Praca dawała życie, ale śmierć mogła nadejść w każdej chwili
73 lata temu zlikwidowano Litzmannstadt Ghetto. Więziono w nim ponad 200 tysięcy ludzi. Żyli w okrutnym głodzie, zimnie, musieli ciężko pracować.
Przygotowania do utworzenia w Łodzi getta w rozpoczęły się w listopadzie 1939 r. Gdy Niemcy zorientowali się, że nie będą mogli deportować wszystkich łódzkich Żydów, 10 grudnia 1939 r. Friedrich Uebelhoer, prezydent rejencji łódzko-kaliskiej wydał tajny okólnik, w którym przedstawił propozycje tymczasowego rozwiązania kwestii osiedlenia Żydów w Łodzi. Argumentował, że niemożliwe jest wysiedlenie 320 tys. Żydów ani zamknięcie ich wszystkich w getcie. Początkowo Niemcy zakładali, że utworzone zostaną oddzielne dzielnice dla Żydów i Polaków. Polacy mieli mieszkać na południe od ul. Czerwonej, a więc na Chojnach, a Żydzi na południu Bałut i Starym Mieście.
Potem Niemcy wpadli na inny pomysł. Żydzi mieszkający na północ od pl. Wolności mieli zostać zamknięci w getcie zlokalizowanym na Starym Mieście i Bałutach, tak by w Łodzi mogło powstać zwarte centrum niemieckie. Natomiast Żydzi znajdujący się na południe od pl. Wolności mieli być zorganizowani w oddziały robocze i skupieni w koszarach pod strażą. Do realizacji tego zadania niemieccy okupanci powołali specjalny sztab złożony z przedstawicieli miejscowych władz partyjnych, policyjnych oraz Izby Przemysłowo-Handlowej. Założenie planu Friedricha Uebelhoera zostały zmodyfikowane. W styczniu 1940 r. okupanci wyznaczyli granice przyszłego getta. Zrezygnowali ze zorganizowania skoszarowanych grup roboczych Żydów. Jednocześnie zdecydowali, że zostanie skonfiskowany na rzecz skarbu III Rzeszy majątek ludności żydowskiej. Ostateczną decyzję w sprawie utworzenia „dzielnicy mieszkaniowej” dla Żydów w Łodzi Niemcy podjęli 8 lutego 1940 r. Ogłoszono ją następnego dnia w miejscowej prasie w formie zarządzenia prezydenta policji Johanna Schäfera. Na mocy tej decyzji wszyscy Żydzi mieli być przesiedleni do północnej części Łodzi. Mieszkający tam Polacy i Niemcy zostali stamtąd przesiedleni. Umieszczani w getcie Żydzi mogli zabrać ze sobą jedną walizkę, w której mogły znaleźć się ubrania, bielizna i pamiątki rodzinne. Do getta byli przeprowadzani według specjalnie przygotowanego harmonogramu, w grupach które nie mogły liczyć więcej niż 300 osób.
- W pierwszej kolejności wprowadzano do getta mieszkających najdalej Żydów, a więc głównie z Chojen i Górnego Rynku - opowiadał nam Adam Sitarek z Centrum Badań Żydowskich Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego, autor pracy „Żydzi w Łodzi w czasie pierwszych tygodni drugiej wojny światowej”. - Potem stopniowo mieszkańców innych części miasta. Ulicami ciągnęły kolumny ludności dźwigającej swój dobytek. Na granicy getta kolumnę przejmowali urzędnicy Gminy Żydowskiej. Potem Żydów kierowano ich do Urzędu Mieszkaniowego, gdzie przydzielano mieszkania. Zwykle w takim mieszkaniu były puste cztery ściany.
Od końca lutego 1940 r. na ulicach Łodzi okupanci rozpoczęli łapanki Żydów, którzy jeszcze nie znaleźli się w getcie. 6 marca doszło do „krwawego czwartku”. Uzbrojone niemieckie bandy wpadały do mieszkań przy ul. Piotrkowskiej i nakazywały Żydom w ciągu 5 minut opuścić lokal. Kto nie zdążył, to tego zabijano. W czasie „krwawego czwartku” życie straciło 127 Żydów.
Przesiedlenia do getta Niemcy zakończyli w połowie kwietnia 1940 r. Granice getta przebiegały wzdłuż ul. Majowej, Jeneralskiej, Modrej, Wrześniewskiej, Piwnej, Urzędniczej, Zgierskiej, Goplańskiej, Żurawiej, Okopowej, Czarnieckiego, Sukienniczej, Marysińskiej, Inflanckiej, wzdłuż murów cmentarza żydowskiego, Brackiej, Przemysłowej, Głowackiego, Brzezińskiej, Oblęgorskiej, Chłodnej, Smugowej, Nad Łódką, Stodolnianą, Podrzeczną i Drewnowską.
Niemieccy okupanci włączyli do getta także tereny Marysina. Natomiast wyłączyli ul. Zgierską, Limanowskiego i Bałucki Rynek. Getto zajmował ponad 4 km kwadratowe. Cały teren Niemcy otoczyli zasiekami z drutu kolczastego i ustawili posterunki niemieckiej policji porządkowej.
Ostatecznie granice getta zamknięto 30 kwietnia 1940 r. Uwięziono w nim 160.320 Żydów. 153 tys. stanowili mieszkańcy Łodzi. Reszta łódzkich Żydów znalazła się na wschodnich rubieżach Polski, 50 tys. w 1939 r. trafiło do Warszawy, a potem do tamtejszego getta. Do Łodzi okupanci przywieźli natomiast 6 tys. Żydów z tzw. Kraju Warty, a więc głównie Pabianic, Wielunia, Zgierza, Zduńskiej Woli.
Było tu też ok. 3 tys. Żydów z Włocławka i okolic, którzy do Łodzi trafili we wrześniu 1941 r. Od października 1941 r. Niemcy zaczęli przywozić 20 tys. Żydów z Czech, Austrii, Niemiec i Luksemburga. Była to w głównej mierze inteligencja, tamtejsza elita. Np. na tysiąc osób z tzw. drugiego transportu czeskiego 700 miało tytuły doktorów i profesorów. Byli wśród nich kandydaci do Nagrody Nobla. W getcie umieszczono m.in. dwie siostry Frantza Kafki W książce Elżbiety Cherezińskiej „Byłam sekretarką Rumkowskiego” Etka Daum tak wspomina transport Żydów z Europy Zachodniej: „Byłam z prezesem podczas przyjmowania jednego tylko transportu i widziałam ten przygnębiający, rozpaczliwy obraz: padał deszcz ze śniegiem, a z pociągu wysiadały stare damy w wymęczonych długą podróżą futrach. Nie radziły sobie z własnymi walizkami, bezradnie rozglądały się za kimś, kto im pomoże (...) Płakać mi się chciało za nich, za ich nieszczęście. Ale prezes skomentował ten widok pod nosem i przywrócił mnie do brutalnej rzeczywistości. »Ani do kuchni się nie nadają, ani do szwalni. Wymierające pokolenie« (...)”.
Litztmannstadt Ghetto było swoistym państwem w państwie. Miało własną walutę, sądy, sklepy, szpitale, fabryki, a nawet więzienie. Nie wolno jednak zapominać, że celem getta była eksterminacja ludności żydowskiej. Warunki życia były straszne. Na jedno mieszkanie przypadało 7-11 osób. Był niesamowity głód. Toczyła się ciągła walka o jedzenie. W jednym z pism Hans Biebow, szef niemieckiej administracji w getcie zadał pytanie szefowi rejencji łódzkiej, czy ludność getta ma otrzymywać takie same porcje jak więźniowie. Odpowiedziano mu, że mają być niższe. To wszystko powodowało, że wycieńczeni, głodni ludzie łatwo zapadali na różne choroby i masowo umierali. Oblicza się, że jedna czwarta z 200 tys. społeczności getta umarła z powodu chorób i głodu.
Przydziały żywnościowe w getcie były zróżnicowane, choć nie było tak wielkich różnic jak w getcie w Warszawie. Tam elita bawiła się na dancingach, a na ulicach żydowskie dzieci umierały z głodu. Największe porcje otrzymywało żydowskie kierownictwo getta, a więc zaufani i znajomi przełożonego starszeństwa w Litzmanstadt Ghetcie Chaima Rumkowskiego. Otrzymywali m.in talony na kiełbasę, mięso, wino. Drugą kategorię stanowili ciężko i długo pracujący. Mogli liczyć na dodatkowe przydziały żywności. Ale, że zwykle przeznaczali je dla rodzin, Rumkowski wymyślił, że w zakładach pracy będą dostawali dodatkową zupę, by nie nosili jedzenia dzieciom. Najmniejsze racje żywnościowe dostawali ci, którzy nie pracowali, a więc głównie tzw. zasiłkowicze. Nie pracowali, bo nie mieli zawodu i nie potrafili znaleźć sobie zatrudnienia. Kartki otrzymywało się nie tylko na żywność, ale też na opał.
W pierwszym okresie w getcie działało ok. 400 tzw. kuchni gminnych, gdzie można było się dożywić. Potem okazało się, że pracujący w nich kucharze zaczęli robić nieczyste interesy i je zamknięto. Zaczęto za to rozwijać system kuchni zakładowych. Działała np. kuchnia dla inteligencji. Opiekowała się nią szwagierka Chaima Rumkowskiego, Helena. Nazywano ją księżną Heleną. Stołowali się w tej kuchni lekarze, nauczyciele, pisarze, malarze. Mogli liczyć na lepsze jedzenie. Sprowadzaniem żywności zajmował się niemiecki oddział kierowany przez Heinricha Schwinda. Rumkowski składał mu zamówienie, a on je realizował. Nie wolno zapomnieć, że więźniowie getta otrzymywali do jedzenia zepsute mięso, nadgniłe warzywa, Był czas, że nie dostarczano wcale żywności. Kiedyś przez trzy tygodnie całe getto jadło tylko dynie.
W zachowanej „Kronice getta” możemy przeczytać, że przydziały żywności wynosiły 30 dkg mięsa i 20 dkg kiełbasy, 35,5 dkg kartofli i 32 dkg chleba na osobę. Szerokim echem odbiło się zmniejszenie racji chleba do 27 dkg. Otrzymywano też 10 mililitrów octu, 20 oleju, 2 zapałki, 5 papierosów, pół konserwy. W kronice pojawiały się informacje o zmniejszaniu kołnierzyków i sukienek.
4 sierpnia 1941 r. kronikarz zanotował: „Panie o wdzięcznym kulistym kształcie, którym żaden Marienbad czy Morszyn nie pomógł, mają obecnie smukłe dziewczęce figury. Straty na wadze 20, 30 kg, nieraz i więcej, są częstsze. Niektóre niedomagania (żołądka, wątroby, zgagi itp.) zniknęły zupełnie. Niepokojącym natomiast jest, że u wielu ubytek przekroczył dopuszczalne granice i objawia się zanik umięśnienia”.
Warunki panujące w getcie zmuszały do łamania zasad koszerności. Rumkowski wystąpił nawet oficjalnie do Rabinatu z prośbą o zwolnienie z koszerności. W kronice getta można znaleźć małą notatkę z której wynika, że kilkuletnie chłopiec zgłosił się na policję i złożył doniesienie przeciw rodzicom, bo nie wydają przypadającej mu racji chlebowej. Zażądał przeprowadzenia dochodzenia i ukarania winnych. Za chleb kobiety prostytuowały się, a mężczyźni zostawali szpiclami.
Jednak najważniejszą rzeczą w getcie była praca. Dawała kartki, pieniądze, ale przede wszystkim szanse na życie. Jako pierwsi zatrudnienie znaleźli krawcy. Trzeba było bowiem szyć dla niemieckiej armii mundury. Poszukiwani byli też szewcy, bo należało wytwarzać buty dla żołnierzy. W 1940 r. w getcie pracowało 7 - 10 tys. fachowców. W 1942 r. zatrudnionych było już 60 tys. Żydów. Szybko przybywało tzw. resortów, czyli fabryk w getcie. W 1942 r. było ich ponad 80, a w 1944 r. ich liczba przekroczyła sto. Pracowało wtedy w getcie 70 tys. ludzi. Oprócz resortów krawieckich i szewskich, były też stolarskiej, kuśnierskie, dwa metalowe.
Siedziba Centralnego Biura Resortów Pracy mieściła się przy Rynku Bałuckim. Kierował nim Aron Jakubowicz, wychowanek Rumkowskiego (wcześniej mieszkał w sierocińcu na Helenówku).
Jakubowicza wspomina się dobrze. Wiele osób dzięki niemu przeżyło. Wyciągał z transportów dzieci, znajomych. Natomiast na czele resortu krawieckiego stał Dawid Warszawski. Bliski znajomy Rumkowskiego jeszcze z czasów przedwojennych.
Gdy trwała bitwa pod Stalingradem, a więc od 1942 r., w resorcie obuwniczym powstał tzw. oddział słomiany. Produkował ze słomy kalosze dla żołnierzy walczących na froncie wschodnim. Przy ich produkcji zatrudnionych było 7 tys. ludzi. Głównie młodych dziewczyn. Plotły sznury z których robiono kalosze.
Resort metalowy nie produkował amunicji, ale koła do armat, moździerzy, potem skrzynie do amunicji.
Żydowscy robotnicy nie mieli norm, ale godziny pracy. Najpierw pracowali na dwie zmiany, po 12 godzin. Jednak uznano, że osłabione organizmy nie będą wystarczająco wydajne, więc dzień pracy skrócono do 8 godzin.
Od 11 marca 1941 r. getto miało własną walutę. Były to tzw. kwity markowe. Jednak wszyscy nazywali je „rumkami” lub „chaimkami”, od imienia lub nazwiska Rumkowskiego.
Rumkowski powołał bank emisyjny, który znajdował się przy ul. Ciesielskiej. Więźniowie getta mieli w nim wymieniać żydowskie marki, dewizy oraz precjoza na „chaimki” i „rumki”.
Jednocześnie specjalne sonderkomndo policji żydowskiej na czele którego stał najpierw Dawid Getler, a od 1943 r. Marek Kliger, zajmowało się śledzeniem i wykrywaniem tzw. ukrytego mienia żydowskiego. Jeśli kogoś złapano, to czekał go przepadek mienia, sąd i więzienie.
W getcie znajdował sąd powszechny, sąd specjalny, dla dzieci i młodzieży. Centralne więzienie mieściło się przy ul. Czarneckiego 14. Był też oddział policji dochodzeniowej.
Litzmannstadt Ghetto w przeciwieństwie do warszawskiego było hermetycznie zamknięte. Ale nie brakowało kontaktów handlowych między Polakami i Żydami. W zamian za dewizy i kosztowności Polacy przerzucali jedzenie, lekarstwa. Trzech lub czterech Polaków złapano w getcie. Przedarli się na jego teren od strony cmentarza żydowskiego.
Trudne warunki życia sprawiały, że wielu więźniów getta decydowało się na odebranie sobie życia. Od 12 stycznia 1941 r. do końca lipca 1944 r. kronika wspomina o 277 samobójstwach, z czego 145 przypadło na pierwsze dwa lata. Najczęściej decydowano się na skok z mostu, który był zawieszony nad ul. Zgierską, między ul. Lutomierską a pl. Kościelnym.
Ale getto to nie tylko śmierć. Rodziły się dzieci, ludzie brali śluby. Po wywiezieniu większości rabinów udzielał ich sam Rumkowski.
Jednak życie toczyło się w cieniu wiszącej nad wszystkimi zagłady, która zbliżała się wielkimi krokami...