Prawnik, radny, społecznik. Po prostu... Jerzy Synowiec
Wzięty mecenas czuje w sobie moc. I do upiększania miasta, i do bycia ojcem.
- Tu się urodziłem, tu umrę i chcę, żeby Gorzów był przyjazny ludziom – mówi Jerzy Synowiec. Jedni bardziej znają go jako adwokata, inni – jako byłego prezesa żużlowej Stali Gorzów, kolejni – jako radnego. On sam często mówi o sobie, że jest człowiekiem, który bardzo kocha Gorzów.
Wraz z kilkoma przyjaciółmi założył Towarzystwo Miłośników Gorzowa. Znane jest z tego, że w różnych częściach miasta stawia pomniki osobom z miastem związanym.
Zaczęło się od pomnika Szymona Giętego, gorzowskiego oryginała, znanego choćby z toczenia fajerki za... pochodem pierwszomajowym.
Jeszcze większą popularnością cieszy się pomnik Edwarda Jancarza – pierwszy w Polsce pomnik żużlowca. Gdy Stal Gorzów jedzie ważny mecz, kibice ubierają figurę w żółto - niebieskie barwy.
Póżniej przyszła pora na kolejne pomniki. Doczekali się ich m.in.: Paweł Zacharek, którzy przewoził łódką ludzi przez Wartę, malarze Jan Korcz i Ernst Henseler. W październiku 2015 r. nieopodal katedry postawiona została ławeczka z urodzoną w przedwojennym Gorzowie pisarką Christą Wolf. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu odsłonięty zostanie kolejny pomnik – poety Kazimierza Furmana.
- On to wszystko robi, bo tak został wychowany przez rodziców. Że nie tylko trzeba życie konsumować, ale również dać coś od siebie – mówi Arkadiusz Grzechociński, z którym Synowiec stawia pomniki.
Miłość mecenasa do Gorzowa jest tak duża, że nie wyobraża sobie życia poza rodzinnym miastem: – Po studiach miałem propozycję wyjechania do Warszawy, miałem możliwość emigracji, ale nie skorzystałem z tego. Dlaczego? Z tęsknoty za Gorzowem. Wspomnienia z młodości trzymają – mówi Synowiec, urodzony w 1953 r.
Dzieciństwo spędzał przy ul. Świerczewskiego 19 (dziś to ul. Wyszyńskiego). – Stara, raczej biedna dzielnica. Ale wtedy cały Gorzów był biedny. Mało kto miał kibel w domu. Widziałem, jak bardzo niepewny był mój ojciec. Wychował się na Polesiu. Stamtąd musiał uciekać. Często martwił się, że Niemcy przyjdą i znowu trzeba będzie gdzieś uciekać – wspomina Synowiec.
Dlaczego prawo?
- Ojciec był chłopem, nie miał wykształcenia, ale jak się zadumał, to mówił: Oj, synu, ja sobie tak myślałem kiedyś, żeby doczekać się potomka – a urodziłem się, jak on miał czterdzieści parę lat – i żeby on został adwokatem. Ja jednak pomyślałem, że zostanę rolnikiem i poszedłem na Akademię Rolniczą. Zobaczyłem, że to jednak nie dla mnie i poszedłem na prawo – mówi mecenas.
Przez ponad 30 lat wyrobił sobie taką markę, że gdy ktoś mówi o prawniku, od razu myśli o Synowcu.
- Nigdy nie wyrzekłem się relacji z kolegami, z przyjaciółmi. Czy to był przestępca, czy nie, to ja byłem z nimi za pan brat. Gdy zostałem adwokatem, od razu miałem tłum przed drzwiami – mówi.
- Zaczynaliśmy pracę w latach 1982-83. To było apogeum stanu wojennego. Braliśmy udział w procesach politycznych. Mieliśmy kontakt z Komitetem Helsińskim, z Amnesty International. To zbudowało naszą markę. To dzięki temu udało mi się zrobić karierę w polityce. Jurek wolał zostać w Gorzowie i ma tu nazwisko – mówi Jerzy Wierchowicz, prawnik, były poseł (szef klubu parlamentarnego Unii Wolności). Dziś wraz z Synowcem i kilkoma innymi adwokatami tworzą tzw. złotą kancelarię prawniczą. Jest jedną z lepszych w Polsce.
Zawodowe osiągnięcia? – To, że umarła sprawa afery budowlanej, w którą uwikłany był Tadeusz Jędrzejczak, to sukces naszej kancelarii – mówi Wierchowicz.
- Kiedyś uzyskałem uniewinnienie od skazania na dożywocie za zabójstwo. Miałem duży wpływ na to, że młodemu człowiekowi uratowałem życie – wskazuje jednak Synowiec.
- On sam tym się nie pochwali, ale wiele spraw, w których trzeba komuś pomóc, prowadzi nieodpłatnie – dodaje Grzechociński, przyjaciel adwokata.
Wyrobione nazwisko sprawiło, że mecenas stał się popularny wśród gorzowian. Już drugą kadencję jest radnym. Zaczynał w PO, teraz jest w Nowoczesnym Gorzowie. W 2010 r. miał najlepszy wynik ze wszystkich kandydatów.
- Rada, niestety, nie pozwala na wiele. Dużo pary idzie w gwizdek. Na posiedzeniach rady zajmujemy się przesunięciami budżetowymi, których jest pełno i nie mają znaczenia, czy bezprzetargowym wynajęciem komuś tam z Zawarcia. To rzeczy pięciorzędne. Rola prezydenta ustawowo jest tak silna, że on może więcej niż rada – mówi Synowiec.
Będzie prezydentem?
Od lat mówi się, że mógłby zostać prezydentem. Ponoć miał na to odpowiadać, że „Gorzowa na mnie nie stać”. - Ja się zastanawiam, czy mnie będzie stać na to, żeby rzucić pracę definitywnie. Jestem w trudniejszej sytuacji niż inni. Po czterech latach kadencji to nie jest tak, że ja wrócę do kancelarii, usiądę i klienci już będą czekać za drzwiami. Poza tym ktoś, kto wykonuje taki zawód jak ja – samodzielny, wcale nie musi spra¬wdzić się w kierowaniu dużymi zespołami ludzi. To, że ja kocham Gorzów, że widzę jego ciemne strony i wiem, co bym zmienił, to trochę za mało, by kierować tym wszystkim i użerać się na co dzień. Bo to jest trochę tak postrzegane: Synowiec siedzi w urzędzie, bierze kasę, a na moim osiedlu psy obsrały chodnik. Tak to trochę wygląda. Najgorsze jest jednak co innego. Prezydent musi liczyć się z tym, że może mieć sprawę karną. W kodeksie są zapisy: „kto nie dopełnił obowiązków”, „kto przekracza kompetencję”. Tam zmieści się wszystko. Napiszą doniesienie, że nie dopełnił obowiązków i jest zarzut. To rzecz, która mocno zniechęca. Broniłem wielu burmistrzów. Znam te historie – mówi mecenas.
- Radny Synowiec ma wysoką samoocenę. Widać to po jego wypowiedziach. To jednoosobowy lider. Nie wiem, czy byłby w stanie narzucać innym zadania i egzekwować je od nich – ocenia radny Robert Surowiec, z którym jeszcze kilka lat temu mecenas był w klubie PO.
Czy Synowiec myślał o prezydenturze? – Tak. Nadal to rozważam. Nie powiedziałem nie, co nie znaczy, że powiedziałem tak.
Jaki ojciec, taki syn
Ale nie samą pracą mecenas żyje. Ma dwie córki. Starsza – 19-latka – studiuje psychologię. Młodsza ma siedem miesięcy. Żonę Annę – młodszą o 30 lat - poznał w kancelarii, gdy była aplikantką. - Zaczął przynosić czekoladki. Najpierw praliny w kształcie motylków, a na koniec – serduszka. I to już było bardzo wymowne – mówiła nam Anna Synowiec i zdradziła, że mąż jest nieśmiały.
- Trochę naśladowałem ojca. Mi też pierwsze dziecko urodziło się późno, a drugie jeszcze później. Myślę, że zdołam je wychować. Czuję w sobie dużo mocy – mówi Synowiec.