Poznański radny PiS: Zagłosowałbym na Ronalda Reagana
Poznański radny PiS Jan Sulanowski po raz pierwszy wziął udział w wyborach w USA. Postawił na Donalda Trumpa. Dlaczego?
Nie wstyd Panu oddania głosu na Donalda Trumpa?
Głosowałem zgodnie z własnym sumieniem. To kandydat partii republikańskiej, a jej program najbardziej odpowiada mojemu światopoglądowi, choć muszę przyznać, iż nie był to kandydat idealny. Najchętniej zagłosowałbym na Ronalda Reagana, ale - niestety - nie ma już takiej możliwości, bo nie żyje od ponad dziesięciu lat. W podjęciu takiej decyzji pomogła mi również rekomendacja mojej najbliższej rodziny w Stanach Zjednoczonych.
Co po wygranej republikanina czeka USA i świat?
Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób ma obawy co do jego osoby, co do tego jak pokieruje krajem i jaki to będzie miało wpływ na politykę światową. Według mnie konserwatywna zmiana w USA jest potrzebna, należy odejść od dyktatu politycznej poprawności.
Mam nadzieję, że ten wybór będzie impulsem, który uświadomi rządzącym na całym świecie, że ich zadaniem nie jest realizowanie interesów wąskich grup interesów, nabijanie kieszeni szczególnie pojmowanej „elicie”, ale ich obowiązkiem jest dbanie o zwykłych obywateli i respektowanie ich głosu.
Jak polskie gwiazdy zareagowały na wygraną Trumpa?
Źródło: Agencja TVN
Te wszystkie informacje, które pojawiają się w mediach dotyczące molestowania kobiet i interesów z Kremlem nie zrobiły na Panu wrażenia?
Na pewno takie doniesienia nie ułatwiały mi oddania głosu na Trumpa, tym bardziej że nie mieszkam w USA i docierały do mnie głównie relacje i komentarze przefiltrowane przez rodzimych dziennikarzy i publicystów. Tego typu informacje należy zweryfikować i odsiać plotki od faktów. Warto przypomnieć, że zdarzali się prezydenci, którzy mieli „barwne” biografie. Mam tu na myśli szanowanego przez wielu prezydenta Johna F. Kennedy’ego, czy też męża kandydatki partii demokratycznej, prezydenta Billa Clintona. Co do kierunków polityki zagranicznej to większość prezydentów USA kierowała się rozsądkiem. Wierzę że nowy prezydent i jego administracja będą w tej kwestii działali rozważnie, dbając o interes Stanów Zjednoczonych oraz swoich sojuszników, w tym Polski.
Trump na każdym kroku podkreślał, iż nie jest głosem establishmentu, podobnie jak czynił to PiS w kampanii wyborczej.
To rzeczywiście nas łączy.
Wielu obywateli USA ma poczucie, że ich krajem rządzi elita, swoisty salon, który broni dostępu do swoich szeregów, ma licencję na rację i nie patrzy na potrzeby zwykłych obywateli, tylko realizuje swoje osobiste czy korporacyjne interesy.
Rozumiem, że chciał Pan to przerwać. To było pierwsze głosowanie?
To rzeczywiście mój debiut w roli wyborcy i zanim oddałem głos byłem pełen obaw, czy uda mi się sprawnie przejść wszystkie procedury. Zgłosiłem się do konsulatu amerykańskiego w Poznaniu, podałem swoje dane, wysłałem wniosek rejestracyjny, a po kilku tygodniach listonosz przyniósł mi kartę wyborczą. Musiałem się w nią dokładnie wczytać, bo jednak głosowanie w Stanach Zjednoczonych wygląda zupełnie inaczej niż w naszym kraju. Porównując oba systemy wyborcze, to w Polsce tak naprawdę decydujemy o niewielu sprawach. Wybieramy prezydenta, posłów, radnych i na tym nasz wpływ na bieg wydarzeń politycznych się kończy. No i zdarzają się od czasu do czasu referenda.
A w USA mamy demokrację pełną gębą...
Dokładnie tak. Oprócz wyboru prezydenta, za jednym razem wybiera się też kongresmanów, przedstawicieli do rad nadzorczych uniwersytetów stanowych, członków stanowych i lokalnych komisji zajmujących się szkolnictwem. Miałem również możliwość głosowania na sędziów, prokuratorów, urzędników na szczeblu hrabstwa i gminy. Wśród tych urzędników byli sekretarze, skarbnicy, członkowie komisji zajmujących się budową i utrzymaniem dróg oraz kanalizacji. Co ciekawe, większość kandydatów była rekomendowana przez partie, choć zdarzali się również kandydaci bezpartyjni.
A. Kwaśniewski - Nie obawiam się o stosunki Polska-USA:
Źródło: TVN24
To wszystko odbywa się za jednym zamachem?
Zgadza się, Amerykanie starają się jak najwięcej spraw załatwić za jednym zamachem. To dobry pomysł, bo dzięki temu frekwencja staje się automatycznie wyższa, a koszty organizacji wyborów stają się niższe.
Wychodzi więc na to, że kiedy w Polsce oczekujemy od urzędników postawy apolitycznej, za oceanem wszystko jest polityką.
Wiele urzędów jest upartyjnionych, nawet kandydat na szeryfa ma rekomendację partyjną (śmiech). Nikt się z tym nie kryje, a wyborcom jakoś w niczym to nie przeszkadza. To ma duży plus, gdyż ułatwia to obywatelom sprawowanie kontroli nad władzą.
Jak to się stało, że poznański radny wybiera prezydenta USA?
Jest tylko jedna możliwość - trzeba mieć amerykańskie obywatelstwo, a to przysługuje mi z racji miejsca urodzenia. Urodziłem się w 1982 r. w Detroit w stanie Michigan, i choć jestem Polakiem i całe życie spędziłem w Poznaniu, chciałem tym razem skorzystać z przywileju, który mi przysługuje. Społeczeństwo amerykańskie jest bardzo mobilne, dlatego system wyborczy został tak skonstruowany, aby umożliwić głosowanie ludziom, którzy niejednokrotnie zmieniają miejsce zamieszkania. Amerykanie zadbali również o tych, którzy mieszkają za granicą, dlatego po zarejestrowaniu się i po weryfikacji mogłem oddać głos.
To ile czasu spędził Pan za wielką wodą?
Raptem pół roku, więc nic nie pamiętam. Moja mama zdecydowała się wrócić do Polski, natomiast tata mieszka w USA do dziś. Dopiero teraz, po ponad 30 latach, planuję odwiedzić miejsce, gdzie przyszedłem na świat. Aktualnie moja wizja tego kraju opiera się na informacjach czerpanych z internetu i telewizji, dlatego liczę, że niebawem uda mi się ją zweryfikować na miejscu. Dla mnie jako radnego, polityka z Polski to może być ciekawe doświadczenie, bo być może wiele amerykańskich rozwiązań udałoby się zaszczepić w naszej ojczyźnie.
Czyli to rekomendacją ojca sugerował się Pan, wypełniając kartę głosowania.
Rzeczywiście był moim najważniejszym doradcą.
Mój ojciec, Leszek Sulanowski, to wielki patriota, zarówno amerykański, jak i polski.
Sulanowscy emigrowali to Stanów Zjednoczonych w czasie zaborów. Część z nich wróciła do Polski po 1918 roku, aby ponownie wyemigrować w czasie II wojny światowej lub tuż po jej zakończeniu, gdy Polskę zajęli sowieci, a władzę zagarnęli komuniści. Tata, mimo tego, że urodził się w Stanach i tam mieszka, to czuje duży związek emocjonalny z Polską, od lat gromadzi i skupuje pamiątki związane z historią Polski. Niektóre z nich mają wielką wartość sentymentalną i historyczną.
"Będzie dążył do porozumienia z Moskwą". Byli szefowie MSZ zgodni co do polityki zagranicznej D. Trumpa:
Źródło: TVN24
Sam też działa w partii republikańskiej?
Jest jej sympatykiem, dlatego w czasie kampanii wyborczej wspiera kandydatów partii republikańskiej, a czasem bierze udział w demonstracjach. Co ciekawe, brat mojego taty, który także mieszka w USA, wspiera partię demokratyczną. Jak widać, takie rodzinne podziały polityczne nie są wyłącznie polską specjalnością.
Interesuje Pana rodzinne miasto? Detroit to wyjątkowo ciekawy przypadek, metropolia, która dopiero odradza się po bankructwie i upadku przemysłu z 2013 r., gdzie współczynnik morderstw był wyższy niż w Nowym Jorku, a funkcjonalni analfabeci stanowią blisko połowę mieszkańców.
Jako dziecko Detroit kojarzyłem z filmu o Robocopie. (śmiech) Okazuje się, że w jakimś małym stopniu fabuła tego filmu miała oparcie w rzeczywistości. Ale poważnie mówiąc, bardzo chciałbym zobaczyć to miasto. O Detroit mówiło się, że jest to „Motown”, czyli miasto przemysłu samochodowego. Kiedy jednak w tej branży nastąpił kryzys, wtedy fabryki zaczęły zwalniać ludzi, rozpoczęły się gigantyczne problemy. Teraz metropolia sprawia wrażenie wymarłej, stoi tam mnóstwo pustych domów, które należą do banków. Ciekawa, a zarazem smutna historia.
To może spróbuje Pan szczęścia i zostanie radnym w Detroit?
Teoretycznie mógłbym kandydować do kongresu lub do władz stanowych. Musiałbym jednak tam kilka lat pomieszkać.
Na koniec odśpiewa mi Pan hymn USA?
Mogę spróbować zaśpiewać melodię, słów na pamięć nie znam (śmiech). Moim hymnem jest „Mazurek Dąbrowskiego”.