Pralnia po polsku [komentarz]
Słuchanie polityków (ze zrozumieniem) wymaga nie lada wysiłku.
Wykrajania retorycznych ozdobników, siarczystych epitetów i zwykłej błazenady. Wówczas z góry śmiecia pozostaje nam ledwie kupka wartościowych informacji.
PiS-owski pomysł na audyt nie jest zły. Zabieg co prawda nie nowy, bo kilka bilansów otwarcia już przerabialiśmy, ale warto go praktykować. Zbyt często zdarzało się, że z upływem kadencji rozmywała się odpowiedzialność. Zbyt często politycy zantagonizowanych (ponoć) ze sobą partii uprawiali rodzaj teatrzyku, grając wyborcom na emocjach. A później leczyli struny głosowe przy kuflu piwa z ideologicznymi wrogami. Wśród posłów z naszego regionu również takie ustawki nie należały do rzadkości.
Gdy wyciąga się papiery z szaf, to ciepełko nagle się ulatnia. I dobrze, grajcie panowie w grę o twardych regułach.
Pośród typowego polity-cznego wodolejstwa, w audycie PiS pojawia się kilka mrożących, naprawdę mocnych informacji. Tych o inwigilacji 52 dziennikarzy i byłych funkcjonariuszy CBA, o dziwnych zleceniu za 700 tys. zł dla Fundacji Lecha Wałęsy, o logo za milion złotych.
Przede wszystkim wyjaśnienia wymagają jednak okoliczności, w których, przy budowie autostrad, pieniędzy za usługi nie otrzymały setki podwykonawców (według ministra budownictwa chodzi o 10 mld zł). Liczę, że w najbliższym czasie PiS zajmie się nie tylko ściganiem sprawców, ale i wprowadzi takie zmiany w prawie, które zminimalizują efekt zatorowego domina. Politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni jednak pamiętać, że za kilka lat również ich działania staną się przedmiotem audytu. Mam wrażenie, że niektóre z zarzutów będzie można wówczas żywcem przepisać. Na przykład ten, o którym mówił minister skarbu: „Spółki Skarbu Państwa były wykorzystywane do realizacji interesów partyjnych”.