć trochę zmniejszyć deficyt lekarzy? Polska ma ich aktualnie najmniej spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej.
Wbrew pozorom ta liczba studentów, jak na medyczną uczelnię, wcale nie jest taka imponująca. W skali kraju należymy do średniaków. Ma to jednak pewną zaletę - łatwiej nam zadbać o jakość kształcenia. Większość uniwersytetów medycznych w kraju posiada po dwa wydziały lekarskie, my mamy jeden. Natomiast liczba studentów polskojęzycznych na studiach stacjonarnych na kierunku lekarskim zależy nie od nas, a od wielkości dotacji dydaktycznej, jaką otrzymujemy z Ministerstwa Zdrowia. A ponieważ z roku na rok rośnie ona minimalnie - w porównaniu do roku ubiegłego zaledwie o 1,5 procent - również liczba osób kształcących się na kierunku lekarskim zwiększa się powoli. Aktualnie na I roku na kierunku lekarskim polskojęzycznym studiuje 366 osób, na wszystkich latach ogółem 1 664 osoby.
To kropla w morzu potrzeb. Już dziś są szpitale, w których zamyka się oddziały, bo nie ma kto na nich dyżurować...
Brakuje nie tylko lekarzy, ale i pielęgniarek, i położnych.
Ponoć również farmaceutów. Ale dlatego, że na każdym rogu ulicy jest apteka...
My zaś cieszymy się, że nasi absolwenci bez problemów znajdują pracę.
A mnie się zawsze wydawało, że misją uczelni medycznej jest kształcenie lekarzy....
To błąd, tak nie wolno myśleć. My kształcimy specjalistów dla szeroko pojętej ochrony zdrowia, a więc również - od zdrowia publicznego, zdrowia środowiskowego, psychologii zdrowia, ratowników medycznych, elektroradiologów, techników dentystycznych, fizjoterapeutów.
Czy to sposób na zdobywanie pieniędzy dla uczelni?
W pewnym sensie tak, ale z drugiej strony ta nowa oferta uczelni medycznej jest w pewnym sensie odpowiedzią na potrzeby systemu ochrony zdrowia, bo w przeszłości w części tych zawodów kształciły licea, np. pielęgniarskie. Dziś są to studia co najmniej licencjackie. Właściwym miejscem do zdobywania takiej wiedzy i umiejętności stały się szkoły wyższe. Myślę, że realizujemy misję, która została nam przypisana.
Resort zdrowia przeznaczył ponad 30 mln zł na dotacje na specjalne projekty dla uczelni, które kształcą pielęgniarki.
Na pewno GUMed będzie tym zainteresowany, bo mamy w tym zakresie długie tradycje, świetnie przygotowaną kadrę i doskonałe warunki kształcenia, w tym nowoczesne pracownie fantomowe i zmodernizowaną bazę szpitalną.
A chętni do studiowania na tym kierunku są?
Są, aczkolwiek mamy silną konkurencję w postaci pobliskich uczelni - w Elblągu, Kwidzynie, Wejherowie.
Rządzący mówią o potrzebie reaktywowania średnich szkół pielęgniarskich...
Na pewno praca pielęgniarek na oddziałach szpitalnych powinna być wspomagana przez dodatkowy personel pomocniczy. Brakuje nam pomocy pielęgniarskich, opiekunów medycznych i to właśnie tych zawodów powinno się uczyć na poziomie szkoły średniej.
W dzisiejszych czasach od pielęgniarek wymaga się wysoko specjalistycznej wiedzy i umiejętności, które większość z nich zdobywa w trakcie studiów licencjackich, a część - magisterskich. Pielęgniarka po szkole średniej nie byłaby w stanie tym zadaniom sprostać. Natomiast naszym największym dziś problemem jest znalezienie sposobu na zatrzymanie pielęgniarek w kraju. W skali całej Polski kształcimy ich stosunkowo dużo, jednak bardzo mały odsetek absolwentek podejmuje pracę w wyuczonym zawodzie, jeśli decyduje się pozostać w kraju. Ten zawód bez wątpienia musi stać się bardziej atrakcyjny zarówno pod względem finansowym, jak i warunków pracy.
A co reformy proponowane przez PiS oznaczają dla takiej uczelni jak GUMed?
Trudno jeszcze powiedzieć, bo dopiero poznajemy ich zarysy i projekty. Jak np. propozycja zmiany algorytmu naliczania dotacji dydaktycznej. Nowy algorytm kładzie przede wszystkim nacisk na jakość kształcenia. Z punktu widzenia uczelni medycznych, które nigdy nie kształciły masowo, to bardzo dobry kierunek. Nigdy nie przyjmowaliśmy na pierwszy rok setek studentów, z czego na drugim pozostawała jedna czwarta, bo nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Od samego początku kształcenie studenta było bardzo kosztowne i wymagało odpowiedniej infrastruktury. Tak więc jakość kształcenia nie jest dla nas wyzwaniem. Dyplomy naszych absolwentów są uznawane na całym świecie, nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie lekarz musi tylko uzyskać prawo wykonywania zawodu.
Stąd może tak dużo wśród studiujących w GUMed obcokrajowców?
Oczywiście, mamy studentów niemal z całego świata. Nie wszyscy oni znajdują miejsca w uczelniach w swoich krajach. A ponieważ kształcenie medyczne jest kosztowne, to niektóre państwa wolą wysłać ich na studia do Polski, na Słowację, do Czech czy na Węgry, gdzie są one o wiele tańsze i dostać „gotowy produkt”. Dla wielu krajów, które, jak Polska, borykają się z problemem braku lekarzy i pielęgniarek jest to korzystne rozwiązanie. Wracając do algorytmu - premiowany ma być też stosunek liczby nauczycieli do liczby studentów. Na uczelniach medycznych jest on o wiele niższy niż proponowany w projekcie, bo trudno sobie wyobrazić, by przy łóżku pacjenta stawał nauczyciel i aż dwunastu studentów. Jest ich zdecydowanie mniej i tak być powinno. Naszym plusem jest też stała kadra naukowa i rosnąca liczba samodzielnych pracowników naukowych. W nowym algorytmie liczyć się będzie również „umiędzynarodowienie”, w czym GUMed jest liderem w kraju i w regionie. Odsetek studentów zagranicznych sięga 16 proc. przy średniej krajowej ok. 4 proc. Tak więc z optymizmem patrzymy w przyszłość.
Czy reforma, nad którą pracuje resort zdrowia jest korzystna dla uniwersyteckiego szpitala?
Myślę, że tak. Pozytywnie oceniamy sposób, w jaki traktują szpitale kliniczne autorzy projektu potocznie zwanego siecią szpitali. Przywrócono im należne miejsce, a więc najwyższy poziom referencyjny, tzw. szpitali ogólnopolskich. I tak powinno być, bo to w szpitalach klinicznych wdraża się nowe technologie, leczy najtrudniejsze, najbardziej skomplikowane przypadki, kształci setki studentów, co generuje o wiele większe koszty, niż na poziomie szpitala powiatowego. Jakoś do tej pory nikt nie chciał tego zauważyć. Kontraktowanie z NFZ i szpitala klinicznego, i powiatowego odbywało się według takich samych kryteriów. Tymczasem jako lekarz i kierownik kliniki odbieram tygodniowo kilka telefonów od lekarzy z innych szpitali, którzy mają problem z pacjentem, bo wymaga on diagnostyki i leczenia w tak wysokospecjalistycznej placówce jaką jest Uniwersyteckie Centrum Kliniczne. Kluczową sprawą będzie jednak to, w jaki sposób będą one finansowane.
Ma Pan nadzieję, że UCK otrzyma tyle pieniędzy, ile potrzebuje?
Mam nadzieję, że otrzyma tyle, ile potrzebują nasi pacjenci. Żebyśmy mogli pomóc najbardziej potrzebującym leczenia na tym poziomie, zapewnić im właściwą opiekę i utrzymać szpital w stanie, który umożliwi prowadzenie zajęć dydaktycznych na wysokim poziomie.
Przyszli lekarze i pielęgniarki odbywają też zajęcia w szpitalach marszałkowskich. Czy GUMed musi za to płacić?
Oczywiście, mamy umowy ze wszystkimi placówkami, w których prowadzimy tzw. dydaktykę na bazie obcej i ponosimy koszty z tym związane. Muszę jednak przyznać, że spotykamy się z dużą życzliwością zarówno ze strony zarządu województwa pomorskiego, jak i szpitali marszałkowskich i ich prezesów, jeśli chodzi o wspieranie uczelni w tym procesie dydaktycznym. Szpitale marszałkowskie traktują nawet jako pewną nobilitację fakt, że na ich terenie funkcjonują niektóre nasze kliniki. Ostatnio kierowane są nawet do nas prośby o utworzenie na ich bazie kolejnych klinik.
To dla uczelni interesująca propozycja?
To się okaże, bo musimy rozważyć to pod kątem przydatności dla procesu dydaktycznego, jak i tego, czy taki oddział szpitalny jako klinika uniwersytecka będzie mógł prowadzić badania naukowe na odpowiednim poziomie. Wydaje się, że kandydaci są dobrzy.
W kuluarach mówi się raczej o tym, że niektóre kliniki, które dziś znajdują się w szpitalach marszałkowskich przeprowadzą się do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego?
Być może. Pewne ruchy są tu możliwe, ale na pewno będą podejmowane w pełnym porozumieniu z władzami samorządowymi i tylko w celu zapewnienia lepszej opieki medycznej dla mieszkańców całego regionu. Czujemy się częścią tego systemu i chcemy ze wszystkimi podmiotami, które go tworzą współpracować, a nie konkurować.
Czy OIOM dziecięcy powstanie wreszcie w Uniwersytecki m Centrum Klinicznym ?
Powstanie. Zdajemy sobie sprawę, że jest on bardzo potrzebny w tak dużym szpitalu klinicznym i staramy się go stworzyć. Nie jest to jednak takie proste, bo nasze możliwości lokalowe są w tej chwili bardzo ograniczone. Na pewno będzie to możliwe po zakończeniu pierwszego etapu budowy Centrum Medycyny Nieinwazyjnej, czyli w drugiej połowie 2018 roku. To nasza sztandarowa inwestycja. I choć uważam, że taki oddział potrzebny jest szybciej, nie wiem, czy uda się nam go stworzyć.