Prezes IPN: W naszym archiwum jest 90 kilometrów bieżących akt
Dokumenty znalezione w archiwum generała Czesława Kiszczaka są przedmiotem studiów historyków i dziennikarzy i nikt nie podważył ich autentyczności – mówi w rozmowie szef IPN
Panie prezesie, dla Pana Lech Wałęsa jest bohaterem, czy donosicielem, współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa?
Nie da się tego rozstrzygnąć w takich kategoriach. Jestem przekonany, że wszyscy, którzy mieli okazję zapoznać się z materiałami zabezpieczonymi w domu Kiszczaka to potwierdzą: nie da się dokonać takiego wyboru. Trzeba szukać pomiędzy tymi jednoznacznymi kategoriami. Tak jak nie da się ocenić Lecha Wałęsy bez odniesienia do lat 1970-1976, tak samo nie można oceny opierać tylko na tym okresie, zapominając o jego roli, jako przywódcy Solidarności.
Państwo jesteście pewni, że te materiały, które znalazły się w szafie gen. Kiszczaka są autentyczne?
Podtrzymujemy opinię wyrażoną przez naszych archiwistów. Opierała się ona na ich wieloletnim doświadczeniu w pracy z tego typu dokumentami. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że te dokumenty od kilku dni są przedmiotem studiów historyków i dziennikarzy i nikt nie podważył ich autentyczności. Oczywiście trwa dyskusja czy wszystkie informacje w tych dokumentach są prawdziwe. Dla dziennikarzy, którzy po raz pierwszy stykają się z tego rodzaju materiałami, to może być zadziwiające, ale dla badaczy i historyków - to rzecz najzupełniej normalna.
Ale to, że te dokumenty są autentyczne nie wyklucza, że mogły zostać sfałszowane, prawda?
Każdy historyk, z ostrożności powie, że teoretycznie wykluczyć tego nie można. Natomiast prawdopodobieństwo jest niskie. Pamiętać należy, że te dokumenty są też spójne z wcześniej znanymi źródłami.
Czemu upubliczniliście te dokumenty, zanim zbadał je grafolog?
Zrobiliśmy to z uwagi na ogromne napięcie, jakie ta sprawa wywołała. W przestrzeni publicznej pojawiło się mnóstwo spekulacji. Jestem przekonany, że dla dobra życia publicznego trzeba je było jak najszybciej przeciąć. A poza tym, zgodnie z prawem po przekazaniu materiałów do archiwum IPN, dokumenty są udostępniane.
No tak, ale udostępnienie tych akt zanim zbadał je grafolog automatycznie rzuca złe światło na Lecha Wałęsę, bo każdy od razu oceni: donosił, brał nawet za to pieniądze!
W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej znajduje się łącznie 90 kilometrów bieżących akt. Wiele z nich stawia w złym świetle różne osoby, także funkcjonujące w sferze publicznej. Z jednym wyjątkiem nie poddawaliśmy tych dokumentów badaniom pisma ręcznego w ramach innych procedur, niż postępowanie lustracyjne bądź śledztwa. Ten wyjątek dotyczył odkrycia przez Piotra Gontarczyka manipulacji dokonanych przez Wojciecha Jaruzelskiego w jego aktach osobowych. Wówczas ekspertyzę zamówiono w ramach badań naukowych.
Czy grafolog wypowiedział się już na temat tego, czy to pismo Lecha Wałęsy, czy nie?
Wszczęte zostało śledztwo, w ramach którego prokurator zamierza zlecić biegłym specjalistyczne badania.
Powiedział Pan, że udostępniliście te dokumenty z uwagi na ogromne napięcie, jakie ta sprawa wywołała wśród opinii publicznej, ale przecież nikt o tych aktach nie wiedział z wyjątkiem Pana, czy Pana najbliższych współpracowników i pani Kiszczak.
Biorąc pod uwagę częstość kontaktów pani Kiszczak z mediami, zwłaszcza z tabloidami, zarówno wcześniej, jak i teraz, trudno mi uwierzyć, że ta informacja nie przedostałoby się do mediów. Uważam, że o tego typu sprawach powinniśmy informować my. Nie powinniście państwo dowiadywać się o nich z przecieków, a potem je weryfikować.
Państwo zabrali wszystkie dokumenty, jakie były w domu państwa Kiszczaków?
Nie wszystkie, tylko te, które prokurator uznał za mogące podlegać przekazaniu do naszego archiwum. I wiemy już, że niektóre z materiałów, które zostały poddane oględzinom, prokurator zwróci, bo nie ma żadnego uzasadnienia, aby znalazły się w naszym archiwum.
W jakim celu gen. Kiszczak te materiały trzymał u siebie w domu, jak Pan myśli? Chciał kogoś nimi szantażować? Zabezpieczał się?
Są dwie podstawowe hipotezy i bez dodatkowych źródeł informacji musimy przy nich pozostać. Pierwsza, to hipoteza polisy ubezpieczeniowej, czyli trzymania ich, aby zabezpieczyć swoją przyszłość, uniknąć na przykład odpowiedzialności za swoje czyny. A druga hipoteza jest taka, że tego typu dokumenty mogły służyć Czesławowi Kiszczakowi do wpływania na życie polityczne III Rzeczpospolitej, kiedy już nie pełnił żadnej funkcji.
W tych dokumentach są teczki także innych osób?
Dopóki prokurator nie zakończy oględzin i nie przekaże tych dokumentów do zasobów archiwum nie mogę o nich powiedzieć nic więcej. Do momentu zakończenia oględzin danego pakietu po prostu nie wiem, co w nim jest.
Jak Pan myśli, co tchnęło panią Kiszczak, że przyniosła do IPN te dokumenty?
Nie wiem. Ona zaczęła to spotkanie od dłuższego wywodu na temat swojej trudnej sytuacji materialnej, w jakiej znalazła się po śmierci męża, kosztów z tym związanych, trudnej sytuacji dzieci w związku z zaciągniętymi kredytami. Może to był taki trywialny powód? Pani Kiszczak najwidoczniej sądziła, że IPN za tego typu dokumenty zapłaci.
Teorie spiskowe mówią, że mogła zostać zainspirowana na przykład przez rosyjskie służby specjalne. Pan taką ewentualność bierze pod uwagę?
To pytania, które powinny być skierowane do szefów polskich służb specjalnych, bo to one są od tego, aby takie kwestie wyjaśniać.