Prekariusze wszystkich krajów dogadajcie się!
Prekariat jest chyba większym problemem, niż bezrobocie, na którym koncentruje się polityka społeczna i politycy różnych opcji.
To stwierdzenie padło w sobotę podczas debaty „Prekariat wszystkich krajów” przed premierą „Gron gniewu” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.
Określenie „prekariat” pojawiło się w społecznym obiegu (w Polsce) nie tak dawno, wraz z rosnącą liczbą osób zatrudnionych na umowy śmieciowe, niepewnych jutra. Zatrudnionych tak nie z własnego wyboru, ale dlatego, że innej opcji nie ma.
Podobieństwo do słowa „proletariat” nie jest przypadkowe. Prekariat to zbitka słów precarious (ang. niepewny) i proletariat.
Początkowo umowy śmieciowe określano elegancko „elastycznymi formami zatrudnienia”. Miały i pracownikom, i pracodawcom pomóc przejść przez kryzys. Jednak dla pracodawców stały się tak wygodne, że zaczęli nimi zastępować umowy o pracę.
Dlaczego o jak najbardziej współczesnym, zdawałoby się, zjawisku, rozmawiano przyokazji premiery sztuki, która powstała na podstawie książki napisanej w latach 30. XX wieku? Bo prekariat jednak nie jest „wynalazkiem” ostatnich lat. Paweł Wodziński (dyrektor teatru, reżyser sztuki) wyjaśniał, że sztuka bez specjalnej adaptacji pokazuje sytuację bliską losom obecnych prekariuszy.
- 65 proc. globalnej siły roboczej na świecie to prekariat, to półtora miliarda ludzi - mówił Przemysław Wielgosz, redaktor naczelny polskiej edycji „Le Monde diplomatique”. - W Polsce, obok Hiszpanii, stopień destabilizacji, czyli prekaryzacji, stosunków pracy jest najwyższy w Europie, wynosi około 30 proc. W pozostałych krajach Europy to przeciętnie 15-20 proc.
Konsekwencje społeczne są takie, że kiedyś, dzięki umowie o pracę, można było nie tylko realizować swoje potrzeby, ale także myśleć o poprawie, rozwoju dla siebie i dzieci. - Od kiedy na całym świecie szerzy się prekaryzacja, można mieć pracę, pracować bardzo dużo i nie być w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb. Można pracować i nie przeżyć - mówił Wielgosz.
Czy prekariat to nowa klasa społeczna? Jarosław Urbański z ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”, z wykształcenia socjolog, autor książki „Prekariat i nowa walka klas” uważa, że nie mamy do czynienia z niczym nowym. Problem prekaryzacji klasy pracowniczej istniał od zarania kapitalizmu.
- W Polsce po karierze partii Pawła Kukiza pojawiło się sformułowanie, że to partia prekariatu - mówił Przemysław Wielgosz. - Podobnie określano partię Razem, a to dwa sprzeczne z sobą projekty polityczne. Jeden ekstremistyczny prawicowy, drugi konsekwentnie socjaldemokratyczny.
Urbański: - Dwa różne projekty polityczne, ale łączy ich odwołanie się do tego samego elektoratu - ludzi zawiedzionych, którym przez 25 lat obiecywano, że jest normalność i oni będą ciągle awansować. Moim zdaniem na Kukiza, w ogóle na prawicę, głównie głosuje zawiedziony prekariat. Ci, którym obiecano łatwy, szybki i pewny awans do klasy średniej, a okazuje się, że tego awansu nigdy nie będzie.
Socjolog podkreślał, że uwierzyły w to także dzieci chłoporobotników - poszły na studia, pokończyły nierzadko dwa fakultety, a teraz kończą na zmywaku w Londynie.
Wątek migracji pojawił się więc w naturalny sposób.
Do zawiedzionych prekariuszy odwołuje się też - zdaniem Urbańskiego- partia Razem. Ona uważa, że nie możemy teraz zamknąć granic. Państwo narodowe nie uzdrowi sytuacji w warunkach, w jakich funkcjonuje gospodarka kapitalistyczna.
- Na migrację, uchodźstwo trzeba patrzeć przez pryzmat, że 2 mln Polaków pracuje poza Polską. Co będzie, jeśli wszyscy musieliby wrócić do kraju? Bez robocie z dnia na dzień skoczyłoby do 30-35 proc. System by tego nie wytrzymał - sądzi Urbański.
Joanna Krakowska (historyk teatru, Instytut Sztuki PAN): - W Polsce nie ma projektu solidarności społecznej, skierowanego do prekariuszy.
Dlatego - jej zdaniem - odpowiadają oni na prawicowe propozycje, bo często to jedyny głos, który z nimi rozmawia.
- To niesłychane, jak udało nam się zmarnować kapitał społeczny, który tkwił w haśle solidarności.