Pożegnanie. Wciąż jest we mnie mały przerażony Zbyniu

Czytaj dalej
Fot. fot. Andrzej Banaś

Pożegnanie. Wciąż jest we mnie mały przerażony Zbyniu

Popularność jest karą, która wygląda jak nagroda. Ale o tym można się przekonać wtedy, gdy się ją ma. I jest już za późno - mówił Zbigniew Wodecki Wacławowi Krupińskiemu. Wywiad ukazał się w książce „Pszczoła, Bach i skrzypce” w 2011 roku. Poniżej fragment końcowego rozdziału.

- W „Sonacie Belzebuba” Istvan za swe mistrzostwo zaprzedaje duszę diabłu (którego zresztą grasz w teatrze STU). A ty jaką cenę zapłaciłeś za sukces?

- Ceną jest brak spokoju, to, że ciągle jestem w pracy, że wciąż mało brawek, sukcesu, że już nie umiem inaczej żyć. Choćbym chciał. Tego motorka już nie da się wyłączyć. On kiedyś sam zgaśnie.

- „Jakbym się jeszcze raz urodził, zostałbym lekarzem, bo chciałbym ludziom pomagać, albo policjantem, bo nie znoszę chamstwa” - wyznałeś kiedyś, dodając, że śpiewanie i granie traktowałbyś jako hobby. Nie wierzę, że nie podoba ci się zawód, który uprawiasz...

- To nie w tych kategoriach - podoba się, nie podoba. Po prostu - ten typ tak ma. I tego nie da się zmienić.

- Wszak to twoje słowa: „Jest bardzo dużo ludzi, którzy by oddali wszystkie pieniądze za popularność i sukces. Prawdę mówiąc - ja też”.

- Nie narzekam; jakoś poszło. Skłamałbym, usiłując ci wmówić, że coś się w tej sprawie zmieniło. Może to znak, że się jeszcze jako tako trzymam, choć mięśnie słabną. Bogu dziękować. 40 lat na scenie, jest co śpiewać, jest co grać. I tylko nigdy się nie dowiem, czy gdybym się przyłożył do skrzypiec i nie poszedł w rozrywkę, to dawałbym gdzieś w świecie solowe koncerty. Ale nie żałuję, że tak się stało…

- Zdaniem Arthura Millera „sława jest formą samotności” - potwierdzasz?

- Gdy spektakl się kończy, gasną światła, zostajesz sam. Mimo rodziny, dzieci, wnuków, jesteś sam ze swoim ego. Nieważne są sukcesy, które z takim oddaniem gromadziłeś całe życie. Te prawdziwe. I te pozorne. Nieważne, czy pochodzisz z Los Angeles, czy z Sochaczewa. Nieważne, czy słuchało cię pięć tysięcy osób, czy pięćdziesiąt.

- „Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa” - jak zauważył Remarque.

- Zostaje to, o czym mówi Miller: samotność pośród tłumu. Nawet jeśli otoczy cię, by zrobić sobie zdjęcie Wodeckiego albo z Wodeckim. A najlepiej dwa, bo jedno może nie wyjść. To oczywiście bardzo sympatyczne, lecz niczego nie zmienia. To prawda, że popularność jest karą, która wygląda jak nagroda. Ale o tym można się przekonać dopiero wtedy, gdy się ją ma. I już jest za późno.

- Czym jest dla ciebie szczęście?

- Świadomość, że masz wokół siebie grupę ludzi i że kiedy wyłączą prąd, zamilknie radio, zgaśnie telewizor, to cieszysz się, że będziesz mógł z nimi posiedzieć i nawet pomilczeć.

- Masz marzenia?

- Ja już jestem w takim okresie życia, że te obecne zaczynają mi się mieszać z tymi z dzieciństwa. Ja już trochę jestem jak ten człowiek, który ma dorosłe dzieci, profesurę, dorobek naukowy, uznanie, jest już na emeryturze i robi sobie stateczek z kory. Godzinami siedzi i rzeźbi stateczek - taki, jakim bawił się w dzieciństwie. Tyle że tamten miał jeden maszt. Ten - ma siedem.

- A kusi cię, by nas jeszcze czymś zaskoczyć, czy już się uwolniłeś od takich ambicji?

- Oczywiście, że kusi. Parę razy już udało mi się was zaskoczyć. Tylko że nikt się nie zorientował.

- Gdy ta książka się ukaże, minie czterdzieści lat twej pracy artystycznej. Czujesz się artystą spełnionym?

- I tak wracamy do „Sonaty Belzebuba”. Czyż mam powtarzać, że każda twórczość jedynie przybliża nas do spełnienia? Nie ma takiej nagrody, takiego Oscara ani takiego dokonania, po którym nie pragnęłoby się kolejnego trofeum i nowego dzieła. Zawsze jest coś, co przed nami.

- „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go…” - jak śpiewali Skaldowie.

- To się nigdy nie zmieni. Im większy sukces, tym bardziej człowiek staje się jego niewolnikiem - niewolnikiem popularności, samego siebie. Poza tym im więcej wiem o muzyce, tym bardziej zdaję sobie sprawę, ile jeszcze nie wiem. Nie chcę sobie kadzić, ale to już coraz bliżej stwierdzenia Sokratesa „Wiem, że nic nie wiem”. Skąd on to wiedział? Przecież wówczas nie było telewizji. Coraz więcej możliwości. Więcej dróg do wybrania. I więcej wątpliwości.

- Ten żart opowiadał wspominany przez ciebie Gustaw Holoubek. Jakże à propos: ,,Góral przemyca towar i nagle staje na rozwidleniu dróg - jedna w dół, druga w górę. Którą wybrać? Poszedł w dół. Złapali go wopiści, prowadzą na komisariat: - Jak się nazywacie? - Maryśka. - Jakże Maryśka, jakżeś chłop? - Jaki ja chłop. Piz...nie chłop. Jakbym był chłop, tobym poszedł górą i byście mnie nie złapali”.

- Tak to jest właśnie. By pisząc muzykę, w decydującym momencie trafnie wybrać. Dalsze kroki są jedynie konsekwencją tego, czy idziemy górą, czy dołem. Ten wybór rozstrzyga. A później dobrze jeszcze mieć szczęście, by ktoś usłyszał, docenił…

Ważne jest, by to, co zrobimy, było czytelne, zrozumiałe. Byśmy nie wynieśli się w rejony, w których będziemy odbierani co najwyżej przez garstkę, czego doświadczyli choćby jazzmani, którzy oddali się muzyce free. A zarazem trzeba pamiętać, że równie zgubne jest wyłączne schlebianie oczekiwaniom mas. Tyle pytań, wątpliwości, rozterek… I to na rozmaitych poziomach. Przyjąłem zaproszenie na tegoroczny festiwal w Opolu - oczywiście słusznie. Potem się wycofałem. Oczywiście, że słusznie. Ale na drugi dzień okazało się, że może popełniłem błąd, i ponownie zgłosiłem gotowość. Myślę, że słusznie. Widzisz Wacław, każdy ma takie problemy, na jakie sobie zasłużył.

- Chcesz powiedzieć, że stale towarzyszy ci stres?

- No, niech go jasny piorun! Ten mały przerażony Zbyniu z auli Florianki wciąż we mnie siedzi. Ja na stres reaguję abstrakcyjnym poczuciem humoru. I palnę czasem takie głupstwo, że dopiero wtedy to jestem zestresowany. Włodek Korcz powiedział kiedyś w takim momencie, że jestem idiotą i chyba się z nim w tym stresie zgodziłem… W najbardziej stresującej chwili - gdy na przykład ruszają kamery i już nie ma wyjścia - mnie czasem odbija. Może to forma samoobrony organizmu przed popełnieniem samobójstwa z powodu tego stresu? Każdy inaczej go przeżywa. Ala Majewska pięć minut przed wyjściem na scenę jeszcze maluje paznokcie.

- A ty pewnie się czeszesz…

- Ja się nie czeszę. Ja walczę z fryzurą.

- Czy po tylu latach sukcesów, nagród, płyt musisz jeszcze komuś, a zwłaszcza sobie, coś udowadniać?

- No właśnie. Mówiłem ci już, Waciu, muszę. Tylko nie za bardzo jest komu. Wszyscy są zajęci sukcesami własnymi.

- Możesz udowadniać sobie.

- Dziękuję. Dość tego udowadniania! I tak dostałem od losu więcej, niż się spodziewałem.

- Ale słowo „porażka” już wyeliminowałeś ze swego języka, jej już się nie obawiasz?

- Porażka to pieczątka, którą ci wbijają na początku drogi. I nosi się ją do końca. Niestety, jedynym lekarstwem jest tu alzheimer.

- W tym roku mija też czterdziestolecie twego małżeństwa…

- Patrz. Ciągła nieobecność w domu - źle. Ograniczony kontakt z żoną i dziećmi - źle. Miłość własna i ciągłe skupienie na sukcesie - źle. A tu jednak czterdzieści lat minęło. Jak widać, sprawdza się stare powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

- A jak byś odpowiedział na tak stereotypowe pytanie: Czym jest dla ciebie miłość, o której śpiewasz w tylu piosenkach?

- Czymś, poza zdrowiem i oglądalnością, najważniejszym w życiu. Nie mówię o tej miłości, która mija po jakimś czasie, z takim podtekstem seksualnym, gdy pióra są nastroszone. To jest zauroczenie i różnie się kończy, a w dobie elektroniki i telefonów komórkowych o wiele szybciej niż kiedyś. Kiedyś pisało się list, który szedł dwa miesiące, albo karocą jechało się do lubej przez miesiąc… Teraz dwa SMS-y i do widzenia. Więc nie mówię o tym. Mówię o miłości, jakiej nauczyła mnie mama. A później siostra.

Jednego jestem pewien - skoczyłbym dla rodziny w ogień. Jeśli ktoś chciałby zrobić moim bliskim krzywdę, nie zawahałbym się przegryźć mu grdykę. Nie wiem, czy byłoby to po chrześcijańsku, ale tak właśnie ze mną jest. Jak w Starym Testamencie. Oko za oko, ząb za ząb.

- Sikorowski mówi, że obaj jesteście z mieszczańskich domów, że hołdujecie tradycji... Czym jest dla ciebie tradycja?

- Nie powiem pewnie nic oryginalnego... To szacunek i przywiązanie do przeszłości, do tego, co minęło, nieraz bezpowrotnie. To poszanowanie historii, cmentarzy, zdjęcia stare, albumy... Ja akurat jestem ogromnie przywiązany do przeszłości, uwielbiam oglądać stare filmy, uwielbiam dotykać stare przedmioty, meble, rękodzieło, białą broń, porcelanę...

- To czemu, zapytam raz jeszcze, własną działalność artystyczną traktujesz tak lekko?

- Może to wynika ze świadomości, że nagrzeszyłem zostawiając muzykę poważną. Może to wmawianie sobie, że to, co robię, jest nieważne, to forma samoobrony, taka poza, która stała się sposobem na życie... Acz pewnie jest w tym i kokieteria...

- Jestem o tym przekonany. Mówisz, dajmy na to: „przecież tak naprawdę niczego nie osiągnąłem”, oczekując, by padło zaprzeczenie: „Ależ, Panie Zbyszku, przecież...”.

- To inna sprawa. W szkole też miałem taką metodę, że lepiej się pół roku nie uczyć, żeby potem powiedzieli: „No proszę, jak się ładnie wziąłeś do roboty...”.

- Wiesz co - podziwiam twoje zdrowie, wciąż w trasie, po koncercie w samochód i następnego dnia od nowa.

- Wciąż mnie coś gna i na to nie ma rady. Inaczej nie umiem. Spokój, który pewnie już powinienem osiągnąć, oddala się, a niespełnienie nadal mnie goni. Mam nadzieję, że w kierunku nieba. Może już tylko nie ma we mnie dawnego przerażenia, że nie zapewnię bytu najbliższym.

- Zdradź sekret swojej energii…

- Może uciekam przed czymś - przed prozą normalnego życia, którego się boję.

- Nie oszczędzasz ty się, a jeszcze palisz papierosy.

- Palę! Na złość tym, co mi zabraniają! Wolałbym sam rzucić palenie, nie żeby mi kazali!

- „Papieros to śmierdzące ziele, z ogniem po jednej i głupcem po drugiej stronie”. To nie ja. To George Bernard Shaw.

- Przyznasz, świetny facet. Pewnie sam palił, bo skąd by to wiedział.

- Boisz się śmierci? Myślisz o nieuchronności przemijania?

- Kiedyś myślałem, że nie pożyję tak długo. Mama zmarła, gdy miała pięćdziesiąt dwa lata, a ja mam dużo z niej. Faktycznie, dopisuje mi zdrowie, zachowuję też pogodę ducha. Podobno wyglądam na zarozumiałego i bufona, a jestem otwarty i wesoły. I staram się zawsze znajdować jasne punkty życia. Nawet sobie myślę, że gdyby coś się stało - jutro, pojutrze - to się ta książka lepiej sprzeda.

- Modlisz się o zdrowie? W ogóle modlisz się, jesteś człowiekiem wierzącym?

- Tak. Nie jestem na tyle głupi, żeby się stawiać Wszechmogącemu. Ponadto mam nieodparte wrażenie, że Gość mnie lubi. A poza tym pradziadek wierzył, dziadek wierzył, ojciec wierzył, ja podskakiwał nie będę. Choć, oczywiście, parę rzeczy mnie drażni…

- Stare polskie przysłowie, zaczerpnięte z Psalmów, mówi, że kto śpiewa, ten się dwa razy modli… Zatem w niebie może być niezłe towarzystwo. Będą tam i Ella Fitzgerald, i Billie Holiday, i Edith Piaf, i Judy Garland, i Eartha Kitt… Z kim by ci się marzył duet?

- A ja wiem…? Z ładniejszą.

***

Pogrzeb Zbigniewa Wodeckiego odbędzie się 30 maja. Zmarły w poniedziałek artysta spocznie w grobie rodzinnym na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Takie było jego życzenie, które teraz uszanowali najbliżsi.

Pogrzeb odbędzie się o godz. 14. Ceremonię pogrzebową poprzedzi msza św. odprawiona w Bazylice Mariackiej w Krakowie. Będzie miała charakter rodzinny.

Rodzina prosi także, aby podczas trwania żałoby po śmierci Zbigniewa Wodeckiego nie organizować bez jej wiedzy i zgody żadnych wydarzeń artystycznych wykorzystujących jego twórczość, nazwisko oraz wizerunek.

Mówimy po krakosku (odc. 5). "Borówka czy jagoda?"

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.