Proces Pawła Adamowicza wciąż nie może się rozpocząć
Decyzję, że prezydent Gdańska trafi na ławę oskarżonych, gdański sąd podjął ponad pół roku temu. Jednak po skardze do Sądu Najwyższego do dziś nie został wyznaczony pierwszy termin rozprawy.
Zaskakujące zwroty akcji - to mało powiedziane. Najpierw miało być warunkowe umorzenie, potem sąd uznał, że Pawła Adamowicza czeka „tradycyjny” proces, ale odpowiedzią obrońcy była złożona w ostatniej chwili skarga. Choć odrzucona - sprawiła, że wciąż nie wiadomo, kiedy polityk zasiądzie na ławie oskarżonych z powodu źle wypełnionych oświadczeń majątkowych.
- Termin nie został jeszcze wyznaczony, powinniśmy poznać go w najbliższym czasie - mówi sędzia Tomasz Adamski, rzecznik prasowy ds. karnych Sądu Okręgowego w Gdańsku, pytany o pierwsze posiedzenie w sprawie Adamowicza i zapowiada, że we wtorek postara się dowiedzieć czegoś więcej.
Teoretycznie data rozprawy powinna zostać wyznaczona najpóźniej w minioną środę - 10 maja. Tego dnia upłynął ustawowy termin wyznaczony mającej prowadzić proces sędzi Karolinie Kozłowskiej z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe. Akta, z którymi sędzia zapoznawała się od kwietnia, trafiły do niej prosto z Sądu Najwyższego, po tym jak oddalił on skargę złożoną przez obrońcę prezydenta - adwokata Jerzego Glanca. Skarga z kolei była odpowiedzią na grudniowe zwycięstwo poznańskiej prokuratury w batalii, w której śledczy domagali się posadzenia Adamowicza na ławie oskarżonych (wcześniej wielkopolscy śledczy byli gotowi „odpuścić” politykowi, jeśli wpłaci 40 tys. zł na cel społeczny, ale - po objęciu stanowiska prokuratora generalnego przez Zbigniewa Ziobrę - zmienili zdanie).
Sprawa dotyczy zarzucanego Adamowiczowi przez śledczych „fałszowania oświadczeń majątkowych”. W latach 2010-2012 miał on nie wpisywać w dokumentach dwóch mieszkań, a dane dotyczące wykazywanych i rzeczywiście posiadanych oszczędności nie zgadzały się (rozbieżności miały sięgać od kilkudziesięciu do 320 tys. zł).
Sam prezydent przekonywał, że - sporządzając bilans - zwyczajnie się pomylił, a później „powielił błąd w paru kolejnych oświadczeniach”. Jak tłumaczył, „pomyłka miała charakter mechaniczny” i popełniona została nieświadomie, a później skorygowana samemu. - Wniesienie apelacji to nic innego jak chęć ponownego „grillowania mnie”, jak chęć pokazania mieszkańcom, że w Gdańsku i w całej Polsce opozycja nikomu grać na nosie nie będzie” - tłumaczył Adamowicz w grudniu, wskazując na polityczne konotacje prokuratorskiej krucjaty przeciwko niemu: - Niezależnie od tego, że ponownie będę musiał stanąć przed sądem, chciałbym zapewnić wszystkich moich przyjaciół, że nie przeszkodzi mi to w wytrwałej pracy na rzecz Gdańska. Kolejne dwa lata będą bardzo trudne, ale nie poddam się - dodał.
To niejedyny prawny kłopot polityka. Kolejny to przedłużone przez wrocławskich śledczych do 30 czerwca postępowanie. - Uzyskano wiele istotnych dowodów oraz zainicjowano czynności uwzględniające występowanie w sprawie zagadnień specjalistycznych, które pozwalają na znacznie bardziej precyzyjne ustalenia faktyczne i stwarzają perspektywę jednoznacznego wyjaśnienia kwestii ewentualnej odpowiedzialności karnej określonych osób - ucina pytany o postępy Robert Tomankiewicz, naczelnik Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji we Wrocławiu.
Zdecydowanie bardziej rozmowni śledczy byli w sierpniu ubiegłego roku, kiedy ujawnili, że według ich ustaleń rodzina Adamowicza miała zaoszczędzić 348 tys. zł na zakupie mieszkań od jednego z deweloperów, który z kolei uzyskał od gdańskiego magistratu korzystne zmiany w planie zagospodarowania terenu (włodarz odpowiada, że lokale były kupione z dużym wyprzedzeniem i hurtem - stąd niska cena). Temu samemu inwestorowi miasto miało nie naliczać kary za poślizg przy przekazywaniu mieszkań (wg rzecznika Adamowicza, opóźnienie spowodowały odbiory techniczne). Trzecia kwestia to rzekome nieujawnienie fiskusowi 753,7 tys. zł w latach 2006-11 (tego wątku polityk nie komentuje).