Etos IV Rzeczpospolitej konstruowany jest tyleż pracowicie, co niewiarygodnie. Ucierpi na tym pamięć o prezydencie Lechu Kaczyńskim i prawda historyczna.
Cztery miesiące przed objęciem teki premiera w 2006 roku nieistniejący już „Dziennik” opublikował rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes oskarżał poprzednie władze III RP, że budowały społeczeństwo obywatelskie, jakiś podejrzany twór, który hamuje rozwój państwa. Miało to rzekomo uniemożliwić powstanie innego społeczeństwa o „szeroko rozumianej endeckości”. Cóż za zbieg okoliczności - w dwudziestoleciu międzywojennym to Narodowa Demokracja uznała megalomanię narodową za niezbędny element walki o poszerzenie swego elektoratu i umocnienie cywilizacji polskiej. Cywilizacji - dodajmy - jednego z najuboższych krajów ówczesnej Europy, w którym inteligencja liczyła zaledwie 3 proc. społeczeństwa, a ziemiaństwo - 0,3.
Aby uformować - mówiąc językiem Kościoła - nowych Polaków potrzebne są nowe elity. Kaczyński nie ukrywał, że to jego cel - w 2014 roku zapowiadał otwartym tekstem: „Trzeba wymienić elity, bo obecne nie są w stanie spełnić wymogów, które są konieczne do prowadzenia polityki”. Jego polityki.
Dziś prezes PiS ma już niemal wszystkie instrumenty władzy w ręku. Prócz trzech: prywatnych mediów, kontroli nad społeczeństwem obywatelskim i oficjalnej państwowej mitologii. Prace nad przejęciem gazet trwają, a organizacjami pozarządowymi, obywatelskimi ma zająć się Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego pod kuratelą rządu PiS. Najtrudniej będzie z mitologią, której potrzebuje Kaczyński do wychowania „szeroko rozumianych endeków”. Dzisiejszy świat cyfrowy daje nieograniczone możliwości sprawdzenia władzy.
Domino Jarosława Kaczyńskiego
Kto niszczy narodową mitologię, unicestwia naród - twierdzą prawicowi publicyści. Jest i druga strona tego medalu - jeśli przez 26 lat nie powstał wiarygodny etos niepodległej Polski, to należy go stworzyć od zera. Triadę: nowe elity, nowe społeczeństwo, nowa mitologia. Jerzy Giedroyc, emigracyjny działacz i wydawca legendarnej paryskiej „Kultury” mawiał, że nasza pamięć narodowa jest usiana megalomańskimi mitami, mniej lub bardziej zakłamanymi. Nie jest to wprawdzie polska przypadłość, każdy naród ma swoje mity, ale na pewno to polska specjalność.
I oto na naszych oczach powstaje mitologia autorstwa Jarosława Kaczyńskiego, powtarzana przez parę milionów jego wyznawców i zwolenników.
Brytyjski historyk i polonofil Norman Davies twierdzi, że mity są uproszczonymi przekonaniami, które nie muszą być oparte na faktach, ale zapewniają poczucie przynależności. Dają świadomość początków, poczucie tożsamości, celu i wspólnoty. Problem w tym, że wpływ mitologii rojonej przez Jarosława Kaczyńskiego, a wspieranej przez biskupów i radioma ryjne środowiska, podzielił Polaków. Przeciwnie - z roku na rok szeregi wrogich obozów pod biało-czerwoną flagą są coraz większe.
Katastrofa z 10 kwietnia 2010 roku stała się zaczynem, na którym rośnie religijny nieomal, irracjonalny motyw założycielski nowej, sprawiedliwej i uczciwej Polski. Oto zdrajcy narodu z Platformy Obywatelskiej, w porozumieniu z największym wrogiem Rzeczpospolitej - Rosją, doprowadzili do zamachu, w którym zginęła głowa państwa - nieprzypadkowo - brat bliźniak szefa prawicowej partii opozycyjnej - Prawa i Sprawiedliwości. Jest w filmie „Smoleńsk” groteskowa scena, w której ofiary „zamachu” witają się z żołnierzami rozstrzelanymi bestialsko przez Rosjan w Katyniu. To kwintesencja męczeństwa, ofiary i bohaterstwa elity września 1940 i kwietnia 2010. W ten sposób zamknęło się krwawe koło historii, którym kręcą wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni. A pierwszym sygnałem, że Lech Kaczyński zostanie wręcz konsekrowany, był jego pochówek na Wawelu, obok Józefa Piłsudskiego. Jednak już wtedy pod kryptą pojawili się pierwsi demonstranci. Polska Kaczyńskiego ma więc pierwszego męczennika i jego żyjącego następcę na Żoliborzu.
Zamach smoleński narodził, w oczywisty sposób, kult Lecha Kaczyńskiego. Do 10 kwietnia 2010 roku mitem założycielskim III RP była Solidarność i jej przywódca Lech Wałęsa. Najbardziej rozpoznawalny, obok papieża Jana Pawła II, Polak na całym świecie, ikona bezkrwawego zwycięstwa nad ZSRR. Nieprzypadkowo w 20. rocznicę upadku muru berlińskiego Wałęsa pchnął pierwszą kostkę domina symbolizującego wyzwalanie się państw spod radzieckiej dominacji.
Zaledwie pół roku po katastrofie (sic!) prezes Kaczyński powiedział „Gazecie Polskiej”, że „w obliczu niechybnej kompromitacji Wałęsy to Lech Kaczyński stanie się symbolicznym patronem ruchu solidarnościowego”! Mój brat - przekonywał w innym miejscu - nie może być symbolem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce. Natomiast „będzie symbolem Polski niepodległej i Solidarności, bo tak się potoczyła historia po 1989 r.” !
Aby nikt nie śmiał podważać bohaterstwa Lecha Kaczyńskiego, przypomina się epizod z 2008 roku, kiedy to Rosja wykorzystała atak Gruzji na Osetię i w kilka dni rozbiła tamtejsze wojska. Wtedy Lech Kaczyński z prezydentami Litwy, Estonii, Ukrainy i premierem Łot wy przyleciał do Tbilisi (szefowie Czech i Węgier nie chcieli pogarszać swych stosunków z Rosją). Na słynnym wiecu wygłosił znaną mowę: „Jesteśmy tu po to, by podjąć walkę. Rosja pokazała twarz, którą znamy od setek lat. Rosja uważa, że dawne czasy upadłego imperium wracają!”. Poza moralnym i symbolicznym znaczeniem misja prezydenta Kaczyńskiego nie wpłynęła na przebieg wydarzeń. Jednak jak Polska długa i szeroka powstają pomniki nieżyjącego prezydenta, ulicom nadaje się jego imię, powstają książki dokumentujące „spuściznę” prezydenta. Z programów szkolnych znika Lech Wałęsa, a jego miejsce zajmuje Lech Kaczyński. Ba, aby sakralizacji stało się zadość, w 2013 roku dziennikarka „Gazety Polskiej Codziennie” Katarzyna Pawlak zobaczyła na szybie kamienicy, w której mieszkał prezydent, cień jego głowy: „Początkowo myślałam, że zwariowałam i to skutek „smoleńskiej obsesji”, ale każdy to widzi!”.
Mity karmią się obrzędami, a tych mamy zatrzęsienie. Ekshumacje i pochówki, miesięcznice, apele smoleńskie, modły w kościołach, propaganda telewizyjna, filmy - najczęściej fatalnie zrobione, jak „Smoleńsk” czy „Historia Roja”. Wszechogarniająca celebra.
Wyjątkowo pielęgnowany jest przez prezesa PiS mit zdrady przez rywali. Nie tylko dlatego, że zwalnia z myślenia, ale także po to, by rozbudzić i utrzymać poczucie strachu. Jednak sześć lat mija od katastrofy i nie pokazano ani jednego dowodu na zdradziec ki zamach, nie licząc groteskowych parówek i puszek po coli. Jarosław Kaczyński od 1990 roku, kiedy nikomu nie śniło się o jego rządach, snuje spiskowe teorie, którymi wszystko można wytłumaczyć. Wpływem ubeków, agentów rosyjskich, bliżej niesprecyzowanego układu mafijnego, unijnego, niemieckiego można wytłumaczyć wszystko. Przeciwko PiS spiskuje Komisja Wenecka, Barack Obama, Angela Merkel, KOD - praktycznie wszyscy, którzy mają inne zdanie niż Kaczyński. Tymczasem przed sądem nie stanął ani jeden zdrajca. Szczególnie podatni na ten wpływ są ludzie, których intelektualne możliwości bywają ograniczone.
Dwa kolory: czerń i biel
Mit Polaka - katolika. Formalnie rzecz biorąc ma on uzasadnienie, ale tylko w liczbie ochrz czonych. Choć Kościół katolicki na każdej zmianie politycznej, począwszy od lat 70., zyskiwał pieniądze i wpływy, to jego oddziaływanie z dekady na dekadę znacząco słabnie. Pokolenie JP II okazało się sloganem, kościoły pustoszeją, a hierarchowie w swym iście papieskim przeświadczeniu o nieomylności tkwią w Okopach Św. Trójcy. Licząc na doczesne przywileje nie dostrzegają, jak w rezultacie zgubny dla Kościoła jest sojusz tronu i ołtarza. Trudno to sobie wyobrazić, ale fakty są takie: niezachwianą wiarę w Boga deklaruje tylko 56 proc. Polaków - katolików. Niewierzących jest już 10 proc. Tymczasem biskupi nie dostrzegają własnej autodestrukcji - w 1989 roku Kościołowi ufało prawie 90 procent społeczeństwa, a w ostatnich latach 50-60 procent.
Każda rewolucja rozpoczyna się od burzenia pomników i stawiania nowych. Symbolem martyrologii jest religia smoleńska, a największego bohaterstwa - żołnierze wyklęci. Nie kwestionując ich wielkiej ofiary trudno zapominać, że „wyklęci” mieli wiele twarzy. Tę rotmistrza Pileckiego, który nigdy nie był w lesie, lecz zapisał się heroicznymi czynami. Ale także Romualda Rajsa - Burego, który w Hajnówce i Bielsku Podlaskim zamordował 79 Polaków, w tym dzieci. Nawet IPN uznał to za mord o cechach ludobójstwa.
Czerń i biel to jedyne kolory, które dostrzegają politycy obozu rządzącego z Kaczyńskim na czele, a przecież historia taka nie jest i być nie może. Kreowanie funkcjonujących w każdym społeczeństwie mitów jest mniej lub bardziej świadomym zabiegiem każdej władzy. Dziś nikt nie kwestionuje bohaterstwa powstańców warszawskich, choć mit heroizmu ich dowódców rozwiewa się z biegiem lat. To jest etos polskiego bohaterstwa, który łączy chyba wszystkich Polaków. Natomiast na naszych oczach rosną mity, które dzielą miliony, i to w coraz brutalniejszej formie. W państwach autorytarnych czy dyktatorskich możliwe jest ich wtłoczenie w umysły obywateli. Natomiast w dzisiejszym, otwartym świecie z dostępem do wszystkich mediów, to się nie może udać. Przykro będzie patrzeć na ich desakralizację.