Zakończone niedawno w komisjach europarlamentu przesłuchania kandydatów na komisarzy Unii Europejskiej zamknęły powyborczy okres podziału wpływów w ramach głównych instytucji wspólnoty.
Już dziś zatem pokusić się można o pierwsze, prowizoryczne podsumowanie tej batalii, w tym zwłaszcza o zdefiniowanie na nowo roli, znaczenia i miejsca państw wyszehradzkich w układzie sił wewnątrzunijnych. Na tym zaś tle sprawą niezwykle interesującą może być spojrzenie na nowe położenie w ramach głównych instytucji unijnych dominujących w ramach Wyszehradu sił politycznych (określanych mianem populistycznych) - jak polskie Prawo i Sprawiedliwość i węgierski FIDESZ.
Wybory do Parlamentu Europejskiego z maja 2019 roku nie przyniosły oczekiwanego z niepokojem rozstrzygnięcia. Wpływy polityczne ugrupowań określanych mianem populistycznych wzrosły w Parlamencie Europejskim nieznacznie, nie przekraczając w sumie 25 procent ogólnej liczby eurodeputowanych. Neoliberalno-lewicowy mainstream zachwiał się nieznacznie i po przegrupowaniu poszerzył o ugrupowania zielonych, co nadało mu nieco wyraźniej zielono-lewicową perspektywę. Co ważniejsze jednak, w ramach nowej, czterofrakcyjnej większości, dysponującej wyraźną, liczącą ponad 507 szabel przewagą, pojawiła się wyraźna tendencja zmierzająca do powstrzymania populistycznej fali przy pomocy budowania czegoś w rodzaju kordonu sanitarnego wobec populistycznych kandydatów aspirujących do najważniejszych funkcji w Unii i w jej Parlamencie Europejskim.
Uzewnętrzniło się to najwyraźniej w kontekście aspiracji tego typu, zgłaszanych przez nowych eurodeputowanych wywodzących się z populistycznych ugrupowań politycznych państw wyszehradzkich.
Kraje Czworokąta Wyszehradzkiego stanowią od 2004 roku wschodnie peryferia Unii Europejskiej. Terytorialnie jest to obszar równy 12 procentom obszaru całej Unii i zamieszkiwany jest także przez około 12 proc. jej mieszkańców. Są to jednak ponad 64 miliony konsumentów i spory rezerwuar dobrze wykształconej, a taniej siły roboczej, co dla unijnego biznesu ma spore znaczenie.
Państwa wyszehradzkie dostarczają jednak zaledwie około 5 proc. unijnego PKB. I w tym właśnie tkwi główny problem określający status państw wyszehradzkich w UE. Aspiracjom politycznym państw wyszehradzkich nie sprzyja niezbyt wysokie usytuowanie poziomu rozwoju ich gospodarek.
Państwa wyszehradzkie jako platforma współpracy nie liczą się jednak poważniej w układzie sił wewnętrznych Unii z innego powodu. Nie mają szans na stworzenie w ramach Wspólnoty mniejszości blokującej. Ta bowiem wymaga, co prawda, współdziałania czterech państw, ale zamieszkiwanych przez co najmniej 35 proc. mieszkańców Unii. A, jak wiadomo, ludność państw wyszehradzkich stanowi zaledwie około 12 proc. obywateli Unii.
Wyborom do Parlamentu Europejskiego z 23 maja 2019 roku towarzyszyły nadzieje na daleko idącą zmianę układu sił tak w samym europarlamencie, jak w uzależnionych w sporym stopniu od niego głównych instytucjach unijnych. Szybko okazało się jednak, że wpływ państw wyszehradzkich na zmianę układu sił w Parlamencie Europejskim był niewielki.
107 eurodeputowanych z państw wyszehradzkich stanowi zaledwie 15 proc. europejskiej izby. Dodatkowo zostali oni politycznie podzieleni, wchodząc w skład niemal wszystkich frakcji PE. Prawie połowę z nich stanowią eurodeputowani z Polski. Co więcej, po eurowyborach 2019 roku widać wyraźnie, że eurodeputowani czterech środkowoeuropejskich krajów podzielili się na dwie niemal równe połowy. Pierwsza z nich związana jest z frakcjami ugrupowań populistycznych, a druga połowa z frakcjami mainstreamu liberalno-lewicowego.
Nadzieję na zmianę układu sił w Parlamencie Europejskim po wyborach do PE w 2019 wiązano także z frekwencją. Partie mainstreamu liberalno-lewicowego wierzyły, że napór tendencji populistycznych przebudzi uśpionych zwolenników Europy federalnej i scentralizowanej.
W przypadku Europy zachodniej sprawdziło się to połowicznie. W Niemczech powstrzymano marsz Alternatywy dla Niemiec, ale za to we Francji wygrali zwolennicy Marine Le Pen, a we Włoszech zwolennicy Matteo Salviniego.
Spełniły się natomiast oczekiwania na wysoką frekwencję, która w całej Europie była rekordowo wysoka, wynosząca średnio dla całej Unii ponad 51 proc. (w 2014 roku wynosiła 42,6 proc.).
Dynamiczny marsz ugrupowań populistycznych został spowolniony, ale nie powstrzymany. Ugrupowania populistyczne zwiększyły swój stan posiadania o 4-5 proc., a chadecy i socjaldemokraci utracili po około 40 eurodeputowanych. Sytuację liberałów uratowało ugrupowanie prezydenta Macrona, a pozycję całego mainstreamu sukces zielonych, którzy go wsparli, stanowiąc czwartą pod względem wielkości frakcję w PE.
Nieco inaczej ukształtowała się sytuacja w krajach wyszehradzkich. Tu także frekwencja sięgnęła rekordowego poziomu. Uzewnętrznił się tu jednak pewien odwrotny od zachodniego porządek. W krajach wyszehradzkich, tam gdzie frekwencja była najwyższa, sukcesy odnosiły ugrupowania uznawane za populistyczne. Najlepszym przykładem tego była Polska, gdzie rekordowa, ponad 54-procentowa frekwencja przyniosła sukces Prawu i Sprawiedliwości. Dzięki temu PIS wprowadził do PE połowę wybieranych w Polsce eurodeputowanych. Na Węgrzech, przy 43-procentowej frekwencji, FIDESZ wprowadził do PE także ponad połowę węgierskich eurodeputowanych. W Czechach, przy 28-procentowej frekwencji, wygrała także rządząca partia kontrowersyjnego premiera i przywódcy ANO - Babiśa, która - jak powszechnie wiadomo - należy do frakcji liberalnej (choć ze swojej genezy zaliczana mogłaby być do partii o populistycznym charakterze). No i wreszcie Słowacja - kraj o najniższej frekwencji wyborczej w 2014 roku, kiedy to wynosiła ona 13 proc. Tym razem frekwencja była wyższa, ponad 22-procentowa, a rządzący, socjaldemokratyczny Smer wybory przegrał. Tym niemniej, do europarlamentu weszła spora grupa przedstawicieli mniejszych ugrupowań eurosceptycznych i nacjonalistycznych, co tylko dodatkowo skomplikowało polityczny obraz współczesnej Słowacji i jej europarlamentarnej reprezentacji.
W efekcie wyraźny sukces ugrupowań populistycznych i eurosceptycznych w krajach wyszehradzkich obudził poważny niepokój w ramach nowej większości nowego europarlamentu, co odbiło się szybko i niekorzystnie na stanie posiadania państw wyszehradzkich w PE.
Tendencję te wzmocniły wydarzenia, jakie miały miejsce tuż po eurowyborach na forum Rady Europejskiej. To zadaniem Rady Europejskiej bowiem było wskazanie kandydatów do pełnienia najwyższych stanowisk we Wspólnocie. Rolą Parlamentu Europejskiego było przyjęcie i zatwierdzenie tych kandydatur. Tymczasem właśnie na powyborczych posiedzeniach Rady Europejskiej ukazała się potencjalna siła współpracujących ze sobą państw wyszehradzkich, które właśnie tam i wtedy wykazały się zdolnościami do skupienia wokół siebie grona państw podzielających ich punkt widzenia na niektóre strategiczne decyzje Rady.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień