Poznań: Hospicjum Palium, czyli miejsce, w którym nie liczy się czas...
Hospicjum Palium to miejsce, w którym się żyje. Choć przebywający w nim pacjenci spędzają tam ostatnie chwile swojego życia, mogą liczyć na normalność ze strony wolontariuszy, lekarzy i personelu. To miejsce stworzone z pasji i chęci niesienia pomocy innym. Tu wszyscy tworzą rodzinę, a codzienne rozmowy i uśmiech drugiego człowieka są chwilami na wagę złota.
Początki Hospicjum Palium nie należały do najłatwiejszych. By w ogóle mówić o tym, jak to wszystko się zaczęło, należy cofnąć się do roku 1985, kiedy prof. Jacek Łuczak został przeniesiony do Kliniki Onkologii, gdzie był szefem anestezjologów.
- Tam zacząłem się spotykać z chorymi z silnym bólem. Ponieważ wcześniej pracowałem w Szwecji jako szef anestezjologów i w Danii, gdzie szkoliłem się w zakresie zakładania cewników i leczenia bólu, zacząłem chorym zakładać cewniki. I wtedy pojawiło się u mnie takie pytanie „co dalej z tymi chorymi? Mają wracać?” Wobec tego zacząłem jeździć do nich do domów, zupełnie wolontaryjnie. Pielęgniarki, które ze mną pracowały na bloku anestezjologicznym powiedziały, że mi pomogą. To
była Marysia Karalus i Eleonora Szymańska - wspomina prof. Jacek Łuczak.
W tym czasie profesor postanowił, że takie domowe wizyty powinny odbywać się w ramach szpitala. Wtedy też wraz z pielęgniarkami utworzył Poradnię Leczenia Bólu z Zespołem Wyjazdowym.
- To był 1987 rok i pierwsza taka inicjatywa w Polsce. Nikt wcześniej czegoś takiego nie robił. Nie było takiego zespołu. Były poradnie przeciwbólowe, ale nikt do domu nie jeździł
- tłumaczy profesor. I dodaje: - W domach uczyliśmy rodziny opieki nad chorym. Pacjentom, jako pierwsi w Polsce, podawaliśmy morfinę doustnie.
Prof. Jacek Łuczak wspomina, że wtedy wiedział zbyt mało. - Sam się w to włączyłem, ale nie miałem jeszcze wystarczającej wiedzy i doświadczenia. Dlatego właśnie pojechałem na stypendium do Mediolanu. Tam wszystkiego uczyły mnie pielęgniarki. Uczestniczyłem też w tych wizytach domowych. Tam odbył się również I Kongres Europejskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej - wyjaśnia prof. Jacek Łuczak.
Na tym kongresie profesor wygłosił pierwszy wykład o tym, że jego zespół w Poznaniu odwiedził 50 pacjentów w domach. Zaprezentował też wyniki tej opieki. To wszystko zebrane było w książce abstraktów i z tym profesor postanowił pójść do Jana Pawła II.
- Przychodzimy do papieża. Podaje mu mój wykład i zadaje pytanie „Co nam papież radzi, żeby te hospicja się rozwijały?”. A Jan Paweł II wtedy na to: „Naciskajcie na Kościół”. Dzięki temu później w pomoc włączył się Caritas
- wspomina profesor.
Po powrocie profesora z Mediolanu zapadła decyzja o zmianie nazwy Zespołu Wyjazdowego, poprzez dodanie na końcu słów „... i Opieki Paliatywnej”.
- Została zarejestrowana zmiana w szpitalu i pojawili się nowi ludzie w zespole. Oprócz nich, byli z nami trzej wolontariusze. Były też dwie studentki z pierwszego roku pielęgniarstwa i myśmy jeździli razem do domu do chorych w sobotę, niedzielę, moim starym mercedesem - opowiada prof. Łuczak.
Kolejnym przełomowym etapem dla dzisiejszego hospicjum było spotkanie z Krystyną Sienkiewicz, ówczesną wiceminister zdrowia. To ona przekazała profesorowi informację, że wprowadzone będzie finansowanie edukacji w zakresie opieki paliatywnej. Oprócz rozwoju edukacji, profesor i jego zespół długo walczyli o oddział dla chorych, których dotychczas odwiedzali w domach.
- Niektórych dawałem na onkologię. Ale oni tam się na tym nie znali i nie zawsze dobrze to wychodziło
- wspomina profesor.
Udało się wygospodarować miejsce w szpitalu, w którym znalazło się siedem łóżek. Jednak wtedy pojawił się problem z nazwą oddziału. - Nie było takiego oddziału w Polsce. Gdybyśmy nazwali go Oddziałem Opieki Paliatywnej, to nikt nie miałby pojęcia co to jest. Dlatego stwierdziłem, że będzie się nazywać Oddział Opieki Paliatywnej i Intensywnej Terapii Anestezjologicznej. Na oddziale zachowywaliśmy wysokie normy. Jedna pielęgniarka odpowiadała jednemu choremu - mówi profesor.
Był to pierwszy taki oddział w Europie. Z tego względu prof. Antoni Pruszewicz, ówczesny rektor Akademii Medycznej, w 1991 roku powołał ten oddział jako Klinikę Opieki Paliatywnej, Anestezjologii i Intensywnej Terapii Onkologicznej. Jednak profesor Łuczak wciąż dążył do tego, by szkolić w tym kierunku studentów.
- Udało mi się „wydębić” 30 godzin - wspomina prof. Łuczak. - Przygotowałem specjalny program. Stworzyłem też zespół interdyscyplinarny, w skład którego wchodził lekarz, pielęgniarka, psycholog i ksiądz. Z takim zespołem jeździliśmy do wszystkich województw i tam szkoliliśmy młodych. W Mielcu było aż 800 osób. Niektóre warsztaty organizowaliśmy w remizach strażackich - opowiada prof. Jacek Łuczak.
To wszystko, jak tłumaczy profesor, udawało się, ponieważ było już dofinansowanie ze strony Ministerstwa Zdrowia. Jednak nie było ono jedynym źródłem dochodów. - W 1989 roku założyłem Polskie Towarzystwo Opieki Paliatywnej Uśmierzania Cierpień w Chorobach Nowotworowych. Powstało osiem takich kół w całej Polsce. Celem tego stowarzyszenia było zbieranie pieniędzy dla chorych i na naszą edukację. I do dzisiaj to działa! - mówi profesor.
Kolejnym etapem w powstaniu dzisiejszego Hospicjum Palium było uzyskanie przez Akademię Medyczną budynku i terenu na os. Rusa w Poznaniu.
- To był najbrzydszy budynek, jaki widziałem. W środku wyglądało jak w okopach Stalingradu. Ale ja go kochałem, bo sam wywalczyłem go dla hospicjum
- wspomina prof. Łuczak. I dodaje: - Wszystko fajnie, ale nie wystarczy, żeby mieć tylko budynek. Trzeba też wiedzieć jeszcze, co w nim dokładnie będzie. Wtedy pojawił się architekt Zbigniew Pyda. Razem usiedliśmy i opracowaliśmy cały program.
W 1993 roku profesor pojechał do Exeter w Anglii, by zobaczyć tamtejsze hospicjum. - Potrzebowaliśmy porad, co robić, jak się zachować, jak działać w tym miejscu. Później jeszcze projekt konsultowaliśmy z architektami z Anglii, którzy powiedzieli, że nasze hospicjum jest całkiem niezłe - mówi prof. Łuczak.
W czasie rozwoju hospicjum w Poznaniu profesor Łuczak rozwijał też opiekę paliatywną w kraju. To dzięki niemu w Polsce powstała, jako pierwsza w Europie, Krajowa Rada Opieki Paliatywnej i Hospicyjnej przy Ministerstwie Zdrowia.
- Dzięki temu mieliśmy bezpośredni kontakt z Ministerstwem. W ramach tego otrzymywaliśmy dużą pomoc, między innymi udało się wypracować standardy opieki, specjalizacje dla pielęgniarek czy lekarzy - wspomina prof. Łuczak.
Kolejne lata hospicjum polegały na ciągłym rozwoju i doskonaleniu jego kadry. Profesor Łuczak wciąż stawiał na opiekę na najwyższym poziomie, tym samym ciągle dążył do jak największej liczby szkoleń i warsztatów. Udało mu się między innymi zorganizować wyjazdy studentom na tygodniowe szkolenia do hospicjów w Anglii. Następnie organizował warsztaty w Polsce, na które przyjeżdżały również osoby z zagranicy.
Raj na poznańskim os. Rusa
Obecne Hospicjum Palium to kilka oddziałów. Jednym z nim jest stacjonarny Oddział Medycyny Paliatywnej. Dysponuje blisko 40 miejscami dla pacjentów. Oprócz tego, w ramach Palium działa też hospicjum domowe, polegające na wizytach zespołów w domach pacjentów.
Chociaż dzisiejsze Hospicjum Palium, wciąż działa przy os. Rusa nie widać po nim tej długiej i trudnej drogi, o której opowiada prof. Łuczak. Dzisiaj to miejsce spokoju, ciszy, a także przemyśleń. Tu czas przestaje istnieć, a to, co dzieje się za murami nie ma żadnego znaczenia.
Już po przekroczeniu progu głównego wejścia wita nas kamienna sadzawka z rybami. Dookoła, przy ścianach, stoją rośliny, nad głową, w promieniach wpadającego przez okna dachowe słońca, wiszą barwne, papierowe motyle. To swoisty raj, w którym nie brakuje aniołów.
Taką rolę pełni cały zespół hospicjum, ale najliczniejszą grupą są wolontariusze, którzy przyszli tu z własnej woli i chęci niesienia dobra.
- Nigdy nie umiem powiedzieć dlaczego, ale to miejsce mnie jakoś ciągnęło. Jeszcze ponad 20 lat temu przeszła mi taka myśl, że ja chcę tu przyjść. Nawet nie wiedziałam, czy mogę tu pomóc, czy istnieje tu wolontariat, ale czułam taką potrzebę
- mówi Barbara Garbacz, która od 4 lat jest wolontariuszem w Palium.
I dodaje: - Z czasem ta myśl gdzieś umknęła, z resztą miałam też wtedy małe dzieci. Później, jak już urosły, to stwierdziłam, że coś trzeba z tą myślą zrobić. Wtedy powiedziałam sama do siebie, „Dlaczego nie pójdziesz tam, gdzie zawsze cię ciągnęło?”. Jak przyszłam zapytać o to, czy jakoś mogę pomóc, tak już tutaj zostałam.
Pełnia życia wśród nowej rodziny w murach hospicjum
Dłuższym stażem na stanowisku wolontariusza może pochwalić się Urszula Krzyżańska. W hospicjum pomaga już 11 lat. Jak mówi, to jej rodzina z wyboru.
- Rodzinę się ma, ale ta rodzina jest z wyboru. Hospicjum to nie jest umieralnia, jak mówią niektórzy. Tutaj pacjenci chcą żyć. Żeby im polepszyć nastrój robimy im paznokcie, fryzury. Tym, co sprawa im radość jest to, że żyją i to, że dajemy im to, co mogli by dostać w normalnym życiu na co dzień. Tak jak właśnie wizyta u fryzjera czy kosmetyczki - mówi pani Ula.
I dodaje: - Oni czują to, że są wyjątkowi, że poświęca im się czas. Mimo choroby, nie leżą tylko w łóżku i nie czekają na kolejne podanie leków czy na to, aż przyjdzie do nich rodzina, ale wiedzą, że my jesteśmy z nimi sercem, zawsze z nimi porozmawiamy i zainteresujemy się nimi - tłumaczy pani Urszula.
Jak podkreślają wolontariuszki, wśród ochotników istnieje ważna dewiza. - Pacjent, ma być obsłużony tak, jakbyśmy my sami, będąc tak obłożnie chorym, chcielibyśmy być obsłużeni. Mamy robić wszystko tak, żeby pacjentowi było jak najlepiej. Nam w niektórych sytuacjach nie jest dobrze, ale tu chodzi o dobro pacjenta, bo to on jest w centrum zainteresowania, a my pomagamy mu tylko spełnić marzenia - wyjaśnia pani Ula.
W czasie naszej wizyty, pielęgniarki zawożą na taras jedną z pacjentek. Jest piękna pogoda, świeci słońce, słychać śpiew ptaków, które siedzą na drzewach ogrodu hospicjum. Pacjentka nie dosłyszy. Nie przeszkadza to jednak pielęgniarkom, żeby prowadzić z nią normalną rozmowę.
Z uśmiechem jedna z nich pochyla się do ucha pacjentki: - Może tak być? Ładna pogoda, nie? - mówi bardzo głośno. - Fajno! - odpowiada rozpromieniona pacjentka.
- To jest niesamowite, bo w tym miejscu, bardzo małe rzeczy mogą znaczyć naprawdę wiele. I to są sprawy, które dla nas w normalnym życiu wydają się banałem. Takie sytuacje, jak uśmiech za to, że podało się pacjentowi szklankę wody. Czasami wystarczy mu, by być obok i tylko potrzymać go za rękę - mówi pani Basia.
Pani Ula dodaje:
- Niektórzy są już w tak zaawansowanej chorobie, że nie są w stanie podziękować, ale wtedy widzi się to w ich oczach. Dla tych chwil warto być tutaj wolontariuszem.
Cisza i spokój zwiastujące kolejne odejście
Wolontariat w hospicjum, to też spotkanie ze śmiercią. Mogłoby się wydawać, że przez lata pracy w Palium można się z nią oswoić. Nic bardziej mylnego.
- Mimo 11 lat wolontariatu nadal nie przyzwyczaiłam się do śmierci. I nigdy żadne z nas się do tego nie przyzwyczai. Człowiek jest zaprogramowany nażycie i każde odejście jest traumą - mówi pani Ula.
I dodaje: - Śmierć zawsze jest przykra, ale każdy przeżywa ją inaczej. Kiedyś potrafiłam powiedzieć do rodziny pacjenta: „Ja wiem, jaki to duży ból”. Nie. To nie prawda. Nikt nie wie jaki to jest ból. Każdy niesie go i przeżywa sam. Przekonałam się o tym dopiero, gdy w tym miejscu odeszli również moi najbliżsi. Nikt nie był w stanie ukoić mojego bólu. Wtedy zrozumiałam, że nie mówi się, że się wie, bo każdy przeżywa to inaczej.
Zarówno pani Ula, jak i pani Basia przyznają, że siłę na kolejne dni dają im pacjenci. To oni w połączeniu z zespołem tworzą tę atmosferę. - Wszyscy tutaj znamy siebie bardzo dobrze. Bez względu na to, czy to wolontariusz, czy lekarz, czy pani salowa, wszyscy znamy naszych pacjentów i wiemy, kto czego potrzebuje, żeby było mu miło - podkreśla pani Basia.
I dodaje: - Nawet panie wydające obiady wiedzą, że jeżeli pani Tereska lubi surówkę, to trzeba jej na talerzu nałożyć jej więcej, bo to sprawi jej przyjemność. Tak samo panie sprzątające zagadną zawsze do pacjentów, wiedzą komu co trzeba poprawić.
- Na to, jaką atmosferę mamy w hospicjum, pracuje każda osoba, która tutaj działa. Myślę, że osoby bez empatii w sobie, nie dałyby rady w tym miejscu
- dopowiada pani Ula.
O rodzinnej i przyjemnej atmosferze Palium mówią też pacjenci. Choć wielu z nich jest już naprawdę w ciężkim stanie, każdy z nich cieszy się na widok wolontariusza czy pielęgniarki.
- Mam chorobę nowotworową. Jestem tutaj trzy miesiące i jestem bardzo zadowolona - mówi siostra Zachariasza, pacjentka hospicjum. - Bardzo dobrze się czuję. Na początku się bałam, bo myślałam, że to będzie taki wielki, smutny szpital. Ale jednak to jest miejsce pełne domowego i rodzinnego klimatu.
Siostra Zachariasza zwraca uwagę na to, że wiele w tym miejscu zależne jest od postawy jego zespołu. Tu nie ma obojętności.
- O cokolwiek by człowiek nie poprosił, każdy od razu stara się pomóc. Tu każdy ma ze sobą kontakt. Nie jest tak, że siedzisz samotnie w kącie. Oni starają się zauważyć człowieka, porozmawiać z nim, zapytać, jak się czuje, czego mu potrzeba. To jest bardzo ważne - mówi siostra Zachariasza. I dodaje:
- Choroba onkologiczna jest bardzo trudna. Człowiek potrzebuje wsparcia drugiej osoby. Dlatego właśnie takie otwarcie personelu, nawet w tych ostatnich chwilach jest bardzo potrzebne i dobrze na nas wpływa.
Pacjentka wspomina, że w czasie pobytu w hospicjum, trzy razy doświadczyła śmierci pacjentów ze swojej sali. Jak mówi, dzięki podejściu personelu, bardzo ją podbudowało to, że człowiek może odejść w takim spokoju. - To się tak
odbiera, jako taki etap przejścia. Nie jako koniec. To właśnie personel na to wpływa. Oni są w tej ostatniej chwili, wskażą drogę. Zapewnią ciszę i spokój, a to bardzo jest potrzebne - podkreśla siostra.
Co więcej, dzięki podejściu personelu nawet siostra zmieniła podejście do tematu śmierci.
- Zawsze się bałam, uciekałam, a jak był jakiś pogrzeb, to zawsze, nawet jako siostra, wysyłałam kogoś innego. A teraz widzę, że śmierć może być czymś spokojnym. To nie odbywa się przy jakimś płaczu, wrzaskach, po prostu człowiek stopniowo odchodzi. Cichy oddech i powoli wygasa. Jestem szczęśliwa, że tutaj trafiłam - przyznaje siostra Zachariasza.
Podobne zdanie ma pani Bożena, która w hospicjum przebywa od dwóch tygodni. - Gdybym te dwa tygodnie spędziła w szpitalu, a nie w hospicjum, to byłaby to duża różnica. Tutaj mogę korzystać bardzo intensywnie z rehabilitacji, która skutkuje dużą poprawą - mówi Bożena Bączkowska. I dodaje: - Tu jest zupełnie inaczej. Takiej opieki, troski i empatii nie spotkałam w żadnym szpitalu, a mam ich na koncie już kilka.
Pani Bożena, podobnie jak siostra Zachariasza, przyznaje, że w Palium spotkanie ze śmiercią jest łatwiejsze. - Człowiek ma tu z tym styczność przez cały czas. W związku z tym jest bardziej przygotowany. Widząc śmierć innych, która tutaj przebiega spokojnie, człowiek myśli o sobie i jest w stanie się z tym bardziej oswoić - mówi pani Bożena.
Ogromna potrzeba pomagania
Hospicjum Palium jest miejscem, o które walczono od początku czując potrzebę jego stworzenia i chęć pomocy innym. Jednak śmierć często jest najmniej interesującym aspektem życia i niewiele osób o niej myśli. Skąd zatem u prof. Jacka Łuczaka taka ogromna potrzeba pomocy osobom, których życie dobiega już końca?
- Po pierwsze, byłem przy umieraniu moich bliskich w rodzinie. Wtedy jeszcze studiowałem. Pamiętam, jak umierał dziadek, który był osobą bardzo silną i dzielną. Codziennie rano podkręcał wąsa, wypijał ziółka i szedł do Kościoła św. Anny. Pewnego dnia przewrócił się i okazało się, że ma nowotwór. Powoli zaczął umierać. Bardzo cierpiał. Dałem mu morfinę i dzięki temu dziadek umarł spokojnie - tłumaczy prof. Łuczak.
Jeszcze na początku medycznej kariery profesor wolontaryjnie działał w szpitalu. Pierwszą salą, którą dostał wtedy pod swoją opiekę, była sala osób umierających. - To było moje kolejne spotkanie z umierającymi - wspomina profesor.
Jak opowiada prof. Jacek Łuczak, w latach osiemdziesiątych nikt nie zajmował się w Polsce opieką paliatywną. - Nikogo nie interesował człowiek umierający. Ja z takim prawdziwym bólem związanym ze śmiercią zacząłem spotykać się właśnie w Klinice Onkologii - tłumaczy prof. Łuczak.
I dodaje: - Ale to nie był tylko ból fizyczny. Uznawałem tych pacjentów za osoby z bólem totalnym. Widziałem, że tym pacjentom w tak ciężkiej chorobie zmienia się filozofia życia. Oni potrzebowali dużej ilości empatii, zrozumienia. Ich po prostu trzeba było pokochać i w ten sposób odbierać im choć trochę tego cierpienia.
Na takiej postawie profesor Łuczak zbudował Hospicjum Palium, miejsce w którym to chory jest najważniejszy. Ta koncepcja działa do dziś i przekazywana jest kolejnym pracownikom i wolontariuszom hospicjum. To teoria, z której skorzystały też ośrodki opieki paliatywnej na całym świecie.
14 września, w Centrum Kongresowo-Dydaktycznym Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu (przy ul. Przybyszewskiego 37) odbędzie się konferencja pod hasłem „30 lat Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej - akademicka opieka paliatywna i wspierająca w Szpitalu Klinicznym Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu”.
Interesujesz się zdrowiem? Tu znajdziesz najważniejsze informacje: