Prawne sztuczki i sprawiedliwość
Dość cyniczny, ale ceniony za skuteczność adwokat, zdradził mi kiedyś jeden z sekretów swoich sukcesów. - Staram się maksymalnie przedłużać sprawę - mówił. - Resztę robi natura... - uśmiechnął się. A potem wyjaśnił, że z upływem miesięcy i lat część przeciwników procesowych rezygnuje z walki z powodów finansowych, zapada na choroby albo po prostu umiera.
Przypomniałem sobie te słowa w kontekście oskarżanego o pedofilię księdza Andrzeja Dymera. Młyny kościelnej biurokracji mieliły tak długo, jakby biskupi i biurokraci w koloratkach czekali, aż wyrok wyda nie ludzki, a boski sąd. Młyny mieliły, nawet wypluły z siebie jakiś wyrok, od którego Dymer się odwołał, co wystarczyło, by abp. Głódź wstrzymał postępowanie na całe lata. W tym czasie ks. Dymer przysparzał pieniędzy swojemu biskupowi (głowę do interesów to on miał) i sobie także.
Nie bez winy są i państwowe sądy - procesy trwały tak długo, aż sprawa się przedawniła. Przez ten czas mało kto zajmował się skrzywdzonymi chłopcami: za wyjątkiem skromnego dominikanina, który latami kolędował po kościelnych dostojnikach, domagając się sprawiedliwości. „Pukajcie, a będzie wam otworzone” - pisał św. Mateusz. Ale nie w tym przypadku.
Ludzie zawiedli, zawiódł system. Wyrok wydała, jak mawiał wspomniany na wstępie prawnik, natura. Ks. Dymer zmarł. Jego ofiary zostały jak wyrzut sumienia.