Prof. Joanna Wnuk-Nazarowa: Katowice są gotowe na taką salę. Jestem o to spokojna
O nowej siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia rozmawiamy z prof. Joanną Wnuk-Nazarową, od 14 lat dyrektor naczelną i programową tej instytucji.
Już 14 lat jest pani dyrektorem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Czy kiedy obejmowała pani to stanowisko w 2000 roku, spodziewała się pani, że zostanie budowniczym NOSPR?
Miałam różne wyzwania w moim życiu i czegoś takiego nie wykluczałam. Zostałam dyrektorem Filharmonii Krakowskiej we wrześniu 1991 r., a w grudniu się ona doszczętnie spaliła. Moim pierwszym zadaniem było ją odbudować, oddaliśmy salę do użytku w niespełna pół roku po spaleniu, a całą Filharmonię - w rok. To było wyzwanie bojowe.
Tu przyszłam, bo my muzycy zawsze uważaliśmy, że Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia jest najlepszą orkiestrą w Polsce. Gdy byłam ministrem kultury, to orkiestra otrzymała tytuł Narodowa. To było w 1999 r. W 2000 r., gdy już nie byłam ministrem kultury, zgłosiłam się do konkursu, który ogłosiło Polskie Radio po odejściu Antoniego Wita na stanowisko dyrektora naczelnego i wygrałam go. Byłam więc doświadczonym dyrektorem, ministrem kultury i znałam możliwości pomocy orkiestrze.
Myślano jednak najpierw o modernizacji dotychczasowej siedziby NOSPR, czyli dzisiejszego Centrum Kultury Katowice...
Tak, chcieliśmy najpierw wybebeszyć cały środek sali w tzw. Dezember Palast, nie ruszając skorupy, by zrobić salę o dobrej akustyce. Są specjaliści, którzy ze starych sal robią nowe. Nam wszystkim - mnie, radzie programowej NOSPR i prezydentowi Piotrowi Uszokowi - pozytywnego kopa dał prof. Krzysztof Penderecki, przewodniczący rady.
W 2008 r. rada na obradach postanowiła, że trzeba poprawić warunki bytowe orkiestry. W międzyczasie bardzo dużo się zdarzyło, przestaliśmy być oddziałem Polskiego Radia, od 2006 r. staliśmy się instytucją ministerialną, współprowadzoną przez Radio i miasto Katowice, czyli tzw. państwową instytucję kultury, wpisaną do rejestru ministra. Współprowadzenie Katowic było na początku symboliczne, na kwotę czynszu, który płaciliśmy w domu kultury, czyli 380 tys. zł.
Jak się okazało, to zaproszenie miasta do współpracy zaowocowało czymś wspaniałym, bo w tej chwili miasto Katowice jest poczesnym współprowadzącym naszą instytucję, będzie łożyło ok. 1,2 mln na utrzymanie nowego budynku. W 2008 r. było posiedzenie rady programowej, był na nim również Wojciech Kilar, połączyliśmy się telefonicznie z Henrykiem Mikołajem Góreckim, była wiceprezydent Katowic Grażyna Szołtysik. Mówiliśmy, że trzeba coś zrobić, zmodernizować salę. Penderecki powiedział, że przecież są pieniądze z Unii Europejskiej i to ostatni moment, żeby je wykorzystać. Jeżeli budować, to w tej chwili. Wtedy już w realizacji było Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Prof. Penderecki tak ostro powiedział, że trzeba budować, że pani Szołtysik zadzwoniła do prezydenta Uszoka, że natychmiast ma przyjść na posiedzenie rady. Prezydent przyszedł i Penderecki mu wyłuszczył sprawę. - Trzeba budować? - spytał prezydent Pendereckiego? - Trzeba! To ostatnia szansa, potem unijnych pieniędzy już nie będzie - odparł. - Naprawdę? - Naprawdę! Cisza. - No to budujemy - odparł prezydent Uszok.
Do dziś Penderecki się chwali, że gdyby nie jego zdecydowane zdanie, to nie wiadomo jakby to było. Bierze się to stąd, że my (ja już tak mogę mówić po 14 latach na Śląsku) bardzo ostrożnie podchodzimy do marzeń, jesteśmy realistami, boimy się sięgnąć po idee trudno osiągalne. Myślę, że prezydent Uszok zrozumiał, że te pieniądze są, tylko trzeba po nie sięgnąć, dobrze napisać wniosek i przy tak wspaniałej orkiestrze to się powinno udać. Dziś Katowice mogą być dumne, że same sobie wybudowały taki gmach, bo przecież sięgnęły po pieniądze unijne, wykładając połowę z własnego budżetu.
W sumie jest to pierwsza siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia.
Tak, orkiestra nigdy nie była we własnym budynku. Najpierw nadawali na żywo na antenę ze studia Polskiego Radia w Katowicach, bo to było tuż przed II wojną światową najnowocześniejsze i najlepiej wyposażone studio w Polsce. Tam prawie nie było publiczności. Po wojnie orkiestra występowała przy ulicy Plebiscytowej w Katowicach. Ja jako studentka widziałam tam Pendereckiego, który po raz pierwszy w życiu dyrygował nie własne dzieło, tylko "Ognistego ptaka" Igora Strawińskiego. Wiele wspomnień wiąże się z tamtą salą, ale była bardzo mała, a w środku miała wielki filar, który zasłaniał estradę. Miała nadakustyczność, za duży pogłos. Potem był Dezember Palast.
Tam czuliście się jak u siebie w domu?
Tak, zajmowaliśmy część hotelową, przeznaczoną dla partyjnych, którzy mieli przyjeżdżać tam na zjazdy partyjne. Całe skrzydło, w sumie 3 piętra, oddano orkiestrze. Tam były pokoje administracji i ćwiczeniówki dla muzyków. To może nawet nie było najgorsze. Najgorsza była akustyka sali. Na zjazdy partyjne - dobra, ale nie dla orkiestry.
Jak orkiestra tam weszła, musiano dobudować przód estrady, bo była za wąska. Sala egalitarna na 1000 miejsc bez żadnej przecinki w środku. Gdyby był, nie daj Boże, jakiś pożar, popłoch, to nie wiadomo, co by się stało. Sala ma swoją historię, te zielone fotele ludzie znają z telewizji. Można tam robić imprezy z nagłośnieniem, dla orkiestry akustyka jest za słaba.
Nie będziecie chyba tęsknić za Centrum Kultury. Tu, w nowej siedzibie, jest XXII wiek.
Tu będzie i XXII, i XXIV wiek, jeśli nie nastąpią żadne kataklizmy. Sala jest zbudowana w sposób absolutnie uniwersalny i budynek jest uniwersalny. To bardzo dobra konstrukcja typu pudełko w pudełku, sala jest otoczona wianuszkiem pokoi administracyjnych i do ćwiczenia, żaden dźwięk się nie przedostaje na salę.
Można spokojnie nagrywać, pomimo tego, że w pobliżu jest ruchliwa al. Roździeńskiego. Przede wszystkim sala jest przepiękna, klimatyczna, budzi respekt swoim pięknem, ale nie jest nieprzyjazna, nie jest to chłodna świątynia sztuki. Ludzie siedzą dookoła, widząc się wzajemnie, bije z niej jakieś ciepło. Niemniej jest tak piękna, że nie chce się tam "rozrabiać".
Czy Katowice są gotowe na tak dużą salę koncertową?
Ależ oczywiście. Jestem dziwnie spokojna, że tak. Przecież sala na 1000 miejsc w Centrum Kultury była zawsze wypełniona, a przy bardziej atrakcyjnych programach brakowało biletów. Tutaj jest też możliwość, że zawsze się zaparkuje samochód, bo dookoła są parkingi.
Będzie tu też restauracja, kawiarnia, będzie można przyjechać wcześniej, wypić sobie coś, zjeść. Infrastruktura zewnętrzna, przestrzeń labiryntu, amfiteatr będą w ciepłe dni świetnym miejscem dla rodzin z dziećmi, będą tam też muzyczne imprezy dla dzieci. Myślę, że będzie to miejsce weekendowych wycieczek rodzin. Jest świetnie skomunikowane, leży w centrum. Na pewno będziemy mieli wielu gości.
Pierwsze koncerty są całkowicie wyprzedane. Wiele osób pewnie kupiło bilet, żeby zobaczyć, jak tutaj jest.
Ale to będzie procentować, bo ci, którzy przyjdą, powiedzą sąsiadom: musisz zobaczyć tę salę. Naszą rolą jest dać taką ofertę, by ci, którzy przyjdą zobaczyć salę, przyszli jeszcze raz, by posłuchać muzyki. Kluczowy dla nas jest pierwszy sezon, ale oferta jest siedmiokrotnie większa niż była. W starej siedzibie graliśmy jeden koncert piątkowy w miesiącu, jeden niedzielny poranek 5 razy w roku i koncert edukacyjny raz w miesiącu dla młodzieży. Tutaj mamy też salę kameralną. Codziennie oprócz poniedziałków jest u nas koncert, jak nie na dużej, to na kameralnej sali. A przecież sale wypełnią też zlecone imprezy, zawsze dopuszczamy szlachetną rozrywkę. Nieważne jakiego gatunku, byle była to muzyka o najwyższym poziomie artystycznym.