"Prezydent Jaśkowiak nie daje dobrego przykładu". Tomasz Hejna, miejski aktywista mówi, że bycie solą w oku władz Poznania to... nobilitacja
O Tomaszu Hejnie niektórzy mówią, że jest poznańskim Janem Śpiewakiem. To społecznik i radny osiedlowy, który od kilku lat skutecznie walczy z chaosem reklamowym w mieście, czy kierowcami rozjeżdżającymi chodniki. Hejna prowadzi też dwa popularne fanpage’e na Facebooku - "Gemela Poznańska" i "Stary Poznań". - Prezydent Jaśkowiak nie daje urzędnikom dobrego przykładu, próbując społeczników przedstawić jako grupę kanapowo-facebookową, która tylko dużo krzyczy - tłumaczy w rozmowie z "Głosem" Tomasz Hejna.
Czujesz, że jesteś solą w oku władz Poznania?
To by w pewnym sensie mnie nobilitowało (śmiech). Jako skromny człowiek wolę jednak powiedzieć, że tak nie jest, choć część urzędników uznaje społeczników i aktywistów miejskich za zło konieczne. Nie najlepiej to świadczy o mieście, ponieważ powinniśmy się uzupełniać i działać razem na rzecz Poznania. Tak zresztą często bywa, choć nadal pozostaje sporo płaszczyzn, gdzie trudno cokolwiek załatwić. Co ciekawe łatwiej wskórać cokolwiek na wyższych szczeblach, niż u szeregowych pracowników urzędu, jednostek, czy spółek miejskich. Sam prezydent Jaśkowiak nie daje im - nad czym ubolewam - dobrego przykładu, próbując społeczników przedstawić jako grupę kanapowo-facebookową, która tylko dużo krzyczy.
Prezydent wszedł w buty Ryszarda Grobelnego, którego przedstawiano jako technokratę?
Trudno mi porównać te dwie postacie, ponieważ za prezydentury Grobelnego nie działałem tak intensywnie, jak w ostatnich latach.
Co sprawiło, że zechciałeś zmieniać swoje otoczenie i wytykać błędy urzędników, deweloperów, czy instytucji funkcjonujących w Poznaniu?
Miastem interesowałem się w zasadzie od nastolatka. Zawsze lubiłem spacerować po Poznaniu, fotografować, do tego doszła u mnie wrażliwość na sprawy związane z estetyką. Zacząłem stopniowo zwracać uwagę, na rzeczy, na które inni – bardziej zabiegani mieszkańcy – nie zwracali uwagi. Stwierdziłem, że chce o tym głośno mówić i pisać. Tak powstał fanpage, który prowadzę, czyli "Gemela Poznańska".
Chodzisz po tym mieście, piszesz pisma, zatruwasz życie urzędnikom i nic z tego nie masz. Myślisz, że w końcu ktoś zechce "kupić" niewygodnego Hejnę i zaproponować mu np. stanowisko w miejskiej spółce?
Nigdy na to nie liczyłem, ale wielu moich kolegów dziwi moje zaangażowanie non profit. Rzeczywiście, w wymiarze finansowym nic z tego nie mam, ale za to dostarczam sobie regularnie dawkę stresu (śmiech). Robię to dla idei i – trochę egoistycznie - dla siebie, bo obszary, którymi się zajmuję są przestrzenią, w której często przebywam lub pracuję. Szczepankowo, czy Starołęka są mi pod tym względem obce, z całym szacunkiem do tych fyrtli.
Zza okna swojego bloku widzisz np. szpecące os. Sobieskiego reklamy. Udało Ci się przekonać spółdzielnię mieszkaniową i urząd miasta, by w końcu zaczęły robić z tym porządek.
Estetyka to jeden z elementów mojej działalności. Sam pomysł oczyszczenia Piątkowa już od dawna kiełkował mi w głowie, ale wybrzmiał mocniej podczas rozmów z innymi radnymi osiedlowymi. Idzie to w bardzo dobrym kierunku, ponieważ zarząd spółdzielni zapowiedział, że na dniach ruszy inwentaryzacja wszystkich nośników reklamowych na os. Sobieskiego, a następnie odbędą się rozmowy z ich właścicielami. Mam nadzieję, że uda się zakończyć ten chaos reklamowy.
Z reklamami walczyłeś jednak nie tylko na Piątkowie.
Był to między innymi Sołacz, czyli miejsce, które obszarowo jest objęte ochroną miejskiego konserwatora zabytków. Tam interweniowałem u księdza, który przy ulicy w parafialnym ogródku, zamieścił wielki nośnik reklamowy. Był on nielegalny, więc poprosiłem o jego usunięcie. Zrobił to, ale niestety przez lata czerpał korzyści z zamieszczanych na nim reklam. W centrum z kolei toczyłem nierówną walkę z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza o banery wiszące na ich obiektach, które były objęte ochroną konserwatorską. Raziło mnie, podobnie jak w przypadku duchownego, podwójnie, bo przecież mamy do czynienia z instytucjami, które powinny dawać przykład. Można ubolewać jedynie, że uniwersytet nie zdjął tych brzydkich płacht dobrowolnie.
W tym roku przyczyniłeś się także do tego, że goście imprezy noworocznej organizowanej przez prezydenta Jacka Jaśkowiaka po raz pierwszy nie rozjeżdżali chodnika przed CK Zamek. Zapowiedziałeś blokowanie samochodów. Poskutkowało.
Prosiłem prezydenta, by zwrócił uwagę na to, gdzie parkują jego goście. Było lepiej, ale wiele brakowało do ideału. Dobrze, że władze miasta i urzędnicy uczą się, mimo wszystko jest to z drugiej strony przykre.
W jakim sensie?
Bo pracują tam specjaliści, którzy powinni wiedzieć, że przyzwolenie na anarchię parkingową jest strzałem w stopę. Z kolei goście, czyli poznańska tzw. "elita" powinna wiedzieć, że prawo także jej dotyczy. Który z nich pomyślał wcześniej o bezpieczeństwie pieszych i niszczeniu majątku komunalnego, jakim są przecież chodniki? Powstają one za nasze pieniądze i mamy prawo domagać się, by kierowcy nie robili sobie z nich parkingów.
Którą ze swoich inicjatyw uznajesz za najbardziej spektakularną?
Niech pomyślę (śmiech). Spektakularna to chyba złe słowo, bo nie lubię fajerwerków. Ale największą satysfakcję przyniosła mi rozbiórka szpetnego muru znajdującego się Collegium Iuridicum Novum przy al. Niepodległości. Od momentu oddania budynku, mur utrudniał dotarcie do niego studentom i pracownikom uczelni. Bardzo ucieszył mnie także finał sprawy pana Zdzisława, który rozbił sobie głowę o fragment wystającej trakcji należącej do MPK. Udało się wywalczyć nie tylko odszkodowanie, ale także obietnicę miejskiej spółki dotyczącą przeprowadzenia kontroli tych skrzynek, które stanowią potencjalne zagrożenie dla pieszego.
Marzy Ci się wyrzucenie ruchu samochodowego z centrum Poznania?
Jako społeczeństwo, w którym funkcjonuje nadmiar samochodów należałoby wprowadzić ograniczenia, zwłaszcza dotyczące tranzytu. Zauważam jednak, że pojęcie zrównoważonego transportu nadal jest wielu ludziom obce, a uspokajanie ruchu traktują jak atak na ich wolność. Nie rozumieją, że ich wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego.
Władze miasta zachęcają do korzystania z transportu publicznego, ale z drugiej stron zapowiadają podwyżkę cen biletów.
Podwyżka jest usprawiedliwiana działaniami rządu. OK, rozumiem, że miasto straciło na obniżce podatku PIT, ale ciągłe obarczanie odpowiedzialnością polityków PiS jest kolejną odsłoną dzielenia mieszkańców. Nie zgadzam się na droższe bilety, bo komunikacja miejska powinna być tania i dostępna, powinna zachęcać do pozostawienia samochodu pod domem. Tymczasem, choć mieszkam przy pętli autobusowej, sam bardzo często denerwuję się na punktualność komunikacji.
Nie ciągnie Cię do polityki? Dwóch przedstawicieli ruchów miejskich zasiada obecnie w radzie miasta, a Franek Sterczewski został nawet posłem.
Nie wiem, czy bym się w niej odnalazł. Mam oczywiście swoje poglądy, które ocierają się o centrum, bo uważam, że zarówno z prawicy, jak i lewicy można coś wartościowego wydobyć. Działając lokalnie, nie zwracam zresztą uwagi na legitymacje partyjne i staram się działać z każdym, komu zależy na poprawie jakości życia w mieście. Świetnie rozmawia mi się z zastępcą prezydenta Poznania Mariuszem Wiśniewskim. Szkoda, że jest tylko wiceprezydentem.
Widzisz Mariusza Wiśniewskiego jako prezydenta Poznania?
Zdecydowanie tak, bo rozumie i czuje miasto. Do tego jest młody i pracowity, mógłby już teraz być prezydentem. Z uwagą przyglądam się inicjatywie, która ostatnio pojawiła się na Facebooku, a dotyczy zorganizowania referendum w sprawie odwołania Jacka Jaśkowiaka ze stanowiska prezydenta.
Niektórzy mówią, że jesteś poznańskim Janem Śpiewakiem.
Mogę być tylko zaszczycony z takiego porównania, bo bardzo go cenię. To chyba jednak nieco inna kategoria wagowa.