Prezes Kurski, póki co, fotela nie straci
Polityka już dawno przeniosła się na obszary, do tej pory zarezerwowane dla zupełnie innych emocji. Tym razem jej ofiarą padł Festiwal w Opolu, który pewnie przestanie być opolskim.
Najlepszą obroną jest atak. Wiedzą o tym dzieciaki, a cóż dopiero Jacek Kurski, zawodnik mocno zaprawiony w politycznych bojach. Prezes Kurski, a raczej telewizja publiczna, którą kieruje, ogłosiła właśnie, że będzie pozywać do sądu wszystkie redakcje piszące o jakichś czarnych listach w TVP, czy artystach niemile widzianych na Woronicza. Kurski sam też ogłosił, że festiwal w Opolu odbędzie się, ale w innym mieście, więc siłą rzeczy, nie będzie już opolski.
Ale to dobra mina do złej gry, bo Jacek Kurski lekko nie ma. TVP traci widzów, rośnie liczba Polaków, którzy uważają programy informacyjne i publicystyczne puszczane w jego telewizji za niewiarygodne, Polacy protestują przeciwko ustawie o abonamencie, sytuacja finansowa telewizji jest kiepska, a teraz jeszcze skandal z festiwalem w Opolu, trochę na własne życzenie.
Wszystko zaczęło się od tego, że Jacek Kurski miał zablokować występ Kayah, którą w ramach swojego koncertu - dodajmy, koncertu jubileuszowego, bo świętującego 50-lecie kariery artystycznej - zaprosiła Maryla Rodowicz. Kayah, jak szeroko pisały media, miała się narazić Kurskiemu otwartą krytyką obozu władzy, protestami przeciwko dzieleniu obywateli na lepszy i gorszy sort, poparciem czarnego marszu kobiet. W ramach solidarności z Kayah swój występ w Opolu odwołała też Katarzyna Nosowska. Maryla Rodowicz spotkała się nawet z Jackiem Kurskim, aby - jak pisała potem na swoim profilu na Facebooku - „walczyć o Kaję, a Kaja się wycofała”. Publicznie zaś mówiła, że przyszła zapytać u źródła, czy to prawda, że jest jakaś czarna lista artystów, że telewizja cenzuruje, ale po rozmowie z prezesem TVP stwierdziła, że to nieprawda. Mimo to zmieniła zdanie i z koncertu 50-lecia zrezygnowała. Zwłaszcza że lawina już ruszyła. Artyści, jeden po drugim, głównie wykorzystując media społecznościowe, pisali, że na tegorocznym festiwalu piosenki w Opolu nie wystąpią. Oliwy do ognia dolała kolejna wieść z Woronicza, że z koncertu Premier w Opolu odpadli Arkadiusz Jakubik i Dr Misio. Organizatorzy uznali, że piosenka „Pismo” Dr Misio jest „nieemisyjna”, mimo że wcześniej TVP zakwalifikowała ją do Opola. Kasia Popowska napisała: „Żaden z artystów nie powinien być karany wykluczeniem z koncertu za własne poglądy. Mam wrażenie, że stwierdzenie »żyjemy w wolnym kraju« jest mocno przeterminowane. Nie chcę być częścią festiwalu, który coraz mniej związany jest z muzyką”. Zrezygnowali też Kasia Cerekwicka, Lanberry, Audiofeels, Kombii, Kasia Kowalska, Andrzej Piaseczny, Michał Szpak. Długo by wymieniać. W sprawie opolskiego festiwalu głos zabrały też dzieci zmarłego niedawno Wojciecha Młynarskiego. Agata, Paulina i Jan wydali oświadczenie, w którym wyraziły zdziwienie, że o planowanym przez TVP koncercie poświęconym piosenkom Wojciecha Młynarskiego dowiedzieli się jako ostatni, nieoficjalną drogą, a to oni, nie kto inny dysponuje prawami do wszystkich jego utworów.
Krzysztof Materna, który nieraz prowadził koncerty w Opolu, w rozmowie z Agnieszką Kublik całą sytuację skomentował krótko: - Wróciliśmy do czasów, których poza stanem wojennym nie było. Jakiś prezes rządzi telewizją, na którą wszyscy w kraju się składamy, i decyduje, kto może, a kto nie może śpiewać. Miałem Kurskiego za cynika, ale takiego inteligentnego, ale to, co się dzieje teraz wokół Opola, można nazwać półsamobójstwem.
Tak, Jacek Kurski ma kłopot, nie tylko zresztą on - także telewizja publiczna i PiS.
- Kurski uruchomił mechanizm szalenie destrukcyjny zarówno dla niego, jak i władzy - mówił Paweł Kowal w #dzieńdobryWP. Bo dzisiaj nawet ci, którzy głosowali na PiS, nie będą chcieli wystąpić na scenie w Opolu. Nie mają przecież żadnego interesu w tym, żeby być traktowani jako artyści władzy.
- Z punktu widzenia dzisiejszej władzy w Polsce superważne jest 500plus, także z punktu widzenia opozycji, ale jeszcze ważniejsze jest, i to pokazują zachowania ludzi na całym świecie, poczucie, że ktoś za daleko wchodzi ludziom do domu - podkreślił Kowal. Działania TVP nazwał „zabraniem ludziom ich ulubionych artystów”.
Przyznał, że artyści mogą mieć rożne motywacje, rezygnując z udziału w festiwalu, ale jednocześnie mają świadomość, że decydując się na występ, podpisują się pod tym, że są artystami rządowymi. - Nagle się okazuje, że jedna decyzja Jacka Kurskiego uruchomiła lawinę, która stawia wszystkich artystów w bardzo trudnej sytuacji - stwierdził. „Ucho prezesa” Kowal nazwał „przejściem do świata rozrywki bardzo mocnego komunikatu politycznego”, to, co się dzieje wokół festiwalu w Opolu, to, jego zdaniem, „drugi w tej samej linii krok”.
Z kolei Juliusz Braun, członek Rady Mediów Narodowych zapowiedział, że będzie wnioskował o przedstawienie informacji prezesa TVP Jacka Kurskiego w sprawie organizacji festiwalu w Opolu i że dla dobra TVP Kurski powinien zostać odwołany.
Czy zostanie? Mało prawdopodobne.
- Jacek Kurski na pewno nie zostanie odwołany. Bo to oznaczałoby ustąpienie, czy przyznanie się do przegranej w konflikcie ze środowiskami artystycznymi, co byłoby klęską symboliczną Prawa i Sprawiedliwości - mówi nam jeden z polityków prawicy. - A Kurski? Sprawa Opola mu zaszkodzi, ale nie w jego własnych oczach - dodaje.
I tłumaczy, że Jacek Kurski, to model wyjątkowy, nie ma takiego drugiego w polityce.
- On nie podlega żadnym zasadom, on sam je ustala. To człowiek bezgranicznie cyniczny, ale tak bardzo, że ten cynizm przestaje być cynizmem, bo wynika z jego konstrukcji psychicznej. Jacek ma świadomość, że zrobił jakieś głupstwo, kogoś skrzywdził, ale jest tak skonstruowany, że sobie to wszystko tak wytłumaczy, aby wyszło, że musiał tak zrobić. On nie ma wyrzutów sumienia - wzrusza ramionami nasz rozmówca.
I opowiada, że Jarosław Kaczyński w kontekście Jacka Kurskiego opowiadał kiedyś ( w szerszym gronie) przypowieść o skorpionie i żabie (czasami żaba bywa krokodylem). Bardzo pouczającą zresztą: a więc pewnego razu nad brzegiem rzeki spotkała się żaba i skorpion. Oboje chcieli przedostać się na drugą stronę. Dla żaby, która była świetną pływaczką przeprawa nie była niczym nadzwyczajnym. Skorpion jednak nie był stworzeniem wodnym, postanowił więc przekonać żabę, aby mu pomogła. Długo ją namawiał, jednak żaba wiedziała swoje. Grzecznie odmówiła, znała sztuczki skorpiona i słusznie obawiała się, że w trakcie przeprawy ten ją ukąsi swoim śmiercionośnym żądłem. W końcu skorpion rezolutnie stwierdził, że takie ukąszenie, kiedy płynęliby przez głęboką rzekę byłoby z jego strony szaleństwem. Przecież wtedy on sam zginąłby w rwącym nurcie. Ten argument przekonał żabę. No, niby tak, racja. I tak po krótkim namyśle, żaba pozwoliła skorpionowi wejść na swój grzbiet, a potem wskoczyła do wody. Byli na środku rzeki, kiedy skorpion wykonał gwałtowny ruch odwłokiem i śmiertelnie ukąsił towarzyszkę. Oboje zaczęli tonąć, żaba z wyrzutem zapytała, dlaczego to zrobił. Skorpion odrzekł krótko, że taka już jego natura. Nie da rady z nią walczyć.
Jaka jest prezesa Kurskiego? Co rusz trafia na pierwsze strony gazet, ale też, trzeba przyznać, mocno na to pracuje, bo albo powie o Marianie Krzaklewskim, że to „rozlazła baba”, albo rzuci mimochodem, że Unia Wolności jest partią Żydów i masonów, Lecha Wałęsę nazwie „politycznym trupem”, przed wejściem na antenę rzuci w rozmowie z dziennikarzem: „ciemny lud to kupi”, jeśli trzeba - wyciągnie z szafy przykurzonego dziadka z Wermachtu.
Temu ostatniemu wyskokowi prezesa Kurskiego towarzyszy zresztą pyszna anegdota, przytoczona swego czasu przez „Duży Format”: ponoć po debacie w telewizji Polsat przez II turą wyborów, Donald Tusk zapytał Lecha Kaczyńskiego: „Dlaczego ty trzymasz tego s... syna Kurskiego?”, na co Lech miał słusznie zauważył: - „Może i jest s... synem, ale wolę go mieć po swojej stronie.”
O Kurski politycy wypowiadają się równie chętnie, jak on o nich samych, w każdym razie strona internetowa Kurskiego z wikicytatami pęka w szwach i chyba żaden z naszych parlamentarzystów nie dorobił się takiego bogactwa powiedzonek, uszczypliwości, zgrabnych porównań i złośliwych ripost. „Bulterier, który miał gryźć innych, ugryzł swojego pana. Moja życzliwa rada - sprawdzić, czy był szczepiony” - rzucił kiedyś o Kurskim Sławomir Nowak. Ale licząc słowa i ilość zapisanych znaków, trzeba przyznać, że cytatów z samego Kurskiego jest tu znacznie więcej.
- On szybciej mówi niż myśli, od ogólniaka taki był, stąd czasami powie słowo za dużo i wcale nie musi to być przemyśla taktyka. Po prostu chlapnie - wrzuca jeden z polityków PiS. I opowiada, że Kurski był w liceum bardzo lubiany, więc siłą rzeczy chętnie zapraszany przez kolegów na wszelakie imprezy. - Ale czasami tak na nich palnął, że szedł dym i pozostawał spory niesmak - dodaje ze śmiechem nasz rozmówca.
Inny tłumaczy, że Kurski od liceum nie specjalnie się zmienił. Potrafi jednym słowem zniszczyć przeciwnika, ale równie szybko rujnuje swój własny wizerunek. Tyle, że z racji owej konstrukcji psychicznej, o której była już mowa, specjalnie się tym nie przejmuje. Bo w swoim własnym przekonaniu, nie zrobił nic zlego.
Może z powodu charakteru, niewyparzonego jezyka, polityczne losy Jacka Kuirskiego są mocno burzliwe, wystarczy wspomnieć, że osiem razy zmieniał partie, a na scenie politycznej ma znacznie więcej wrogów niż przyjaciół. Zaczynał jednak, jako dziennikarz. Na przełomie lat 80. i 90. publikował artykuły w prasie prawicowej, m.in. w „Tygodniku Solidarność”. Był współpracownikiem agencji DPA i gdańskim korespondentem BBC. Potem trafił do telewizji, w której współtworzył programy publicystyczne „Lewiatan”, „Sprawę dla reportera”, „Rozmowy kanciastego” stołu i „Refleks”. Z Piotrem Semką napisał książkę „Lewy czerwcowy”, zbiór wywiadów z politykami związanymi z rządem Jana Olszewskiego na temat kulisów odwołania jego gabinetu, rok później nakręcił film „Nocna zmiana” właśnie o wydarzeniach z 4 czerwca 1992 roku. Miał opinię człowieka inteligentnego, kreatywnego, z ogromną wyobraźnią i pomysłami.
Ale jeszcze jako dziennikarz angażował się w politykę: współpracował z Porozumieniem Centrum, był w Ruchu Odbudowy Polski, ZChN, w wyborach do Sejmu w 2001 kandydował z listy Akcji Wyborczej Solidarność Prawicy w okręgu toruńskim, potem było Prawo i Sprawiedliwość, Liga Polskich Rodzin, znowu Prawo i Sprawiedliwość. Włąśnie w PiS-i zaczęła się prawdziwa polityczna kariera Kurskiego. To tu, obok Adama Bielana i Michała Kamińskiego, stał się jednym ze speców od mediów, złośliwi dodają - najlepszym specjalistą od czarnego PR-u.
- Uważam go za jednego z najinteligentniejszych i najbardziej cynicznych polityków w Polsce - opowiadał mi swego czasu Michał Kamiński. - Najlepszy w Polsce fachowiec od budowania przekazu skierowanego do skrajnego elektoratu, niestety, nie dostrzega, że dzisiaj trzeba walczyć też o elektorat centroprawicowy - tłumaczył Kamiński, kiedyś spin doktor PiS.
I opowiadał, jak to podczas kampanii prezydenckiej i parlamentarnej w 2005 roku, wymyślali z Bielanem i Kurskim nowe strategie. Wpadł wtedy na pomysł, aby co tydzień organizować spotkania Jarosława Kaczyńskiego z artystami, ludźmi kultury, podczas których prezes wygłosiłby jakieś przemówienie, ale przede wszystkim wszedł w tłum, pokazał, że jest z ludźmi.
- Myśleliśmy nad tytułem tych spotkań. Rzuciłem: „Wiosna Polaków”, a Jacek: „Inwazja prawdy”. Napisałem mu wtedy esemesa: „A może kulomiot sprawiedliwości?” - wspominał Kamiński. I dodał, że ta anegdota oddaje w pełni charakter Kurskiego.
Potem było „Czarne miasteczko” rozbite po tragedii smoleńskiej pod Kancelarią Premiera - pomysł, a jakże, Kurskiego.
Jeden z polityków, kiedyś blisko współpracujący z Kurskim, mówi nam, że mimo, iż IQ Kurskiego jest bardzo wysokie, to tzw. inteligencja emocjonalna niska. - On bardzo szybko skraca dystans, za szybko. I czasami mówi w gronie wielu osób rzeczy, których nigdy powiedzieć nie powinien - opowiada nasz rozmówca. I dodaje, że choć Kurski miewał super kampanijne pomysły, to nie miał społecznego wyczucia, może dlatego, że czasami brak mu go w kontaktach z innymi.
- Niezwykle sympatyczny, dowcipny - tak charakteryozwał go swego czasu Zbigniew Girzyński, kiedyś w PiS. - A przy tym zarozumiały i pewny siebie, ale przy całym uroku osobistym, uchodzi mu to na sucho.
Zbigniew Girzyńskiego mówił mi kiedyś, że jedną z największych wad Kurskiego, do której można się jednak z czasem przyzwyczaić jest fakt, że notorycznie się spóźnia: nie o minutę, czy dwie - o całe godziny. Był kiedyś w mieszkaniu Kurskiego, bo razem mieli wyjechać w jakąś podróż. Kurski oczywiście „w nie do czasie”, a na jego telefon dzwonią już ludzie, których mieli zabrać po drodze. „Spoko, jesteśmy już na wysokości Tczewa” - uspakajał Kurski kończąc przed lustrem poranną toaletę. Poseł Girzyński wziął się więc na sposób i kiedy pewnego razu zapraszał kolegę na spotkanie w większym gronie, powiedział, że zaczynają o godz. 17.00, choć tak naprawdę zaczynali godzinę później. Kurski przyjechał o 18.15 i był bardzo zdziwiony, że pozostali przyjęli to ze stoickim spokojem.
Girzyński, jak sam mówił, czuje się zresztą z Kurskim związany w szczególny sposób, bo jeden z tabloidów swego czasu zasugerował, że są homoseksualistami i mają ze sobą romans. Więc siłą rzeczy, byli niejako na siebie skazani.
Ale ich drogi w pewnym momencie się rozeszły, przynajmniej te polityczne. Na długo przed 2012 roku mówiło się, że w Prawie i Sprawiedliwosci rośnie grupa buntowników, którzy szykują sie do przejęcia władzyw PiS. Wśrod nich padało nazwisko Zbigniewa Ziobry, pupila ojca Rydzyka, od lat typowanego na następcę prezesa, a także Jacka Kurskiego.
O obu panach, Ziobrze i Kurskim, którzy żyli w świetnej komitywie, na swoim blogu pisał zresztą swego czasu poseł Zbigniew Girzyński, każdemu z ewentualnych „prezesów po prezesie” przypisując jakąś piłkarską drużynę. O Kurskim, Girzyński pisał tak: „Kolejnym ćwierćfinalistą jest Jacek Kurski. Skoro Ziobro jest Brazylią to Kurski kroczący w polityce od pewnego czasu wspólnie z Ziobro jest Argentyną. Wirtuoz mediów. Kocha go kamera i mikrofon. Nie można przejść obok niego i nie zwrócić na niego uwagi. Każde zagranie wywołuje gwałtowne reakcje. Od zachwytu po burzliwe wręcz ataki niechęci. Jest Maradoną naszej polskiej polityki, który przepięknym dryblingiem mija wszystkich zawodników drużyny przeciwnej i zdobywa bramkę, stając się bohaterem, a zaraz potem strzela gola, ale po zagraniu ręką i jeszcze twierdzi, że to była ręka Boga. Jeśli nie pogubi się w dryblingach politycznych walk, albo nie zmarnuje gdzieś w poza boiskowych wybrykach to bardzo twardy zawodnik, który może sprawić niespodziankę.”
Jeden z polityków PiS tłumaczy: „Kurski stawiał na Ziobrę z jednego powodu: jest od Ziobry inteligentniejszy, błyskotliwszy, ma większe polityczne obycie i wyczucie. Więc wykombinował sobie, że nawet jeśli Ziobro zostanie prezesem, to i tak prawdziwym szefem PiS i głównym strategiem partii zostanie właśnie on”.
Wiadomo, czy się skończyło przejęcie władzy w Prawie i Sprawiedliwości - totalna klapą. Ziobro z Kurskim i jeszcze kilkoma posłami opuścili prezesa i założyli Solidarna Polskę, którą kilka lat później pochłonął zresztą PiS. Po wygranych wyborach 2015 roku, Solidarna Polska weszła w skład koalicji rządzącej wraz z PiS i Polską Razem. Zbigniew Ziobro został ministrem sprawiedliwości, Beata Kempa (też z Solidarnej) ministrem bez teki i szefową Kancelarii Premiera, a Patryk Jaki wiceministrem sprawiedliwości, Jacek Kurski - prezesem telewizji publicznej.
Po drodze jednak dwóch polityków zdążyło się mocno poróżnić. Koniec końców Ziobro wyrzucił Kurskiego z Solidarnej Polski, ale wcześniej Kurski wziął udział w konwencji organizowanej przez PiS, pewnie wiedząc już, że z Solidarną daleko nie dojedzie. Swoje wystąpienie na kongresie rozpoczął od publicznego przywitania się z Jarosławem Kaczyńskim. Jego słowa „Dzień dobry panie prezesie” zostały przyjęte gromkimi brawami, a dalej było jeszcze lepiej. - Stoi przed nimi w postawie wyprostowanej i z pokorą. Z pokorą, z której mnie nie znacie - żartował Kurski. Z pozoru, jak nie Kurski, ale to był on - stary polityczny wyjadacz, który doskonale wie, kiedy wyskoczyć z tonącego okrętu.
Kiedy znalazł się poza Solidarną Polską wcale nie tracił rezonu. W mediach opowiadał, że prawdziwym powodem wyrzucenia go z partii jest „osobista zemsta Zbigniewa Ziobry”. „To jest decyzja Zbigniewa Ziobry w zemście za zmuszenie go przeze mnie do podpisania konsolidacji prawicy. Gołym okiem widać, że gdyby zjednoczenie prawicy pozostawić negocjacjom Ziobry i Gowina, trwałoby to całymi miesiącami i skończyło się niczym. Tak jak niczym skończyło się negocjowane przez nich połączenie sił na wybory europejskie” - tłumaczył dziennikarzom. I dodał, że podejmując decyzję o udziale w kongresie zjednoczeniowym prawicy: „zmusił Ziobrę do tego, żeby za tydzień się stawił i podpisał zjednoczenie prawicy. To uratuje przynajmniej część działaczy SP. Inaczej zostaliby kompletnie na lodzie”.
Dalej Kurski stwierdził, że Ziobro oblał test przywództwa i to jest drugim powodem wyrzucenia go z partii. „Był to realny test twardej polityki i formatu jego przywództwa. Tego czy będzie on sukcesorem Jarosława Kaczyńskiego i czy stanie się delfinem polskiej prawicy. Dzisiaj przeżywa dramat, bo delfin okazał się leszczem, jeśli nie leszczykiem, który pozbawiony jest wizji, pomysłu, wyposażony w charyzmę trzęsącej się galarety. I na dodatek co chwilę trzeba mu zmieniać pieluchę” - opowiadał.
Mocno? Mocno, w stylu Kurskiego.
Nie wszystkim jednak ten styl przeszkadza. Wielu naszych rozmówców podkreśla, że Kurski ma w sobie wiele uroku, że można z nim porozmawiać na każdy temat, że to sympatyczny człowiek.
Swego czasu Marka Migalskiego, wówczas jeszcze europoseł, drukował w „Super Expressie” swój aflabet, o prezesie TVP pisał tak: „Kurski Jacek - nienawidzi go 70 proc. narodu, kocha pozostałe 30 proc. Urokliwy, dowcipny, błyskotliwy i brutalny w polityce. Moja sympatia do niego bierze się z tego, że „Kura” udaje bardziej cynicznego i bezideowego, niż jest w istocie. 99 proc. ludzi robi dokładnie odwrotnie.”
Trudno się z tym nie zgodzić. Kurski, niezależnie od tego, co sądzić o telewizji publicznej, to postać niesłychanie barwna i chyba uzależniona już od polityki. A z takim charakterem zawsze znajdzie w niej miejsce dla siebie.
Współpraca: Anita Czupryn