O projektowanych zmianach w wymiarze sprawiedliwości mówi Jacek Trela, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej
Organizatorzy niedawnego Kongresu Prawników Polskich chcieli, by zamiast emocji w debatę o wymiarze sprawiedliwości wnieść „silną w argumenty dyskusję”. Ale emocje wzięły górę.
Z tym bym się nie zgodził. Górę wzięła jednak debata.
A nie buczenie, wychodzenie z sali, gdy przemawiał wiceminister sprawiedliwości?
To już natura mediów, że w swoim przekazie emocje i kontrowersje wybijają na plan pierwszy. Opisane przez pana emocjonalne momenty nie oddają przebiegu kongresu. Trwał on w sumie dziewięć godzin i w tym czasie, proszę wierzyć, dominowała merytoryczna debata pomiędzy środowiskami reprezentowanymi na kongresie. Już sama wielość tych środowisk jest bardzo ważna, bo do tej pory w takiej formule ze sobą nie rozmawialiśmy. Oczywiście, nie będę uciekał od sprawy emocji. Zostały one wywołane wystąpieniem pana wiceministra Marcina Warchoła.
Pana ministra Dery z kancelarii prezydenckiej również.
Również, ale w znacznie mniejszym stopniu, nie tak, jak po wystąpieniu pana ministra Warchoła, kiedy członkowie kongresu opuścili salę. Ale wrócili na nią, gdy pan wiceminister zakończył swoje wystąpienie, i prace kongresu biegły normalnie dalej.
W przekazie medialnym praktycznie niczego o tych pracach nie ma. Jakimi konkluzjami zakończyła się na przykład dyskusja o opłatach sądowych - bardzo ważnej sprawie z perspektywy obywateli?
Wniosek był jednoznaczny: te opłaty są w Polsce zbyt wysokie, co ogranicza prawo obywatela do sądu. Polska pod względem wysokości opłat sądowych w stosunku do zamożności społeczeństwa wypada w Europie kiepsko, mamy jedne z najwyższych opłat.
Czy dyskutowano o innej, kluczowej z perspektywy obywatela sprawie przewlekłości postępowania sądowego w Polsce?
Ten temat został podjęty na przykład w moim wstępnym wystąpieniu, w którym mówiłem, że obywatelom przysługuje prawo do wyroków w rozsądnym czasie. Na tym polega prawo do sądu. Temat pojawił się potem w wielu innych głosach. Celowo nie używam określenia „szybki wyrok”, bo to słowo mogłoby wypaczać właściwe rozpoznanie sprawy. Lepiej mówić o „rozsądnym” czasie, czyli takim, jakiego dana sprawa potrzebuje, i nie więcej.
W tej dziedzinie, czyli przewlekłości rozpraw, nie wypadamy w Europie, wbrew rozpowszechnionej opinii, dramatycznie źle. Jesteśmy w środku tabeli.
Tak, ale chcielibyśmy, żeby polskie sądy rozstrzygały sprawniej, tak, byśmy się znaleźli w czołówce tej dobrej statystyki, bo byłoby to dla obywateli sygnałem, że można szukać w sądzie sprawiedliwości.
To minister sprawiedliwości zdobędzie zasadniczy wpływ na obsadzanie władzy sądowniczej
Kluczowa kwestia dotyczy tego, czy projektowana przez obecny rząd reforma wymiaru sprawiedliwości służyć będzie takiemu właśnie usprawnieniu.
Przede wszystkim użycie dla proponowanych zmian określenia „reforma” jest mylące. Reforma wiąże się ze zmianami mającymi na celu polepszenie sytuacji. Reformować coś znaczy to poprawiać. Tymczasem to, co się nam proponuje, to po prostu zmiany. Najprościej można by je określić jako zmiany kadrowe, polegające na tym, że to minister sprawiedliwości zdobędzie zasadniczy wpływ na obsadzanie władzy sądowniczej. Będzie to jednak stało w sprzeczności z zapisem w konstytucji, który mówi, że władza sądownicza jest odrębna i niezależna od innych władz.
Minister miałby bezpośredni wpływ na obsadzanie i odwoływanie prezesów sądów.
Nie tylko prezesów. Samych prezesów jest około 400, w sądach apelacyjnych, okręgowych i rejonowych. Ale do tego dochodzą jeszcze inne funkcje, takie jak przewodniczący wydziałów czy wizytatorzy. Można powiedzieć, że propozycje zmian budują przeogromny wpływ ministra sprawiedliwości na władzę sądowniczą.
Pamiętamy z przeszłości, jak przy obecnym prawie wyglądał wpływ władzy na prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, który sądził, że dzwoni do niego szef kancelarii premiera.
To była patologia. Ale czy wobec tego chcemy mieć tego rodzaju patologie podniesione do nie wiadomo której potęgi? Bo będziemy mieli wszystkich prezesów sądów mianowanych przez władzę. To dopiero będzie dramatem dla obywateli.
Wybór prezesów i innych osób funkcyjnych to jedno, a drugie to wybór członków Krajowej Rady Sądownictwa. Ten sam minister Warchoł po kongresie prawników zgłosił w Sejmie poprawkę dającą grupom sędziów czy stowarzyszeniom w rodzaju Naczelnej Rady Adwokackiej możliwość zgłaszania kandydatów do KRS. Władza wyciąga rękę.
To rozwiązanie w jakimś stopniu można odczytać jako kompromisowe. Ale jeżeli się w nie wgłębić, zobaczymy, że jest opatrzone dwiema wadami. Po pierwsze - finalny wybór będzie aktem politycznym.
Bo ostatecznie o wyborze zdecyduje większość sejmowa?
Dzisiaj taka, jutro inna. Pojawi się suweren 2.0 i wymiar sprawiedliwości czekać będzie kolejna kadrowa rewolucja. Wada druga, a właściwie podstawowa, polega na tym, że w projektowanych zmianach ignoruje się fakt, iż jakiś czas trwać jeszcze będzie kadencja Krajowej Rady Sądownictwa. Rządowy projekt zakłada, że kadencje obecnych członków KRS zostaną wygaszone.
Ale w imię kompromisu rząd proponuje, by wygaszono kadencje także posłów, członków obecnej KRS, między innymi poseł Krystyny Pawłowicz...
To żaden kompromis. Musimy w tym przypadku mówić o złamaniu konstytucji. Prawdę mówiąc, nie potrafię sobie tego wyobrazić. A gdybym miał rozbudzać wyobraźnię, powiedziałbym na przykład, że i kadencję prezydenta Dudy, jeśli tylko powie coś niefortunnego z perspektywy większości rządowej, będzie można wygasić.
Może to z tego powodu prezydent Andrzej Duda oponuje przeciwko wygaszaniu kadencji członków KRS.
Czy z takiego, czy z innego powodu - trudno mi powiedzieć, ale chcę wierzyć, że powodem jest właściwa ocena stanu prawa. Skrócenie w trybie zwykłej ustawy kadencji jakichś władz, określonej w konstytucji, jest łamaniem konstytucji.
Na kongresie protestowano przeciwko wpływaniu przez władzę ustawodawczą czy wykonawczą na wymiar sprawiedliwości. Ale w innych demokratycznych krajach nie jest przecież tak, że sędziowie wybierają sędziów i nikomu, żadnej innej władzy, nic do tego.
Nie znam szczegółowo wszystkich rozwiązań przyjętych w Europie, ale przypuszczam, że są i takie, w których sędziowie mają całkowitą autonomię w wyborze nowych sędziów. Zasadniczo mógłbym się z panem zgodzić, tyle że tam, gdzie możemy mówić o wpływie władzy ustawodawczej na wybór sędziów, ma to jednak swoje ograniczenia. Sędziowie wskazywani są spośród kandydatów jasno wytypowanych przez uprawnione do tego podmioty. Propozycje składane przez polski rząd dają w praktyce pełną dowolność władzy ustawodawczej „przebierania” w tych kandydatach i wybrania osoby akceptowanej przez władzę. To nieprawidłowość.
Na kongresie powołano Społeczną Komisję Kodyfikacyjną. Czy w sytuacji gdy prace nad zmianami w sądownictwie nabrały teraz takiego tempu, podobna komisja ma jakiś sens?
Gdybyśmy tak myśleli, nic by nie miało sensu. Powinniśmy zamknąć się w swoich gabinetach i nie interesować się życiem publicznym.
Propozycje zmian budują przeogromny wpływ ministra na władzę sądowniczą
Interesować się należy, ale władza się na to nie ogląda i robi swoje.
W 1981 roku przy Solidarności powołano taką komisję legislacyjną, po to by przygotowywać projekty reform w wymiarze sprawiedliwości. Warto pracować również w perspektywie odleglejszej. Przygotowane projekty w którymś momencie się przydadzą.
Na razie jednak władza krok po kroku wprowadza swoje zmiany. Przekonuje przy tym, że posłuży to usprawnieniu wymiaru sprawiedliwości. Równocześnie Ministerstwo Sprawiedliwości wstrzymuje nominację grupy już kilkuset sędziów. Jak to się ma do haseł usprawniania?
Te wstrzymywane nominacje to już około 500 etatów. Czyli około 5 procent obsady sądów. To dużo. W oczywisty sposób wpływa to istotnie na pogorszenie wyników pracy sądownictwa.
Ministerstwo zapewne czeka z nominacjami do czasu, aż będzie mogło wskazać sędziów według nowych zasad.
Minister nigdy tego tak nie wysłowił, ale można przypuścić, że odkłada nominacje właśnie z tego powodu.
Gdy zmieniano skład Trybunału Konstytucyjnego, posługiwano się tym samym argumentem „usprawnienia”. Nawet przedstawiano statystyki mające pokazywać rzekome nieróbstwo sędziów TK. Dzisiaj, po tej sanacji, Trybunał Konstytucyjny praktycznie nie funkcjonuje.
W zależności od opcji politycznej opinie o zmianach w Trybunale Konstytucyjnym są takie lub inne. Ale jeśli zapytamy świat prawniczy, to niezależnie od opcji politycznej, bo nasze środowisko nie jest oczywiście jednolite, wyraźna większość stwierdza, że trybunał przestał sprawować swoją rolę w państwie.
Argument chęci usprawnienia jego prac wygląda dzisiaj słabo.
Niektórzy występujący przed trybunałem pełnomocnicy przekonują nawet swoich klientów do wycofania złożonych skarg, bo uważają, że nie należy poddawać się pod rozstrzygnięcia obecnego składu TK, ponieważ składy z udziałem tak zwanych sądów dublerów są nieprawidłowe i istnieje poważna wątpliwość co do mocy prawnej takich orzeczeń.
Czy wyroki sądów powszechnych, których składy byłyby obarczone wadą, bo zostałyby określone przez niekonstytucyjnie zmienioną Krajową Radę Sądownictwa, mogłyby być potem kwestionowane w europejskim systemie prawnym?
Gościem naszego kongresu był Koen Lenaerts, przewodniczący Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Mówił o tym, jakie i dlaczego obowiązują w krajach Unii Europejskiej standardy orzecznicze. Ogólnym standardem jest niezależność sądu i niezawisłość sędziego. Jeżeli w Polsce ten standard zostanie obniżony czy wręcz złamany, będzie to przesłanką do wyrażania poważnej wątpliwości co do jakości orzecznictwa w Polsce. Byłby to krok w kierunku wychodzenia na obrzeża Unii Europejskiej.