Prezydent Jaśkowiak: Mówią, że mnie zamkną
- Nie atakowałem ani Kościoła, ani kibiców. Z nimi też rozmawiam po partnersku, choć, jak widać, nie są do tego przyzwyczajeni - tłumaczy w rozmowie z "Głosem" prezydent Poznania. Jacek Jaśkowiak opowiada jak na półmetku kadencji wygląda jego prezydentura.
"Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, tej hojnie też zbierać będzie". Wie Pan skąd pochodzi ten cytat?
Jacek Jaśkowiak: Oczywiście z Biblii. Mógłbym uzupełnić go cytatem Jacka Kaczmarskiego "A Ty siej, a nuż coś wyrośnie".
Co Pan wobec tego zasiał w Poznaniu i jakie plony zbiera na półmetku kadencji?
Wynik wyborów samorządowych w roku 2014 był następstwem tego, co zasialiśmy cztery lata wcześniej jako My-Poznaniacy. Chodzi mi przede wszystkim o zmianę w postrzeganiu Poznania. Dokonaliśmy jej zresztą wspólnie z mieszkańcami.
Zakończyliśmy też źle zaplanowane inwestycje, wyciskając z nich tyle, ile się dało. Zdecydowanie lepiej planujemy następne. Oczywiście w kolejnych latach ten plon będzie większy.
Tym plonem, co wielokrotnie Pan podkreślał miała być Kopenhaga w Poznaniu. Jarosław Kaczyński kilka lat temu mówił o drugim Budapeszcie w Warszawie, ale Poznań pozostaje Poznaniem, a stolica stolicą.
Do osiągnięcia standardów innowacyjnych miast potrzebujemy więcej niż dwóch lat. Właściciel Solarisa, pan Olszewski, chciał dwadzieścia lat temu zbudować firmę mogącą konkurować z zagranicznymi potentatami. Nie zrealizował swojego planu w kilkanaście miesięcy. Takie procesy trwają. Miasto to ludzie, dlatego bardzo istotne są zmiany mentalne. Ile czasu potrzebują na nie poznaniacy, trudno powiedzieć. Ale już teraz widać, że zaczynamy myśleć wspólnotowo. Nie ma już "ja", jesteśmy za to "my".
Czy rzeczywiście tak jest? Nawet radni z Pana formacji twierdzą, że Jacek Jaśkowiak myśli przede wszystkim o sobie i własnym wizerunku, a nie mieście.
Przecież niektórzy dziennikarze mają do mnie pretensje, że poświęcam mediom za mało czasu. Zajmuję się przede wszystkim zarządzaniem miastem i spotykam się z mieszkańcami. Zarzut radnych jest więc nietrafiony. To politycy PiS mają parcie na szkło, skoro piszą interpelacje o łowcach organów albo lampartach Putina.
Pojawiały się też zarzuty, że więcej czasu spędza Pan na treningach bokserskich niż w pracy.
Ostatnio obliczyłem, że w tygodniowo pracuję 50-60 godzin. Codziennie podpisuję kilkaset dokumentów, odbieram kilkadziesiąt maili. Zdarza się, że – oszczędzając czas – pracuję poza swoim gabinetem. I tak większość prezentacji czy dokumentów otrzymuję w formie elektronicznej. Mieszkańcy widzą więc częściej efekty mojej pracy, niż ją samą. Trzeba się było mocno postarać, by np. znaleźć inwestora na zakup budynku po szpitalu na ul. Szkolnej czy ruszyć Wolne Tory.
To o której godzinie przychodzi Pan do pracy?
Różnie, ale często wstaję nawet o 5-tej i pracuję jeszcze w domu.
Jak to jest z obecnością na sesjach Rady Miasta? Tu radni twierdzą, że spędza Pan na nich niejednokrotnie po zaledwie kilkadziesiąt minut, bo się nudzi.
Jak już wspomniałem, najtrudniejsze jest zarządzanie czasem, dlatego muszę dokonywać wyborów. Wiem, co dzieje się na sesjach i mam kontakt z radnymi. Szanuję ich, często rozmawiamy, ale – nie oszukujmy się – na sesjach mamy nierzadko do czynienia z pewnego rodzaju teatrem, chęcią zwrócenia uwagi na siebie, mniej merytorycznymi wypowiedziami. Stąd wynika potrzeba racjonalizacji w zarządzaniu czasem.
Pan też lubi zwracać na siebie uwagę, zwłaszcza na Facebooku. W jednym z wywiadów przyznał Pan, że jeśli pisze się merytoryczne posty o inwestycjach, to spotykają się ze słabszym odbiorem, niźli te zabarwione ideologicznie. Największą ilość "lajków" otrzymywał Pan za zdjęcia z Marszu Równości czy Czarnego Protestu.
Moja praca polega na podejmowaniu decyzji w oparciu o szereg danych. Ich ciężar gatunkowy bywa ogromny, bo dotykają one tysięcy mieszkańców w ich codziennym życiu. Ale rozumiem też, że wielu poznaniaków nie interesują szczegóły np. umowy ze spalarnią, dlatego nie wzbudzają emocji i dyskusji. Mam tu doskonały przykład z życia jednej z dużych korporacji. Kiedy na spotkaniu zarządu rozmawiano o finansach, to głos zabierał dyrektor zarządzający. O parkingach dla poszczególnych departamentów dyskusja trwała dwie godziny.
To jeszcze polityka w nowoczesnym wydaniu, czy już populizm?
Poznaniaków interesuje miasto, a nie moja osoba. Sam chciałbym mniej czasu poświęcać na odpowiadanie na pytania dziennikarzy, bo rzecznik przychodzi codziennie z zestawem pytań skierowanych bezpośrednio do mnie. Dużo bardziej istotne jest mimo wszystko zarządzanie. Przekłada się bowiem na twarde dane. Możemy pokazać choćby wyniki Term Maltańskich czy GOAP, wzrost liczby osób korzystających z komunikacji publicznej.
Cztery tysiące mieszkań też Pan za dwa lata pokaże?
Sądzę, że powinno się to udać. Nawet jeśli nie zrealizujemy tego w stu procentach, wyznaczanie ambitnych celów jest wielką wartością, bo mobilizuje do ich osiągania.
Kolejnym ambitnym celem jest tramwaj na Naramowice. Tu poległ Ryszard Grobelny, a Pan jest następną osobą w kolejce.
Mój poprzednik o tramwaju mówił od 2001 roku i przez 13 lat w zasadzie nic nie zostało zrobione. Ja natomiast mogę pokazać środki zabezpieczone na tę inwestycję, cały ten proces od strony planistycznej, badania terenu, jak skarpy szelągowskiej wykonane przez pracowników Politechniki Poznańskiej.
To jest konkretne działanie. Do tej pory wielką bolączką miasta były źle przygotowywane inwestycje i wynikające stąd opóźnienia. Proszę zobaczyć, jak szybko są realizowane w tej chwili.
Tak "szybko" jak ul. Dąbrowskiego, gdzie mieliśmy do czynienia z roczną obsuwą?
Musieliśmy respektować zapisy umów i radzić sobie z błędami popełnionymi wcześniej. Zmiana władzy nie oznacza możliwości anulowania umów zawartych przez poprzedników. W tym przypadku nie odpuściliśmy wykonawcy kar umownych. Spójrzmy na zadania realizowane przez nas od początku do końca. Drogi do spalarni oddaliśmy przed wyznaczonym terminem. To wielki sukces mojego zastępcy Macieja Wudarskiego, bo udało mu się zapanować nad wszystkimi inwestycjami.
Dlaczego więc radni, także z PO, domagali się jego odwołania?
Dokonuję merytorycznej oceny moich zastępców. Nie kieruję się emocjami, decyzje podejmuję na chłodno. W Platformie często dyskutujemy, spieramy się. Merytoryczną krytykę z ust koleżanek i kolegów odbieram pozytywnie. To nas różni od PiS.
Któremu z zastępców wystawiłby Pan najwyższą notę?
Pokuszę się o to za dwa lata, choć ocen dokonuję też na bieżąco. Motywuję ich do pracy.
To który najczęściej dostaje burę od Pana?
Wszyscy po równo (śmiech). Nie ma zmiłuj się! W grupie kolarskiej jest lider, ale pracować musi cały zespół.
Dzięki takim nominacjom udało się Panu rozbroić wszystkich poważnych konkurentów w walce o fotel prezydenta Poznania w 2018 r.
Ja mam wręcz nadzieję, że łańcuch przekażę w przyszłości któremuś z moich zastępców!
Brzmi to jak wybieg.
Absolutnie nie obawiam się konkurencji. W interesie miasta leży start jak najlepszych merytorycznie kandydatów.
Póki co następną kadencję ma Pan w planach.
Kiedyś zdeklarowałem, że maksymalnie dwie to mój limit. Zamierzam się z tego wywiązać.
Co potem?
Mogę wrócić do świata biznesu.
Wielu polityków twierdzi, że ma Pan dużo większe ambicje polityczne.
Wolałbym, by te osoby zaczęły w końcu mówić o Poznaniu, a nie o mnie. PiS kilka miesięcy temu zapowiadał dziesięciopunktowy program dla miasta, i co zrobili? Do tej pory nic.
Ale oni mają bardzo podobny zarzut wobec prezydenta.
Niech lepiej spojrzą na to, co udało nam się zdziałać. Chodzą na sesje, komisje i nie widzą nowej szkoły, sali gimnastycznej, kolektora na ul. Św. Jadwigi... Może nie potrafią czytać sprawozdań finansowych i potrzebne im są korepetycje w tym zakresie?
Nie obawia się Pan, że drażniąc PiS, źle się to odbije przy rozdzielaniu środków unijnych?
To bolszewickie myślenie członków partii, że trzeba być grzecznym i wielbić prezesa Kaczyńskiego. Wtedy władza coś nam da. Mimo wszystko udało się nam dojść do porozumienia w sprawie parku Rataje i pozyskać na ten cel środki z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Jesteśmy też w stanie zrobić coś wspólnie w sprawie dworca PKP, pod warunkiem, że przestaniemy gadać i zaczniemy działać. Będąc aktywnym, także biorąc udział w protestach, bardziej zmotywuję polityków partii rządzącej niż przez uległość. Dbam o miejską kasę, więc będę bronił oświaty przed reformą. Jeśli wejdzie w życie, samorząd straci około 50 mln zł.
Do tej pory spotkały już Pana reperkusje związane z udziałem w Czarnym Proteście czy demonstracjach KOD?
Trafiają do mnie informacje, że zajmą się mną trzyliterowe służby i mnie zamkną. Próbki tych działań widzimy już wobec Hanny Zdanowskiej, pani prezydent Łodzi lub Krzysztofa Żuka, prezydenta Lublina. Sięganie do zaciągniętego 10 lat temu, spłaconego kredytu to zwalczanie korupcji czy raczej próba eliminowania przeciwników politycznych cieszących się poparciem mieszkańców?
Tymczasem w Poznaniu można odnieść wrażenie, że Pan też chce zwalczać przeciwników, przede wszystkim kibiców Lecha Poznań.
Oczywiście, że nie! Otrzymuję od nich wiele sygnałów poparcia moich działań, także woli zaprzestania finansowania przejazdów kibiców drużyn przyjezdnych. Natomiast jeśli chodzi o sprzeciw wobec rasizmu i ksenofobii na stadionie, to robię dokładnie to samo, co UEFA. Nie chciałbym, żeby Lech zagrał swój mecz życia na pustym stadionie, jak ostatnio Legia.
Podobno Jackowi Jaśkowiakowi marzy się zreformowanie polskiej piłki nożnej.
To nie moje zadanie. Chcę jedynie, by klub, który dostał prezent od miasta w postaci stadionu kosztującego nas 800 mln zł, był elementem tworzenia dobrego wizerunku miasta. Na przykładzie kiboli Legii widać, jak Warszawa na tym traci.
Nasi kibice już dawno nie wszczęli podobnych burd, za to wywieszają transparenty, uderzające często w Pana.
Transparenty rasistowskie są wizerunkowo szkodliwe, a dodatkowo stoją w poprzek wytycznych UEFA.
Wróćmy do inwestycji. Tramwaj na Naramowice jest ważny, ale co jest tak naprawdę kluczową inwestycją dla miasta?
Dla mnie najważniejsze są Wolne Tory. To projekt o znaczeniu strategicznym. Tramwaj jest wyłącznie kwestią techniczną i naprawą błędów z przeszłości. Wolne Tory mają być wizytówką Poznania, łączącą dwie historyczne dzielnice – Łazarz i Wildę.
Miasto tego nie zbuduje.
Nie ma to dla mnie znaczenia. Ważne jest, jak ta inwestycja będzie służyć poznaniakom. Podobnie jest z byłym szpitalem na ul. Szkolnej, gdzie powstanie dom seniora i mieszkania dla starszych osób.
Nasza rola to nie wydawanie miejskich pieniędzy, a zachęcenie do inwestowania w Poznaniu. Nasze projekty mogą mieć charakter uzupełniający.
Czy Wolne Tory mają być miastem w pigułce?
Nie, ale chciałbym, by stały się wyzwaniem dla naszych urbanistów. Zagospodarowując ten teren, nie naśladujmy projektów innych miast. Tu chcemy być innowacyjni! Jak właściciel Solarisa, który 10 lat temu przewidział, że diesel się kończy, a rozpoczyna era autobusów elektrycznych. Nadszedł już czas, by polskie miasta przestały kopiować rozwiązania stosowane na Zachodzie 20 lat temu.
Z dokumentu, który opublikował serwis samorządowy PAP, wynika, że w gronie 15 gmin największym dodatnim saldem migracji jest aż pięć powiatu. Czy chce Pan zachęcić do powrotu do Poznania poprzez utrudnianie wjazdu mieszkańcom powiatu?
Nie mam takiego zamiaru. To tylko kwestia dostosowania liczby samochodów do pojemności miasta. Robimy to krok po kroku. Właśnie z gminą Tarnowo Podgórne podpisaliśmy umowę o wspólnych biletach na komunikację podmiejską i miejską. Takie działania pomagają zmniejszyć ruch samochodowy. Jednocześnie muszę chronić pieniędzy poznaniaków, dlatego zachęcam gminy do budowania węzłów przesiadkowych, parkingów buforowych i inwestowania w transport publiczny. W samym Poznaniu ten ostatni kosztuje 400 mln zł rocznie, a z biletów uzyskujemy 175 mln. Zabezpieczenie sprawnej komunikacji w powiecie o powierzchni prawie 2 tysięcy m² wymaga konkretnych pieniędzy. Trzeba zacząć o tym myśleć i zmieniać wieloletnie prognozy finansowe podpoznańskich gmin, by zbudować i utrzymać komunikację publiczną na terenie metropolii.
Ludzie wyprowadzali się bo ceny mieszkań błyskawicznie rosły, brakowało zieleni, stali w korkach, więc stwierdzali, że lepszy dojazd do pracy mieli de facto z Suchego Lasu czy Komornik. Czy może Pan tym osobom zagwarantować, że jeśli wrócą do Poznania, nie spotka ich to samo?
Tej obawy z nikogo nie zdejmę. Po pierwsze nie wiem czy wygram wybory, po drugie u władzy mamy PiS, więc możemy skończyć jak Grecja. Kto wie czy polityka Kaczyńskiego i Macierewicza nie zmusi nas nawet do odświeżenia znajomości języka rosyjskiego... Natomiast ja robię wszystko, by tak się nie stało. To przecież Mieszko I przez chrzest umieścił nas w tej części Europy.
A mieszkaniec aglomeracji może czuć się poznaniakiem?
Chciałem stworzyć jeden organizm, ale na przykładzie Lubonia widać, że nie spotkało się to z ciepłym odbiorem przez gminy. W programie Platformy zaproponowałem konkretne indywidulane rozwiązania dla obszarów metropolitalnych w Poznaniu, Łodzi, Krakowie czy Gdańsku. Stworzyłem pewien model łączenia organizmów. Jeśli PO wygra wybory parlamentarne, będziemy go wdrażać. Przekażemy wtedy kompetencje planowania przestrzennego władzom danej metropolii, podobnie stanie się z oświatą i transportem. Powinniśmy brać przykład z Niemiec, gdzie gminy potrafią się dogadać. Liczę, że Poznań pójdzie za tym przykładem jako pierwszy. Już teraz nasze miasto staje się wizytówką PO, takim Festung Posen.
Jeśli Poznań jest wizytówką PO, to dlaczego Grzegorz Schetyna mówi o "konserwatywnej kotwicy"? Nawet niemieccy dziennikarze nazywają Pana "nadzieją Polski liberalnej".
Jeśli spojrzymy na konserwatyzm przez pryzmat niemieckiej CDU, partii chadeckiej, na której Schetyna chce się wzorować, to ja nawet nie jestem po lewej stronie, a w centrum. W PO potrzebne są filary i liberalno-lewicowe, i konserwatywne.
Sądzi Pan, że Angela Merkel chciałaby ściskać się z anarchistami tak, jak Pan?
Rozmawiam ze wszystkimi. Ostatnio byłem nawet na gali boksu, której patronował Antoni Macierewicz. Nie obrażam się ani na polityków PiS, ani na anarchistów czy kibiców.
Z którym z polityków PiS chciałby Pan spotkać się w ringu? Może z wojewodą?
Chętnie! Ze Zbyszkiem Hoffmannem jesteśmy kolegami z podwórka, on też trenował boks. Mieliśmy nawet tego samego trenera. Moglibyśmy zebrać sporo pieniędzy! W ringu się pookładać, a poza nim współpracować na rzecz Poznania i Wielkopolski. Mało kto wie, że ulubioną dyscypliną Jarosława Kaczyńskiego jest właśnie boks. Zbyszek tego nie wiedział.
A o prezydenturę chciałby pan powalczyć z posłem PiS i byłym radnym Szymonem Szynkowskim vel Sękiem?
Trudno powiedzieć, w jakiej formie będzie za dwa lata (śmiech). Na razie jest słabo, a miałem nadzieję, że pomoże nam załatwić sprawę klubów go-go czy kwestię sprzedaży alkoholu na Starym Mieście. W tym roku nie postarał się o żadne narzędzia dla urzędów miast w tym zakresie. Muszę go o to zapytać. Być może trzeba będzie rozważyć zmianę reprezentacji Poznania w Związku Miast Polskich.
Porozmawiajmy chwile o kulturze. Jednym z projektów, które Pan wspierał było stworzenie muzeum sztuki współczesnej, pokazujące kolekcję Grażyny Kulczyk. Już wiadomo, że ono powstanie, ale w Szwajcarii.
Jestem w kontakcie z panią Kulczyk, która doskonale wie, jak nadal zależy mi na tym projekcie. W przekonaniu jej do inwestowania w Polsce najbardziej pomogłoby poczucie bezpieczeństwa biznesowego i zapewnienie, że kolejne ruchy ministra kultury nie zniweczą jej dorobku w tym zakresie. Jeżeli stwierdzi, że kraj znormalnieje, to może zmienić zdanie. Gdyby muzeum sztuki nowoczesnej powstało w Poznaniu, przyjeżdżaliby do nas ludzie z całej Europy. Koneserzy nawet tylko po to, by zobaczyć jeden obraz.
Muzeum Powstania Wielkopolskiego też może być takim hitem?
Kazimierz Kutz powiedział kiedyś o Ślązakach, że są „dupowaci”. Ale to oni i my wygraliśmy swoje powstania. Niestety nie jest to medialne, nie budzi takich emocji jak Powstanie Warszawskie. Już w przeszłości mieliśmy pecha, bo Piłsudski próbował deprecjonować nasz zryw. Po nowych władzach również nie spodziewam się, by chciały je szczególnie upamiętniać. Może gry komputerowe byłyby dobrym sposobem na promocję? Na pewno trafiłyby do młodych ludzi. Muzeum to dla mnie raczej zobowiązanie wobec Powstańców Wielkopolskich.
To prawda, że Poznań "wstaje z kolan"?
Już wstał. Na kolanach natomiast był jeszcze dwa lata temu, co zresztą symbolizuje zdjęcie Ryszarda Grobelnego i Mirosława Kruszyńskiego na klęczkach. W tej chwili z Kościołem działamy na partnerskich zasadach i to się sprawdza. Słyszałem od urzędników, że – kiedy pojawiały się problemy – Mirosław Kruszyński mawiał "ja to wymodlę". Świadczy to o jego głębokiej wierze, ale nie ułatwiało trudnych rozmów o pieniądzach. Kompromis to porozumienie równoprawnych partnerów. Telewizja Trwam twierdziła, że walczę z katolikami. Tymczasem ostatnio dostałem podziękowania od arcybiskupa Gądeckiego za wkład miasta w organizację Światowych Dni Młodzieży.
Jest Pan prezydentem kompromisu?
Oczywiście! Nic nie uczy go lepiej niż biznes.
W tematach, które Pan porusza zawsze dochodzi jednak na samym początku do konfrontacji.
To kwestia interpretacji. Nie mogę odpowiadać za to, jak moje działania postrzegają inni. Nie atakowałem ani Kościoła, ani kibiców. Z nimi też rozmawiam po partnersku, choć – jak widać – nie są do tego przyzwyczajeni.
A może to strategia negocjacyjna – postawić sprawę twardo, a później dojść do kompromisu?
Czasami tak trzeba (śmiech).