Praca nad "Idą" była szalenie inspirująca [ROZMOWA]
Katowiczanin, pracownię ma także w Warszawie, ale mieszka głównie na… planach filmowych, gdzie powstają jego dekoracje. Marcel Sławiński, autor scenografii do oscarowej "Idy".
Za scenografię do "Idy" otrzymaliście z Katarzyną Sobańską, z którą stale współpracujesz, wspaniałe nagrody - Złote Lwy w Gdyni, nagrodę na festiwalu w Gijon. Tymczasem ty mówisz, że tworzenie dekoracji do filmu to zajęcie trochę "usługowe". Więc ja ci odpowiem: jeśli o "Idzie" mówi się, że ma niezwykły nastrój, to jest w tym także wasza zasługa. Może i tej scenografii nie widać, ale gdyby jej nie było, nie byłoby i odrealnionego klimatu…
Ja tylko myślę, że w teatrze scenograf ma znacznie większy udział w kreowaniu przestrzeni niż scenograf filmowy, który musi brać pod uwagę nie tylko wizję reżysera, ale także operatora. W filmie widz patrzy tak, jak patrzy kamera. I ja muszę ten fakt uwzględnić. Muszę wiedzieć, czy dany obiekt będzie pokazany w zbliżeniu, czy w planie ogólnym, bo to wymaga innych przygotowań. Ale "Ida" powstawała w sposób, w jaki nigdy dotąd z Kasią nie pracowaliśmy. To było doświadczenie pod każdym względem wyjątkowe.
To jak kręciliście "Idę"? Improwizując?
W pewnym sensie. Zwykle przed rozpoczęciem zdjęć gotowy jest scenopis i ścisły harmonogram: co gdzie, kiedy i (oczywiście) "za ile". A reżyser Paweł Pawli-kowski przyniósł nam… dosłownie kilkanaście stron scenariusza. Właściwie szkielet fabuły, scen dialogowych jest zresztą w filmie niewiele. Wiedzieliśmy z grubsza, o czym jest ta historia i kiedy się dzieje, sam obraz w dużej mierze powstawał natomiast w czasie rzeczywistym; poniekąd z dnia na dzień. Każde ujęcie Paweł omawiał z ekipą, z aktorami, operatorem i scenografami. Prosił nas o ocenę i to było szalenie inspirujące. Czuliśmy się po prostu jego partnerami; to rzadki komfort na planie. Rodziły się też nowe pomysły i czasem trzeba je było od ręki wcielać w życie, co bywało trudne, ale wprawiało nas w zachwyt. A producentów w panikę, bo waliły się im terminy i budżet trzeszczał.
Jakie wskazówki dawał wam, scenografom, reżyser?
Od początku nam zaufał, potem dogadywaliśmy się na bieżąco, ale dwie uwagi były determinujące. To Paweł wymyślił specjalny rodzaj kadrowania swojego filmu. Taki obraz pozornie zbliżony do kwadratu, jak z pierwszych odbiorników telewizyjnych, co wymagało odpowiednich zabiegów scenograficznych. Po drugie mówił, że wspomnienie (a wyjechał z Polski jako nastolatek) z tamtej epoki ma "pod powiekami". Pomyśleliśmy więc, że dekoracje i kostiumy muszą być do bólu realistyczne, ale jednocześnie jakoś ponad czasem i ponad konkretnym miejscem. Dużo gadaliśmy zresztą o tamtych latach. Paweł wiedział, że jesteśmy z Katowic i opowiadał, że pamięta to miasto z dzieciństwa, bo bywał tu u babci. Mieszkała w starej willi, przy ul. PCK, a obok mieszkał pewien ubek, który na nią regularnie pisał donosy. Stworzyła się taka dziwna pętla czasowa między jego wspomnieniami a "Idą".
Ty i reżyser pamiętacie tamte czasy z dzieciństwa, ja z młodości. I czułam się tak, jakbym odbywała podróż w przeszłość. Skąd miałeś tyle wiedzy o szczegółach?
Z setek przejrzanych zdjęć, kronik filmowych, różnych zapisków, trochę z własnej pamięci. Może to wydać się dziwne, ale "Ida" to dla scenografa film historyczny. Przedmioty, architektura i pejzaże znikają z naszego życia prawie niezauważalnie, ale stale i bez przerwy. Nie przywiązujemy do nich wagi, wyrzucamy, niszczymy, a potem w panice poszukujemy choćby śladów minionego czasu. W tym sensie, nawet "Jesteś Bogiem", przy którym pracowałem z Leszkiem Dawidem, był dla mnie obrazem historycznym, choć to przecież lata całkiem nieodległe. Zamknęliśmy się wtedy - z reżyserem i operatorem Radkiem Ładczukiem, który miał znakomitą dokumentację zdjęciową z tamtego okresu - na wiele dni w hotelu "Katowice". I porównywaliśmy, niemal metr po metrze, przestrzeń "wtedy" i "dziś", szukając różnic! Czasem ciężko było odnaleźć kawałek "tamtego" podwórka między blokami, chociaż to osiedle dalej stoi, nikt go nie wyburzył i niby wygląda tak samo. Zmieniły się natomiast drobiazgi, a diabeł tkwi w drobiazgach właśnie! Trzeba się bardzo pilnować, żeby czegoś nie przegapić i nie wprowadzić w kadr współczesnego szczegółu. Albo odwrotnie - żeby jakiś anachronizm się w scenografię nie zaplątał. W "Idzie" kłopot miałem natomiast ze znalezieniem odpowiedniego budynku klasztoru…
Klasztorów ci u nas chyba dostatek.
Ale to miał być szczególny budynek - stary, surowy i najlepiej położony w pustej przestrzeni. Trochę taki, jaki pamiętamy z "Matki Joanny od Aniołów" Jerzego Kawalerowicza. Zjechałem Polskę. I nic. Wokół stojących kiedyś w pustym polu budynków deweloperzy wybudowali szeregowce, albo piękne, stare gmachy klasztorne z daleka lśniły kolorami, bo je odnowiono w ramach rewitalizacji zabytków, np. z funduszy unijnych. Paradoks taki. A jak już w końcu zalazłem wymarzony obiekt, w cudownym pejzażu, pod Kielcami, który spodobał się reżyserowi i operatorowi, to nam miejscowa kuria nie wydała zgody na realizację filmu! Rozpacz, do zdjęć zostały trzy tygodnie! Już myślałem, że trzeba będzie zbudować ten budynek na planie, ale szczęśliwie znaleźliśmy odpowiednie miejsce w Szczebrzeszynie pod Zamościem, w pałacu Zamoyskich. Piękny… pustostan, wystawiony zresztą na sprzedaż. Tylko kaplicę trzeba było postarzyć, bo ją w połowie ubiegłego wieku "zmodernizowano". Hotel natomiast - ten z kręconymi schodami - składał się aż z pięciu różnych wnętrz, połączonych potem na etapie montażu. Poza tym kręciliśmy głównie w Łodzi i w Warszawie, choć i tam obiektów z lat 60. XX w., w "nieupiększonym" stanie, też nie zachowało się wiele.
Dlaczego tak wam zależało na znalezieniu autentycznych budynków?
Takie było założenie Pawła Pawli-kowskiego. I taki jest dziś trend w kinematografiach światowych, choć dekoracje również po prostu się buduje. Na przykład wtedy, gdy nie zachowały się budynki z konkretnej epoki, albo dostęp do nich jest z jakichś powodów niemożliwy, a czasem i dlatego, że tak jest taniej
Masz na koncie bycie takim filmowym budowlańcem?
Owszem. Największym wyzwaniem było wzniesienie całego obozu-więzienia do filmu Agnieszki Holland "W ciemności". Wcześniej byliśmy we Lwowie, padł bowiem pomysł, żeby kręcić ten film w autentycznej scenerii, ale nic z tego nie wyszło. To miejsce kaźni rzeczywiście wciąż istniało, ale funkcjonowało jako współczesne więzienie; nie mieliśmy szansy w nim pracować. Zapadła decyzja, że obóz zrekonstruujemy na planie. Nawet nie sama praca była straszna, tylko jej warunki. Budowałem te baraki razem z Kasią Sobańską i z ekipą górali, których ściągnąłem do twierdzy Modlin, gdzie były zdjęcia. Przy siarczystym mrozie, do -25 stopni! Ledwie zipieliśmy ze zmęczenia. Scenograf z nomenklatury jest artystą, ale jednocześnie musi być inżynierem, organizatorem, logistykiem, archiwistą, fotografem…
…a nawet specjalistą od montażu elektronicznego. Poznałeś tę technikę, będąc scenografem filmu "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego.
Efektami komputerowymi zajmował się sam reżyser, postprodukcja trwała półtora roku! Ja i Kasia Sobańska realizowaliśmy natomiast scenografię w stylu, że tak powiem, tradycyjnym. To też była, jak "Ida", niesamowita przygoda zawodowa, choć zupełnie inny rodzaj pracy. Lech to malarz-wizjoner, widział swój przyszły film w szczegółach. Był też współautorem zdjęć, z Adamem Sikorą, no a bohaterem filmu był obraz. W sumie - wyzwania, jakich wcześniej nie miewaliśmy. Jako scenografowie, musieliśmy w płótno Pietera Bruegla "wejść", animować je i dopisać to, czego twórca nie namalował - stroje, wnętrza, budynki i pejzaże. Mieliśmy poczucie, że scenografia była jednym z bohaterów, a nie tłem. Czysta satysfakcja.
Z czym się teraz zmagasz?
Głowię się nad scenografią do "Zjednoczonych Stanów Miłości" Tomasza Wasilewskiego.
Jakiś problem?
Rzecz dzieje się w zimie, a widzisz co mamy za oknem? Śnieg zrobię bez problemu, ale skąd wezmę plenerową ślizgawkę?
Dasz radę! Nie mam wątpliwości.
***
Marcel Sławiński jest też scenografem teatralnym, a rozpoczynał karierę pod okiem Borysa Kudlički i Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, przy realizacji "Damy pikowej" ("Przez pół roku spałem w garderobach, tak mnie wciągnęło"). Za scenografię do musicalu "Oliver!" w chorzowskiej Rozrywce otrzymał Złotą Maskę.
Wspólnie z Katarzyną Sobańską prowadzi autorską Pracownię Scenografii na Wydziale Malarstwa w ASP w Katowicach oraz jest kierownikiem Katedry Scenografii Filmu i TV na Wydziale Scenografii w ASP w Warszawie.