Poznaniakom żyje się zbyt dobrze. Dlatego nie chodzą na wybory?

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Kapica
Błażej Dąbkowski

Poznaniakom żyje się zbyt dobrze. Dlatego nie chodzą na wybory?

Błażej Dąbkowski

Poznaniacy niechętnie wybierają prezydentów i radnych. Frekwencja w stolicy Wielkopolski od lat jest niska. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku wyborów do Sejmu.

Cztery lata temu na 100 mieszkańców Poznania zaledwie 38 poszło do urn. Jedną z najwyższych frekwencji w naszym kraju miał Sopot, gdzie głosować poszła ponad połowa mieszkańców (51,27 proc.). O zaledwie pięć procent mniej mieszkańców zagłosowało w Gdyni (45,26 proc.). Wśród miast wojewódzkich z frekwencją powyżej 47 proc., miały się czym pochwalić Warszawa oraz Rzeszów. Frekwencję powyżej 40 proc. miały także też Częstochowa (41,39), Przemyśl (45,28), Gorzów Wielkopolski (44,23), Włocławek (41,25), Kraków (41,93), Białystok (41,56), Gniezno (43,33) a nawet Kalisz (41,3).

Podobnie jak stolica Wielkopolski wypadły tylko Wrocław oraz Opole. W 2010 r. było jeszcze gorzej, bowiem frekwencja wyniosła jedynie 37 proc. Lepiej wyglądało to cztery lata wcześniej, bowiem zanotowano wynik na poziomie blisko 43 proc. Dlaczego, choć wielu mieszkańców uważa, że interesują ich sprawy związane z funkcjonowaniem samorządu, to w czasie głosowania pozostają w domach? Swoją teorię ma na ten temat jeden z „weteranów” Rady Miasta Poznania, radny Prawa i Sprawiedliwości Michał Grześ, który zyskuje mandat zaufania poznaniaków nieustannie od 26 lat.

- Po 2006 roku frekwencja rzeczywiście zaczęła w Poznaniu spadać. Uważam, że stało się to za sprawą decyzji podejmowanych przez urząd miasta, czyli zakazu możliwości plakatowania w dowolnych miejscach. Teraz mamy wybrane lokalizacje, gdzie możemy zobaczyć materiały wyborcze kandydatów na radnych i jest ich zdecydowanie za mało. Mieszkańcy mają ograniczony dostęp, by się z nimi zaznajomić

- uważa doświadczony radny.

Dodaje też, że najlepszy wynik (4,8 tys. głosów) osiągnął w czasie, kiedy miasto nie wyznaczało specjalnych wyborczych stref. Michał Grześ zwraca także uwagę na obecną kampanię, która jego zdaniem jest po prostu nudna.

- Ostatnie dni poświęciłem na rozwieszanie materiałów wyborczych, obok moich pojawiło się zaledwie kilka nazwisk. Pewnie w trakcie ostatnich dwóch tygodni do skrzynek wrzucane będą tysiące ulotek, ale ludzie ich nie czytają, traktują jak makulaturę. To skąd ludzie mają dowiedzieć się czegoś więcej o wyborach i kandydatach? Z „Korony Królów”? - pyta.

Kolejny z radnych „weteranów” Wojciech Kręglewski z PO przyznaje, że trudno mu zrozumieć niską frekwencję.

- Kiedy już w wolnej Polsce tworzyliśmy komitety obywatelskie, wydawało się nam, że poznaniacy załapią bakcyla obywatelskości. Przecież sprawy lokalne, drogi, inwestycje to rzeczy które możemy zobaczyć, dotknąć i sprawdzić

- tłumaczy.

Radny z blisko 29-letnim stażem uważa, że kluczem do zainteresowania mieszkańców sprawami lokalnego samorządu jest utrzymywanie bezpośredniego kontaktu z wyborcami.

- Sytuację powinno też poprawić rozwijanie idei budżetu obywatelskiego, bowiem przy jego realizacji poznaniacy mogą poczuć, że biorą bezpośredni udział w sprawowaniu władzy - kontynuuje W. Kręglewski.

Który ze znanych poznańskich polityków uważa, że poznaniakom zbyt dobrze się żyje, by zmobilizować ich do wzięcia udziału w wyborach, a który uważa, że sytuacja jest tak trudna, że to będzie sprzeyjać wysokiej frekwencji? M.in. tego dowiesz się z dalszej części artykułu.

Pozostało jeszcze 63% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Błażej Dąbkowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.