Praca na całe życie w jednym miejscu odchodzi w przeszłość
Koronawirus dobitnie pokazał, jak duże są nierówności między dochodami w poszczególnych krajach świata - mówi dr Michał Rutkowski, dyrektor naczelny Globalnej Praktyki Zabezpieczenia Społecznego i Pracy w Banku Światowym.
Praca na całe życie w jednym miejscu odchodzi w przeszłość.
Dlaczego?
Bo świat zaczął pędzić… Postęp techniczny, globalizacja, zmiany społeczne i demograficzne, a nawet klimatyczne wywracają znany nam rynek pracy. Z jednej strony przynosi to postęp, lżejsze warunki działalności, większe korzyści, a z drugiej strony uderza w podstawy formalnego zatrudnienia.
To oznacza, że wkrótce zastąpią nas roboty?
Myślę, że aż tak źle nie będzie. W historii przeżyliśmy już wiele faz gwałtownego rozwoju technicznego. I zawsze po okresie, który był tymczasowo trudny, następował czas, w którym ludzie znajdowali sobie zatrudnienie. Z reguły była to praca o mniejszym wysiłku fizycznym, bardziej produktywna i dochodowa. Zawsze też powstawało więcej miejsc pracy, niż było likwidowanych. Postęp techniczny generuje więc pozytywne zmiany, z korzyścią dla ludzi. W związku z tym raczej nie martwię się, że roboty wyprą nas z rynku pracy. Nowe technologie, automatyzacja i innowacje to nie tylko nowe miejsca pracy, nowe rynki, ale także nowe możliwości.
Czy czeka nas gwałtowne starcie dwóch tytanów - z jednej strony automatyzacji, a z drugiej strony - innowacji? Jak ta sytuacja wpłynie na losy ludzi, miejsca pracy, czas pracy?
Automatyzacja sprawia, że maleje zatrudnienie w tradycyjnych gałęziach przemysłu, a innowacje powodują, że tworzą się nowe zawody, które przedtem nie istniały. Pytanie jest tylko takie, czy pracownicy, którzy utracili dotychczasowe miejsca zatrudnienia, będą w stanie zdobyć takie umiejętności, by znaleźć swoje miejsce w nowo powstałych zawodach. Jedno jest natomiast pewne - ścieranie się tych dwóch sił sprawia, że gospodarka się rozwija, a świat staje się globalną wioską. Wydaje mi się, że w tej chwili obydwie te tendencje gwałtownie przyspieszają. To zaś oznacza, że ludzie tacy jak np. pan, powiedzmy za 10 czy 20 lat będą robić kompletnie inne rzeczy niż teraz. Być może wiele rzeczy, które robię teraz w Banku Światowym, zostanie zastąpionych przez sztuczną inteligencję. Na pewno jednak pojawią się też zupełnie nowe zawody, trudno w tej chwili sobie nawet wyobrazić, jakie one będą.
Może to wywołać gwałtowne zmiany na rynku pracy?
Zdecydowanie tak. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do tego, że do pewnego momentu musimy się uczyć, a potem - bazując na tym, czego się nauczyliśmy - możemy już odcinać kupony od swojej wiedzy. Przy obecnym tempie rozwoju technicznego z jednej strony, a innowacji z drugiej coraz więcej zawodów wymaga permanentnego uczenia się, zdobywania nowej wiedzy przez całe życie.
Dlaczego?
Bo pewne elementy posiadanej wiedzy stają się nieużyteczne, przestarzałe lub niepotrzebne. Kto dzisiaj pamięta np. telefaks. A ja przeżyłem jego narodziny i śmierć. Pamiętam, jaką był nowością, gdy znajomy opisywał mi zasady jego działania. Cykl odnawiania wiedzy jest dzisiaj znacznie szybszy, a to oznacza, że to, czego nauczyliśmy się w szkole, odgrywa coraz mniejszą rolę w naszym życiu, w kapitale ludzkim. A to jest bezpośrednia konsekwencja ścierania się wspomnianych dwóch sił - automatyzacji i innowacji.
Co w tej chwili dzieje się na rynku pracy?
Procesy, które obecnie mają miejsce, wyraźnie wskazują na dwa trendy. Jeden dotyczy krajów rozwiniętych, a drugi rozwijających się.
W krajach rozwiniętych…
…do tej pory przyzwyczajeni byliśmy do tego, że po szkole, lub studiach, otrzymywaliśmy stałe zatrudnienie. I z reguły w tym jednym miejscu pracowaliśmy do emerytury lub renty. Jednak już w tej chwili wyraźnie widać, że świat długoterminowych umów odchodzi w przeszłość, zmierzając w kierunku rozwiązań innych niż stabilny kontrakt pracy na całe życie. Nowe rozwiązania oparte są na tym, co dzisiaj nazywamy gig work, a więc będą to „nietypowe” formy zatrudnienia, często praca o charakterze dorywczym, tak jak to robi Uber czy Airbnb. Jeżeli do tego obrazu dołączymy jeszcze rosnące presje migracyjne, to łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której osoby uczestniczące w rynku pracy przez kilka lat będą zatrudnione na stałym etacie, potem będą migrować i pracować np. na umowę-zlecenie, a gdy powrócą do domu, otrzymają ofertę w niepełnym wymiarze czasu. Później może założą własny biznes? I to jest ta tendencja, którą wyraźnie można dostrzec w krajach rozwiniętych.
A jak przedstawia się sytuacja w krajach rozwijających się?
Tendencja jest zupełnie inna. W krajach tych przez wiele lat mówiono o tym, że trzeba pomagać w formalizacji gospodarki. Dzięki temu kraje te miały się rozwijać. Wydaje się jednak, że już najwyższy czas, by zauważyć, że w wielu tych państwach formalny sektor gospodarki przestał się rozwijać. Doskonałym tego przykładem są Indie, w których wynosi on zaledwie 10 proc. - tak było 50 lat temu i tak jest teraz. To samo dotyczy Kenii czy Tanzanii, a także wielu innych krajów o relatywnie niskim dochodzie.
Czy więc system zabezpieczenia społecznego, który opiera się na opodatkowaniu stałych umów o pracę poprzez tzw. składki na ubezpieczenie społeczne, jest systemem właściwym dla zmieniających się tendencji na rynku pracy?
W krajach rozwiniętych - jeszcze tak, w krajach rozwijających się - wciąż nie. Wspomnę tylko, że najważniejszym celem systemów ubezpieczenia społecznego było m.in. przeciwdziałanie ubóstwu, pomoc poszczególnym gospodarstwom domowym w radzeniu sobie z niepewnością, tworzenie bardziej wydajnego systemu gospodarczego, sprawiedliwszy podział dóbr. Jednak zmiany w charakterze pracy, które dokonują się pod naporem postępu technologicznego, sprawiają, że trzeba na nowo przemyśleć cały ten system, i należy to zrobić w takim kierunku, aby nie był on zależny od obowiązującego w danym momencie kontraktu pracy. Mówiąc inaczej, chodzi o to, aby pracownik - niezależnie od tego, jaka jest jego relacja pracy: umowa formalna czy nieformalna - cały czas miał odpowiednie zabezpieczenie społeczne. Cele, które przyświecały niegdyś architektom budowy tzw. państw opiekuńczych, powinny również obowiązywać współczesnych twórców systemów zabezpieczenia społecznego. Muszą być jednak dostosowane do zmieniających się warunków i być bardzo elastyczne.
Zatem zmiany związane z postępem technologicznym niosą sporo społecznych i gospodarczych konsekwencji.
To prawda. Konsekwencje te są - i będą - różne dla różnych krajów. W krajach najzamożniejszych, kiedy mówimy o zabezpieczeniu społecznym, myślimy o dwóch sprawach. Pierwsza - to ubezpieczenie społeczne, takie jak ubezpieczenie emerytalne, włączając w to emerytury, ale także np. renty inwalidzkie. Druga sprawa - to pomoc społeczna, czyli wsparcie oferowane pracownikowi, gdy nie ma dostatecznych dochodów ani nie posiada uprawnienia do otrzymywania zasiłku opartego na poprzedniej składce na ubezpieczenie społeczne. Chodzi więc o to, aby w sytuacji, gdy coraz powszechniejsze staje się zatrudnienie poza długoterminowymi umowami o pracę, obydwa te zabezpieczenia były dostępne także dla tych, którzy pozostają w sektorze nieformalnej pracy albo tych, którzy działają na własny rachunek.
To oznacza zmianę całego systemu zabezpieczenia społecznego?
Tak. Systemy zabezpieczenia społecznego w krajach rozwiniętych bazują na powszechnych i obowiązkowych składkach oraz podatkach od wynagrodzeń. Jednak w sytuacji, gdy coraz większa liczba pracowników nie będzie uczestniczyć w tradycyjnym funduszu płac, nie będzie więc środków na odpowiedni poziom zabezpieczenia społecznego i pomocy społecznej. Dlatego też postuluję, aby do budowy nowego systemu użyć możliwie najszerszej bazy podatkowej, a taką bazą są podatki pośrednie, czyli m.in. VAT. Nowy system nie byłby więc oparty na podatku od płac, który w dodatku powoduje, że praca staje się droższa dla pracodawców i w związku z tym działa przeciwko zatrudnieniu.Z kolei w krajach rozwijających się, w których rynek pracy charakteryzuje się płynnością i olbrzymim zróżnicowaniem, jest stosunkowo mała liczba formalnych umów. W niektórych państwach szara strefa zajmuje nawet 90 proc. gospodarki. Udział pracowników składających się na system zabezpieczenia społecznego, jak i zakres ubezpieczeń są więc tam na bardzo niskim poziomie. Zamiast więc wciąż myśleć o formalizacji pracy, trzeba się zastanowić, w jaki sposób ten nieformalny sektor może stać się bardziej produktywny. Tym ludziom trzeba umożliwić uczestniczenie w systemie zabezpieczenia społecznego. Jednak musi być on zupełnie inny od tych, które do tej pory znamy.
Jaki ma być?
Na pewno nie taki jak w Niemczech, gdzie w 95 proc. gospodarka jest formalna, a większość pracowników płaci podatek i składkę na ubezpieczenie społeczne. Bardziej trzeba spojrzeć na takie kraje, jak Kenia, w której formalny sektor gospodarki jest mniejszy niż 10 proc. Nie może więc być to system obowiązkowy, bo jest to przecież sektor nieformalny. Musi też opierać się na dobrowolnych składkach, i to takich, które można opłacać w różnych nierównomiernych rytmach, wtedy gdy pojawią się dochody.
W jaki jednak sposób stworzyć odpowiednią bazę podatkową, jak oszacować rynek, skoro cały czas de facto poruszamy się w szarej strefie?
W krajach rozwijających się wiele transakcji jest już opartych na nowoczesnych systemach komunikacji. Jeśli więc ktoś coś kupił w sklepie i zapłacił za to np. kartą lub telefonem komórkowym, a tak się dzieje coraz częściej, to można to nie tylko obserwować, ale przede wszystkim rejestrować. Okazuje się, że 75, 80 proc. takich transakcji można odnotować. Stąd mój postulat, aby nowy system zabezpieczenia społecznego oprzeć na tego typu transakcjach - są w dodatku doskonałą bazą podatkową - a nie na składce na ubezpieczenie społeczne od formalnego funduszu płac. Zmiany wywołane postępem technologicznym wymuszą również zmianę istniejącego wzorca postępowania - z domagania się świadczeń pracowniczych od pracodawcy w kierunku oczekiwania ich bezpośrednio od państwa. Dodam też, że w związku z tym, że zmiany technologiczne zacierają granicę między pracą formalną i nieformalną, można już zauważyć pewną zbieżność między gospodarkami krajów rozwijających się i rozwiniętych. W gospodarkach rozwiniętych rynki pracy stają się bardziej płynne i mniej sformalizowane, a w krajach rozwijających się utrzymuje się nieformalność. Stąd i tu, i tu baza podatkowa się kurczy. Dlatego potrzeba tych zmian w systemie zabezpieczenia społecznego.
Obserwowalność transakcji rośnie również w krajach rozwiniętych?
Tak dzieje się wszędzie, także w Polsce, a nawet w Niemczech. Takie transakcje są rejestrowane, więc mogą być używane jako baza do opłacania składki na ubezpieczenie społeczne. Są już takie kraje w Europie, m.in. Estonia, w których podczas zakupu kawy w niektórych kawiarniach można dobrowolnie odłożyć sobie euro na dowolny cel. To może być kolejny sposób, jeżeli państwo zorganizuje tylko odpowiednie systemy, na odkładanie pieniędzy na ubezpieczenie społeczne. I byłby to duży krok naprzód.
W jaki sposób COVID-19 wpłynął na rynek pracy?
Pandemia najboleśniej dotknęła te osoby, które znajdują się - jak ja to nazywam roboczo - w „brakującym środku”. To ludzie, którzy pracowali na ogół w nieformalnym sektorze w miastach. To oni najbardziej odczuli uderzenie przez koronawirusa. Dlaczego? Lockdown, zamknięcie poszczególnych gospodarek, utrzymywanie dystansu społecznego doprowadziło do zamknięcia wielu firm i przedsiębiorstw albo utraty znacznej części dochodów. Osoby te utraciły podstawy utrzymania. W wielu przypadkach byli to migranci - o czym niewiele się mówi - którzy np. w Indiach w dodatku musieli przejść setki kilometrów, aby wrócić do swoich domów. W rodzinnych stronach oczywiście również nie mieli pracy.
A jak z pandemią radzili sobie wszyscy, którzy mieli formalne umowy o pracę i najbiedniejsi?
COVID pokazał, że osoby pracujące w sektorze formalnym - nawet w sytuacji obniżek pensji czy przejścia na tzw. postojowe - są w miarę dobrze zabezpieczone. Problem tylko w tym, że sektor formalny to średnio ok. 60 proc. gospodarki światowej, a w takich krajach jak Kenia czy Tanzania obejmuje mniej niż 10 proc. pracujących. Najbiedniejsi również byli dość dobrze wspierani poprzez systemy pomocy społecznej, ale warto pamiętać, że te systemy - szczególnie w krajach rozwijających się - skoncentrowane są na ogół na wiejskiej ludności. Osoby z tzw. „brakującego środka” właściwie nie mogły liczyć na nic - zasiłków pieniężnych nie otrzymały, bo nie było ich w systemie, pracowały w sektorze nieformalnym, a z pracy nie dostawały żadnych dochodów. Sytuacja ta sprawiła, że wiele instytucji - np. Bank Światowy - zaczęło błyskawicznie rozszerzać sieci zabezpieczenia społecznego, wszystko po to, aby wypłacać zasiłki społeczne tym, którzy do tej pory zajmowali się działalnością w sektorze nieformalnym.
To się udało?
Sytuacja jest bardzo zróżnicowana. W krajach, w których istniała dobra baza danych, jest w miarę nieźle. Rozszerzenie sieci pomocy społecznej odbyło się błyskawicznie. Natomiast w państwach, które takimi bazami nie dysponują, musieliśmy korzystać z innych rozwiązań, np. z danych operatorów sieci komórkowych. W ten sposób udało się rozszerzyć transfery pieniężne na tę grupę.
Koronawirus ukazał też, jak duże są nierówności między dochodami w poszczególnych krajach świata. W tym czasie one jeszcze bardziej się wzmocniły, powiększyły.
Dlatego wielkim wyzwaniem nieodległej przyszłości będzie takie opodatkowanie pracy, aby zmniejszyć te nierówności. Tu już nie wystarczy opodatkowanie dochodów. Podam taki oto przykład. Jeżeli indeks Giniego, zwany współczynnikiem nierówności społecznej, wynosi dla światowych dochodów 0,35-0,4, to dla aktywów jest to 0,8, 0,9. Trudno więc wyobrazić sobie walkę z nierównościami na świecie bez opodatkowania aktywów i opodatkowania spadków. Będzie to jednak bardzo trudne, gdyż uderzy w interesy najbogatszych. Myślę jednak, że ten temat trzeba będzie wkrótce rozwiązać, bo skala nierówności jest porażająca.
Czy ludzie mogą się zbuntować? Frustracja może doprowadzić do gwałtownych niepokojów społecznych?
Wydaje mi się, że już z tym mamy do czynienia. Fala protestów przeciwko zakazom związanym z COVID przetoczyła się już przez wiele krajów europejskich. Widzimy je też w Stanach Zjednoczonych - w USA z jednej strony są to wystąpienia przeciwko obostrzeniom związanym z pandemią, a z drugiej strony, protesty antyrasistowskie, nie mające bezpośredniego związku z pandemią, choć pandemia bardzo jeszcze tę frustrację zwiększyła. Bardziej zdecydowanie nie umiem odpowiedzieć - jedno jest pewne, ryzyko wybuchu niepokojów związanych z nierównościami społecznymi jest na pewno dużo większe niż przed pandemią.
Coraz większą rolę w rewolucji na rynku pracy odgrywają platformy internetowe. W ostatnim czasie ich znaczenie jeszcze bardziej wzrosło. Czym one są!
Platformy internetowe pozwalają dotrzeć do olbrzymiej liczby ludzi w stosunkowo krótkim czasie, w każdym razie szybciej niż kiedykolwiek w historii. Aby handlować praktycznie z całym światem, albo świadczyć usługi za pośrednictwem Internetu, wystarczy teraz dostęp do szerokopasmowego połączenia. Nic więc dziwnego, że platformy „rosną” jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Rozwijają się praktycznie na każdym kontynencie, w każdym kraju. Ich powstanie to zupełnie nowe możliwości praktycznie dla wszystkich uczestników rynku. Przy odrobinie szczęścia nawet małe firmy mogą stać się globalnymi, nawet w czasie kryzysu.
Także w dobie koronakryzysu?
Tak. W czasie pandemii ich rozwój jeszcze przyspieszył. Praca za pośrednictwem platform internetowych stała się wydajniejsza, sprawniejsza, szybsza, a przede wszystkim bezpieczniejsza. Kryzys pokazał, że zdolność do pracy zdalnej, co też doskonale było widoczne w Polsce, jest większa, niż myśleliśmy.
Czyli praca zdalna zdała egzamin.
I to jest bardzo interesujące, szczególnie gdy myślimy o automatyzacji i innowacjach. Powiem teraz o dwóch sprawach, które z pozoru wydają się sprzeczne. Z jednej strony jestem zaskoczony, że tak sprawnie, szybko, a przede wszystkim bezpiecznie, można pracować zdalnie, używając do tego celu zautomatyzowanych platform internetowych. Z drugiej jednak strony czuję, że brak możliwości spotykania się ludzi zatrzymuje… innowacje.
Dlaczego?
Duża część innowacji wynika z kolektywnej inteligencji. A ta się „dzieje”, gdy ludzie spotykają się, rozmawiają, wymieniają myśli, jednym słowem ujawniają swoją… ignorancję. I myślę, że wkrótce i ten problem zostanie dostrzeżony. To zaś sprawi, że szybko wrócimy, przynajmniej niektórzy z nas, do pracy twarzą w twarz. Generalnie jednak trend pracy poprzez platformy internetowe, będzie coraz ważniejszy. Pandemia tylko nam uświadomiła skalę tych możliwości, i to, że są znacznie większe, niż przypuszczaliśmy.
Jakie to będzie miało znaczenie dla rynku pracy?
Olbrzymie. Sytuacja ta sprawi, że firmy i przedsiębiorstwa będą odchodziły od permanentnych umów o pracę na rzecz kontraktów, umów krótkoterminowych czy w niepełnym wymiarze pracy. Będziemy mieli wybór np. w jakie dni chcemy pracować, dla kogo, w jakim czasie.
Platformy internetowe generują też sporo problemów… Choćby kwestia opodatkowania, umów o pracę. Powstaje globalny rynek, na którym tak do końca nie wiadomo, kto jest pracodawcą, a kto pracobiorcą, kto i gdzie płaci podatki?
Ma pan całkowitą rację. Myślę, że zacieranie się ról pracodawcy i pracobiorcy, czy też zmienność ról, to jest jeszcze jeden argument za tym, co powiedziałem wcześniej, o najszerszej możliwej bazie podatkowej. I jeszcze raz wspomnę, że na pewno nie jest tą bazą fundusz płac. Myślę, że jeżeli chodzi o opodatkowanie platform internetowych, to istnieje ogromne pole do popisu. Jednak pomóc w tym mogą jedynie ponadnarodowe wysiłki. Na razie nie są one jednak dostatecznie skoordynowane.