Prezydentom marzy się jazda bez biletu. Plusy i minusy bezpłatnej komunikacji
Niebawem minie rok odkąd w Żorach wprowadzono bezpłatną komunikację miejską. Wbrew powszechnemu przekonaniu nie była to jedyna miejscowość w województwie śląskim, która zdecydowała się na taki krok (to samo zrobiły Ornontowice oraz Świerklany). Nie jest tajemnicą, że samorządowcy z innych miast z zainteresowaniem spoglądają na Żory kalkulując bilans zysków i strat takiej operacji.
Żory: jedziemy za darmo, ale za to w tłoku
- Moim zdaniem pomysł się sprawdził - ocenia Waldemar Socha, prezydent Żor. Zarówno on, jak też postronni obserwatorzy są zgodni - pasażerów w żorskich autobusach zdecydowanie przybyło. Skala owego wzrostu najwyraźniej zaskoczyła nawet samych pomysłodawców wprowadzenia bezpłatnej komunikacji, czego dowodem jest... tłok panujący w pojazdach komunikacji miejskiej.
- Od 1 września to się zmieni. Będzie więcej kursów i większe autobusy - obiecuje Socha. Czy w ślad za wprowadzeniem bezpłatnej komunikacji ubyło samochodów z żorskich ulic. Jednoznacznych dowodów na to nie ma - nikt bowiem tego nie mierzył.
- Skoro jednak w autobusach jest więcej nie tylko młodzieży, ale też dorosłych, to pewnie zostawili swoje samochody w garażach. Zresztą widać, że problem korków nie narasta - argumentuje Socha.
W tym roku na utrzymanie bezpłatnej komunikacji Żory (czyli podatnicy) wydają 3,5 mln złotych. To więcej niż w roku ubiegłym (głównie za sprawą planowanych inwestycji w tabor i zwiększenia liczby połączeń), choć Waldemar Socha przekonuje, że finansowo to i tak miastu się opłaca.
- Tabor cały czas jeździ, więc stawka za kilometr się zmniejszyła - wyjaśnia prezydent Żor.
Ruda Śląska: chcieliby, ale jeszcze nie wiedzą jak
Wprowadzenie bezpłatnej komunikacji na liniach śródmiejskich znalazło się w programie wyborczym Grażyny Dziedzic, która w listopadzie obroniła prezydenturę w Rudzie Śląskiej.
- I tak docelowo ma być. Planujemy, aby wszystkie pięć miejskich linii były liniami bezpłatnymi - potwierdza Andrzej Nowak, pełnomocnik ds. komunikacji zbiorowej w Rudzie Śląskiej. Kiedy owe "docelowo" nastąpi, tego już jednak określić nie sposób. Ba, wszystko wskazuje na to, że w tym roku nie uda się uruchomić nawet jednej bezpłatnej linii. I (o dziwo) wcale nie z powodu pieniędzy. Raczej chodzi o prawne zależności, w jakie uwikłane jest miasto jako członek Komunikacyjnego Związku Komunalnego GOP. Bo to właśnie on zamawia u przewoźników usługi za pieniądze swych członków. Czy w związku z tym oni mogą samodzielnie robić to samo? I czy powołując w latach 90-tych XX wieku KZK GOP gminy nie przeniosły na niego swych kompetencji w zakresie organizowania transportu?
- Zdania prawników są podzielone - przyznaje Andrzej Nowak. W tej sytuacji miasto raczej nie będzie samodzielnie zlecać bezpłatnych przewozów, ale spróbuje dokonać tego za pośrednictwem Związku. To zaś oznacza, że pieniądze na darmowe autobusy najpierw będą musiały zostać wpłacone do kasy KZK GOP, a następnie decyzją władz Związku wydane na ten właśnie cel. Tyle, że Ruda Śląska nie ma swojego przedstawiciela w zarządzie KZK GOP, a Roman Urbańczyk - prezes Związku - nie jest (mówiąc delikatnie) zwolennikiem tego pomysłu.
- Jasne, że bym chciał bezpłatnej komunikacji. Tak samo jak bym chciał raju na ziemi - ironizuje Urbańczyk. Jego zdaniem takie rozwiązanie wchodzi w grę w przypadku małych miejscowości, ale nie realiów ponad 2-milionowej aglomeracji.
- To już lepszym rozwiązaniem byłaby obniżka cen biletów np. dla pewnych grup pasażerów - twierdzi Urbańczyk. O dziwo podobnego zdania jest... prezydent Żor. - Darmowa komunikacja to nie jest recepta dla każdego miasta. Nie wszędzie da się to tanio wprowadzić - mówi Waldemar Socha.
Darmowa komunikacja? Dobre hasło na wybory
Nie wszystko da się jednak sprowadzić do finansów. Bezpłatna komunikacja staje się coraz popularniejszym hasłem politycznym. Na naszym podwórku - poza wspomnianą już Grażyną Dziedzic - sięgnął po nie Arkadiusz Godlewski, walczący w ubiegłym roku o prezydenturę w Katowicach. Kandydat PO mówił co prawda wyłącznie o darmowej komunikacji w ścisłym centrum miasta, ale to wystarczyło, aby narobić sporo szumu wokół tej inicjatywy. O bezpłatnej komunikacji (tym razem dla mieszkańców płacących podatki w stolicy) mówił też ubiegający się o prezydenturę w Warszawie Jacek Sasin. W obu przypadkach obietnice darmowych przewozów nie zapewniły kandydatom zwycięstwa, ale można podejrzewać, że w kolejnych wyborach samorządowych jeszcze wiele razy kandydaci sięgną po tego typu deklaracje.
Za darmo nie umarło, czyli w tych miastach można jeździć i nie płacić
* Od 1 kwietnia bezpłatna komunikacja miejska działa w Kościerzynie na Kaszubach. W sumie w całej Polsce na różne formy darmowych przewozów zdecydowało się już ok. 30 miejscowości.
* Nie oznacza to, że we wszystkich tych miejscowościach wszyscy mogą korzystać z komunikacji miejskiej za darmo. W części przypadków taką możliwość mają tylko bezrobotni, w części (jak np. w Nysie) kierowcy, w części bezpłatna komunikacja ograniczona jest do wybranych linii, albo dni tygodnia.
* Najbardziej znanym w Europie miastem, które zdecydowało się na wprowadzenie bezpłatnej komunikacji jest Tallin. Mieszkańcy estońskiej stolicy mogą jeździć bez biletów od 1 stycznia 2013 roku. Pierwsze pomiary wykazały jednak, że liczba wybierających transport publiczny nie uległa radykalnej zmianie.
* Były też w Europie miasta, które wprowadziły darmową komunikację, a następnie się z niej wycofały, bo nie były w stanie jej dłużej utrzymywać. Tak zdarzyło się w belgijskim Hasselt. W roku 2013 - po 15 latach funkcjonowania bezpłatnych przewozów - miasto przywróciło opłaty.