Poznański Czerwiec'56. Dlaczego do niego doszło? Co się stało?

Czytaj dalej
Fot. Archiwum IPN
Norbert Kowalski

Poznański Czerwiec'56. Dlaczego do niego doszło? Co się stało?

Norbert Kowalski

– To było najważniejsze wydarzenie w historii powojennego Poznania, które nie było jednak ani zaplanowane, ani przygotowane. Wszystko wyszło spontanicznie. Od jakiegoś czasu niezadowolenie wśród poznaniaków rosło i w końcu pękło – nie ma wątpliwości dr Łukasz Jastrząb, historyk specjalizujący się w historii Poznańskiego Czerwca.

Inni historycy idą jeszcze dalej w swoich określeniach przekonując, że to, co wydarzyło się w czerwcu 1956 roku było też jednym z najważniejszych wydarzeń w historii powojennej Polski. Poznański Czerwiec, czyli protest z 28 czerwca 1956, który zakończył się śmiercią 57 osób, na stałe zapisał się w pamięci poznaniaków i Wielkopolan. A zaczęło się niewinnie...

– Przyczyny Poznańskiego Czerwca były prozaiczne i typowo socjalne. To były złe warunki pracy, nieprawidłowo naliczany podatek akordowy czy problemy mieszkaniowe. W niewielkich mieszkaniach, na dwóch lub trzech pokojach, mieszkały wielopokoleniowe rodziny – opowiada Łukasz Jastrząb.

I dodaje: – Poznańscy robotnicy byli fachowcami wykształconymi przed wojną. Oni chcieli pracować, ale władza nie dawała im narzędzi. Przykładowo, był plan, by wykonać cztery lokomotywy w ciągu kwartału. Ale w ciągu dwóch miesięcy nie było odpowiednich części. A przychodziły na koniec terminu i ludzie pracowali po 24 godziny, bardzo szybko, co odbijało się na jakości. Ponadto brakowało nawet takich rzeczy jak ubrań roboczych czy choćby mydła.

Niezadowolenie wśród ludności narastało coraz bardziej. Najmocniej zwłaszcza wśród pracowników Zakładów Przemysłu Metalowego H. Cegielskiego, które w tamtym czasie były miejscem pracy wielu osób. – To był zakład z tradycją już od XIX wieku, w którym pracowało się nawet z pokolenia na pokolenia – mówi Łukasz Jastrząb. Tam iskra rozgoryczenia tliła się najmocniej. Jednak coraz trudniejsze warunki życia odczuwali mieszkańcy całego miasta. Tym bardziej, że w sklepach brakowało już żywności i artykułów przemysłowych.

Jeszcze 26 czerwca delegacja robotników różnych zakładów w Poznaniu pojechała do Warszawy na rozmowy z przedstawicielami władzy. Zależało im przede wszystkim na poprawie warunków pracy. Dyskusje zakończyły się jednak fiaskiem. A to przelało czarę goryczy. Najpierw w Cegielskim, a później w pozostałych zakładach.

– Trzecia zmiana w Cegielskim, która pracowała w nocy z 27 na 28 czerwca przebrała się i została w zakładzie. Z kolei ta poranna też się przebrała, ale nie podjęła pracy. Ponadto dotarły informacje o wyników tych rozmów w Warszawie. O tym, że nic nie ustalono. I ludzie wyszli na ulice. Jednak nie po to, by obalić system, a zawalczyć o to, co im się należało. Oni chcieli pracować. I chcieli odpowiednich warunków do pracy – wyjaśnia Łukasz Jastrząb.

Pracownicy Cegielskiego wyszli ze swojego zakładu. Po drodze dołączali do nich przedstawiciele z innych przedsiębiorstw. Dzisiejszą ulicą 28 czerwca 1956 roku pochód poszedł na ul. Roboczą, gdzie wówczas były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Następnie ul. Towarową, weszli na Most Dworcowy i później na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie trwały XXV Międzynarodowe Targi Poznańskie . A na jej zakończenie okazało się, że nie zginął ani jeden eksponat. Dalej ul. Bukowską (wówczas Świerczewskiego) i Kraszewskiego przeszli pod Poznańskie Zakłady Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej („Modena”), Poznańskie Zakłady Graficzne im. Marcina Kasprzaka, Wielkopolską Fabrykę Urządzeń Mechanicznych („Wiepofama”). Po drodze przy ul. Gajowej dołączyli się również pracownicy Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Wszyscy poszli w stronę Placu Mickiewicza (ówcześnie plac Stalina), gdzie zaczęli pojawiać się około godziny 8.

– Na początku ludzie stali tam spokojnie i czekali na cokolwiek. Nie mieli żadnych informacji. I gdyby wtedy ktoś z władz regionalnych do nich wyszedł, to pewnie do niczego by nie doszło. A tymczasem lokalne władze po prostu stchórzyły - I sekretarz KW PZPR Leon Stasiak opuścił gmach, to samo kazał swoim pracownikom. Następnego dnia "odnalazł" się w gmachu UB cały znerwicowany i roztrzęsiony – opowiada Łukasz Jastrząb.

W szczytowym momencie na Placu Mickiewicza mogło być nawet około 50 tys. ludzi. Delegacja manifestantów udała się na rozmowy z przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej Franciszkiem Frąckowiakiem, domagając się przyjazdu najwyższych przedstawicieli władzy z Warszawy – premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba.

Później delegaci udali się do budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W rozmowie z sekretarzem propagandy KW PZPR Wincentym Kraśką przedstawiono te same żądania. W pewnym momencie w tłumie pojawiła się jednak plotka, że delegaci zostali zatrzymani i trafili do aresztu na Młyńskiej. To spowodowało, że tłum ruszył na areszt, by uwolnić rzekomo osadzonych tam delegatów. Dzięki temu uczestnicy zdobyli broń. Ta pochodziła również z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, do której również dostali się protestujący. Następnie tłum ruszył w stronę Urzędu Bezpieczeństwa na ul. Kochanowskiego. Z dachu budynku ZUS na skrzyżowaniu ul. Dąbrowskiego i Mickiewicza zrzucono sprzęt służący do zagłuszania zachodnich audycji radiowych. Pod gmachem Urzędu Bezpieczeństwa padły strzały. Do dziś historycy spierają się czy jako pierwsi wystrzelili pracownicy UB czy protestujący robotnicy.

– To nie były regularne walki. Te miały miejsce na Węgrzech w październiku 1956 roku, gdzie mieliśmy do czynienia z masakrą. Sytuację z ul. Kochanowskiego można opisać jako wymianę strzałów – przekonuje Łukasz Jastrząb.

I zapewnia, że kiedy rozpoczęło się robić niebezpiecznie wiele osób, głównie starszych, postanowiło wrócić do domów lub zakładów pracy . – To widać również po wieku ofiar. Im wyższy wiek, tym mniej było ofiar. W zajściach wzięła udział głównie młodzież, nastolatkowie. Zenon Bosacki w 1991 r. napisał, że w Czerwcu walczyły „eki" i ja się w pełni z tym zgadzam. Oni nie czuli strachu. To była taka fantazja ułańska – wyjaśnia Łukasz Jastrząb.

Historyk wini również ówczesne władze, że dopuściły, by tłum ludzi doszedł pod budynek UB. – Wystarczyło wyprowadzić z rana czołgi z Golęcina i zablokować drogę. A tymczasem panował paraliż decyzyjny i kilka tysięcy ludzi przyszło pod gmach UB. Jednak tych, którzy brali udział w tej wymianie strzałów było może kilkudziesięciu. Większość osób to byli zwykli gapie – opowiada Łukasz Jastrząb.

Dodaje również: – Gdyby na Kochanowskiego była regularna wymiana ognia, a funkcjonariusze UB strzelali seriami, to byłyby setki ofiar, a nie 57.

Potyczki przy budynku Urzędu Bezpieczeństwa trwały kilka godzin. Wszystko zaczęło uspokajać się po południu, gdy pojawiły się czołgi. – Kiedy około godziny 16-17 wjechały czołgi to już był koniec. Wszystko trwało kilka godzin, a nie dni – nie ma wątpliwości Łukasz Jastrząb.

Niespokojnie było jednak nie tylko w okolicach ul. Kochanowskiego, lecz także w innych rejonach miasta. Wbrew pozorom to właśnie w pozostałych częściach Poznania zginęło o wiele więcej ludzi niż w pobliżu budynku UB.

– Na Kochanowskiego było tyle ofiar, że można je policzyć na palcach jednej ręki. Najwięcej osób zginęło wskutek bezwładnej strzelaniny na mieście. Taką osobą był np. Jan Niemczyk, kolejarz, który szedł na dworzec na wieczorną zmianę. Był ubrany w mundur. I ktoś strzelił do niego z dachu, bo myślał, że to funkcjonariusz UB – mówi Łukasz Jastrząb.

Łącznie w Poznańskim Czerwcu zginęło 57 osób. Najmłodszą ofiarą był 13-letni Roman Strzałkowski. Jeszcze 29 czerwca w niektórych poznańskich zakładach nie podjęto pracy. Władze szybko uporały się jednak z poznańskim protestem. Do jego stłumienia wykorzystano dwie dywizje pancerne i dwie dywizje piechoty, prawie 400 czołgów i dział pancernych, choć jak zaznacza Łukasz Jastrząb, większość z nich była rozlokowana na obrzeżach miasta.

– Czołgi oddały tylko trzy strzały z armat. Dwa do barykad i jeden w stronę balkonu przy ul. Dąbrowskiego, gdzie był karabin maszynowy. To nie były walki z czołgami jakie znamy z Rewolucji Węgierskiej 1956 roku czy okresu II wojny światowej – wyjaśnia historyk.

Wśród konsekwencji Poznańskiego Czerwca najczęściej wymienia się represje, które spadły na uczestników manifestacji. Instytut Pamięci Narodowej podaje, że do pierwszych zatrzymań doszło jeszcze w trakcie tłumienia protestów. Później, w nocy z 28 na 29 czerwca funkcjonariusze UB i MO przeprowadzili na masową skalę akcję aresztowań najbardziej aktywnych osób, która trwała jeszcze przez wiele tygodni. Według jednego z raportów UB, do 8 sierpnia zatrzymano łącznie 746 osób. Jak podaje IPN, rozpoczęto śledztwa, podczas których biciem wymuszano zeznania na przesłuchiwanych.

Sam Łukasz Jastrząb podaje inne formy działań późniejszej SB, o których się w ogóle nie pisze. – W latach 80. na listach wyborczych była ofiara, która zginęła w Czerwcu '56. Jego matka przychodziła na wybory, patrzyła na listę wyborczą, a tam był jej syn, który zginął w 1956 roku. Poza tym do rodzin ofiar przychodziły np. wezwania na kwalifikację wojskową czy inne dokumenty urzędowe. To było celowe i złośliwe – opowiada. Z kolei dla części aktywnych uczestników w latach 60-tych założono specjalne formularze ankietowe.

Część historyków jako dalekosiężne konsekwencje Czerwca '56 wymienia również zmiany na szczytach władzy, do których doszło w Polsce w październiku 1956 roku. Według Łukasza Jastrząba, Poznań był jednym z wielu elementów doprowadzających do październikowych przemian, ale współcześnie pomijanych w szerokim odbiorze społeczeństwa.


Czytaj także:
Wszystko o konkursie Poznań56"
Wszystko o Poznańskim Czerwcu
Konkurs Poznań56" - tam możesz szukać inspiracji!
Nasza kapituła
Jak kręcić filmy?

Norbert Kowalski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.