Pragnęli komuś pomóc. Więc dali ogłoszenie
- Chcemy udowodnić, że nie trzeba być milionerem, żeby pomagać. Wystarczy trochę serca, zaangażowania i ludzi, którym nie jest obca wrażliwość - mówią Łukasz, Damian i Michał, białostoccy Vikingowie.
Prowadzą w Białymstoku sklep z odżywkami Vikingshop. Dlatego nazywają siebie Vikingami. - Tam przeważnie się nudzimy, więc wymyślamy ciekawe akcje - mówi Łukasz Dawidziuk. Do dobroczynności zainspirowały ich koleżanki, które zebrały trzy tysiące Kinder Niespodzianek. - Rozdawaliśmy je w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym i w domach dziecka. Od tamtego momentu zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, w jaki sposób możemy sami pomagać - opowiada Łukasz.
- Człowiek zawsze brał, przyszedł czas, żeby coś w końcu dać od siebie - dodaje Michał Chryniewski.
Dali ogłoszenie na Facebooku: „Razem ze znajomymi postanowiliśmy pomóc: szukamy rodziny bądź osoby potrzebującej, której moglibyśmy wyremontować mieszkanie. Prosimy o poważne propozycje”. Zgłosiło się wielu chętnych. Jedni poprosili o remont całego domu, a inni o jego budowę.
- Chcieliśmy zacząć od czegoś małego. Teraz szukamy sponsorów, którzy dołączyliby się do akcji. Dołożymy dwa tysiące. Damy więcej, jeśli trzeba będzie - zaznacza Łukasz.
Do Vikingów napisał opiekun ze świetlicy dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych przy ul. Warszawskiej 47, prowadzonej przez Prawosławny Ośrodek Miłosierdzia ELEOS. Chłopaki przyznają, że ta historia ich dotknęła.
- Dzieci, które potrzebują wsparcia jest masa. Nie mają tego w domu, więc przychodzą do świetlicy. Wiem co czują, bo często spotykałem się z podobnymi sytuacjami. Smutne jest to, że kiedy dziecko kradnie, bo nie ma co zjeść, to mówi się o nim „złodziej”. Nikt nie pomyśli, jak temu przeciwdziałać - przyznaje z przykrością Michał.
Ośrodek od dziesięciu lat nie był remontowany. Pojawiły się problemy z instalacją elektryczną.
- Już od dawna myśleliśmy o remoncie. Jednak jest to dla nas bardzo trudne, ponieważ wszystkie środki musimy pozyskać we własnym zakresie - tłumaczy Katarzyna Kozłow, opiekunka w świetlicy. Organizowali kiermasze świąteczne, by w ten sposób zebrać pieniądze. Nie były to kwoty wystarczające. Pani Kasia mówi, że Vikingowie spadli im z nieba.
Do świetlicy przychodzi 15 dzieci. Od poniedziałku do piątku. Zaraz po szkole. Z opiekunami odrabiają lekcje, bawią się, rozmawiają, pomagają w przygotowywaniu posiłków i w codziennych obowiązkach.
- Dzięki harmonogramowi dziecko wie dokładnie, co będzie robiło. W domu rodzinnym często im tego brakuje. W świetlicy czują stabilizację i mają poczucie bezpieczeństwa - dodaje opiekunka. Dzieci, którymi się opiekuje są często zamknięte w sobie, nie potrafią okazywać uczuć, wybuchają, złoszczą się. Dwa razy w tygodniu mają zajęcia z socjoterapeutą. Świetlica jest miejscem, gdzie uczą się, jak radzić sobie z emocjami. - Kiedy po latach podchodzą do mnie moje dzieci, mówią dzień dobry i się przytulają, to jest bardzo miłe. Mam świadomość, że moja praca nie poszła na marne - przyznaje drżącym głosem pani Kasia.
Dlatego tak ważne jest, by te dzieci miały dobre warunki do rozwoju. Bez zużytej wykładziny, odpryśniętej farby ze ścian czy skrzypiącej podłogi. Od września rusza remont. Zapytałam chłopaków, czy sami będą pracować. A Łukasz energicznie odpowiedział: - A kto ma to zrobić?
Rąk do pracy jednak nie zabraknie. Vikingów, czyli ludzi, z którymi chłopaki trenują i pracują, przybywa. Ilu ludzi im pomoże? - Ile wlezie! Wystarczy jeden telefon, a do pomocy przyjdzie nawet 20 osób - dodaje z uśmiechem Łukasz. Vikingowie mają nadzieję, że również dzieci się zaangażują.
Chłopaki zbierają fundusze wśród zaprzyjaźnionych firm, ale nie tylko. Do jednego źródła nie zgłoszą się na pewno.
- Nie będziemy chodzić po żadnych urzędach. My damy sobie radę bez nich - mówi stanowczo Michał. - Właściwie, to oni powinni się tym zająć - uzupełnia Damian Drozdowski.