Po premierze „Tramwajów” w gdańskim Teatrze Miniatura. Tramwaj pędzi przez inscenizacyjne pomysły jak szalony!
Najbardziej boją się Osiedlowe Bloki. Z wdziękiem tulą się do siebie, drżąc ze strachu przed miejskimi arteriami (udane role Wiolety Karpowicz, Piotra Srebrowskiego i Wojciecha Stachury). Nie wiedziałam, że gdańska wielka płyta może być aż tak strachliwa! Teraz inaczej będę się przyglądać Morenie. Nawet Zaspie.
A Kutry? Kutry boją się, beztrosko kołysząc się na falach, popijając z butelek kolorowe koktajle. Ich przekleństwem jest straszny orkan Barbara.
Jest jeszcze uliczna lampa, która lęka się ciemności, i wiekowe kamienice, histerycznie chroniące swój wizerunek przed gołębiami.
Głównym bohaterem tej opowieści ma tu być jednak Tebi, czyli Tramwaj Bez Imienia (w tej roli Jakub Ehrlich). Oto jesteśmy świadkami jego wędrówki przez Gdańsk. Tebi wyrusza w podróż w poszukiwaniu strachu, który musi przezwyciężyć, by jak inne tramwaje zasłużyć na imię.
Tebi wozi nas przez Gdańsk i jego historię, którą poznajemy dzięki przedstawionym tu patronom gdańskich tramwajów. Na scenie postaci: syn wodza indiańskiego Sat Okh, czyli Stanisław Supłatowicz, autor książek o zwyczajach Indian, dramatopisarka Stanisława Przybyszewska, lider Czerwonych Gitar Krzysztof Klenczon, wreszcie dyrektor pierwszego przedsiębiorstwa tramwajowego w Gdańsku Oscar Kupferschmidt (brawa dla Hanny Miśkiewicz!).
Literacki materiał wyśmienity! Idealny na liryczną opowieść. Jednak ci, którzy spodziewają się w zaprezentowanym tu teatrze subtelnej gawędy, mogą poczuć się rozczarowani. To raczej kabaretowe show z elementami dydaktyki. Cóż z tego, że dynamiczne, głośne, z rozbudowaną scenografią?
Bierzemy udział w jakiejś gonitwie, wyścigu. Tramwaj pędzi przez inscenizacyjne pomysły jak szalony! Czy w tym pędzie mały widz ma szansę zrozumieć przesłanie spektaklu? Da radę połapać się w dziesiątkach zdarzeń, postaci, wątków? W przegadanym finale?
Najbardziej rozczarowuje postać Tebiego. Tramwaj Bez Imienia nie tylko nie ma imienia, nie ma też osobowości, duszy. Jest, a jakby go nie było. Usprawiedliwieniem nie może tu być nawet założenie - jeśli takie przyświecało reżyserowi - „skoro bez imienia, to i bez charakteru”. Mdła postać nie może być mdła na scenie. Aktor nie może tu być „prywatnie”.
Nie przekonują mnie plastyczne wyobrażenia tramwajów. Plansze nie budzą emocji. Płaskie też w wyrazie, niejako pozbawione życia, sprawiają, że główny bohater - Tebi, długo nie zagrzewa miejsca nie tylko w sercu, ale i w pamięci.
Mamy zatem ciekawy, poetycki materiał. Opowieść, która jednak, by w pełni wybrzmiał jej szlachetny, filozoficzny wręcz, a i historyczny wymiar, potrzebuje - jeśli celem było budzenie wrażliwości dziecka - harmonii. Iluzji.
Scenariusz ów, dający ogromne pole wyobraźni, może lepiej sprawdziłby się w formule klasycznego teatru lalkowego? Może lalka uczłowieczyłaby tramwaj?