Pracownicy jednostek budżetowych wyszli na ulice. Żądają podwyżek płac.
Gwizdki, trąbki, transparenty, flagi „Solidarności” i żądania podwyższenia płac. Wczoraj przed urzędem miasta zgromadzili się pracownicy m.in. MOPR-u, ZbiLK-u, bibliotek miejskich, ZUK-u i ZdiTM-u. Wszyscy przyszli w jednym celu. Chcą zarabiać więcej, bo z dzisiejszymi pensjami żyją „od pierwszego do pierwszego”.
- Od dwudziestu lat pracuję w bibliotece i od ośmiu lat nie dostałam żadnej podwyżki. Jestem kierownikiem biblioteki, a zarabiam niewiele ponad 2 tysiące. Jako instytucja kulturalna nie jesteśmy w ogóle doceniani - mówi mi pani Dorota.
- Każdy myśli, że praca w bibliotece nie jest wymagająca, a to nieprawda. Placówki czynne są do godziny 20, pracujemy też w soboty. Nie po to płaciłyśmy za szkoły, kończyłyśmy studia żeby teraz zarabiać tyle, co najniższa krajowa - dodaje pani Patrycja. - Ja mam 17 -letni staż pracy, osoby, które są zatrudniane dzisiaj, bez żadnego doświadczenia, świeżo po studniach, mają lepsze warunki umowy niż ja.
- Nie chcę mówić ile zarabiam, bo to wstyd - mówi pracownica biurowa z Zarządu Budynku i Lokali Komunalnych. - My przede wszystkim mamy zabronione mówić o tym ile zarabiamy, nie wolno nam między sobą o tym rozmawiać. Powiem tylko, że te 700 złotych znacznie polepszy moją sytuację.
Rozmowy na temat podwyżek dla pracowników jednostek budżetowych trwają już od kilku miesięcy. Związkowcy od początku domagali się 700 zł podwyżki dla każdego pracownika. Prezydent jednak nie zgodził się na takie kwoty i od stycznia zarządził podwyższenie płac o 110 zł brutto, dla osób które zarabiają powyżej 3 tys. i 200 zł dla tych, którzy zarabiają mniej niż 3 tys.
- Pracownicy mieli pretensje do nas, dlaczego się na to zgodziliśmy, przecież oni chcieli realnej podwyżki płac. Nikt się na to nie zgodził, pan prezydent podjął takie decyzje sam - mówi Mieczysław Jurek, przewodniczący „Solidarności”. - Nie wiedzieliśmy czy mamy się śmiać czy płakać.
Przedstawiciele związków zawodowych prosili prezydenta o zainteresowanie się tematem i rozwiązanie problemów pracowników w sporze zbiorowym. Jesienią usłyszeli, że prezydent miasta nie jest stroną, która mogłaby toczyć spór zbiorowy. Wczoraj związkowcy złożyli petycję do prezydenta, w której domagają się podwyżki płac od września 2017 r. o 200 zł brutto dla każdego pracownika, zwiększenia zatrudnienia w MOPR-ze oraz niezwłocznych negocjacji w celu zawarcia Ponadzakładowego Układu Zbiorowego Pracy. Nie zastali prezydenta w swoim gabinecie, ale zastali go w sali sesyjnej, gdzie przedstawili swoje postulaty. Tam jednak nie chcieli już słuchać jego wyjaśnień.
- Tyle miałam do powiedzenia. Wszyscy wychodzimy na plac i tam jeszcze porozmawiamy. Panie prezydencie wiele razy prosiliśmy o spotkanie, teraz wychodzimy - dodał na koniec Mieczysław Jurek.
Prezydent wyjaśnił, dlaczego takie kwoty zostały wprowadzone.
- Nie było odpowiedzi od przedstawicieli związków zawodowych, faktycznie ta decyzja została podjęta jednostronnie, bo zgodnie z obietnicą od nowego roku chciałem wprowadzić takie zmiany, na jakie pozwala nam budżet miasta - mówi Piotr Krzystek. - Zależało nam na tym, żeby dać ludziom pieniądze, których potrzebują.
Piotr Krzystek podkreślił też, dlaczego problem podwyżek nie może być rozwiązany w sporze zbiorowym.
- Prezydent miasta może być w sporze zbiorowym tylko z pracownikami urzędu miasta. Wchodzimy na stronę formalną, to jest niemożliwe, żeby te negocjacje zostały prowadzone w trybie sporu zbiorowego - dodaje Krzystek.
Przedstawiciele związków zawodowych zapowiedzieli, że wczorajszy protest jest dopiero początkiem. Pracownicy nie spoczną dopóki nie otrzymają żądanych podwyżek.