Pożary muszą się was bać - rzekł Marszałek
Kiedy 21 sierpnia 1921 r. odwiedził Białystok ówczesny Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, aby wspólnie uczcić niedawną wiktorię nad bolszewikami, wśród fetujących go obywateli miasta znalazł się także Izaak Markus, znany fabrykant, ale przede wszystkim komendant BOSO - Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej. Piłsudski znalazł dla niego czas na króciutką rozmowę i powiedział jak komendant komendantowi: „Pożary muszą Was się bać”. I tak to z pożarnikami ochotnikami w Białymstoku bywało.
Czasy carskie. Białystok, miasto przemysłowe, ale mocno drewniane, rozplanowane chaotycznie. Domy cieśniły się przy boku większych i mniejszych fabryk. Wszystko to było wznoszone wbrew wszelkim przepisom przeciwpożarowym, o które tak dbał za swoich czasów Jan Klemens Branicki. Nic dziwnego, że nielitościwy ogień miał co i rusz swoje używanie. Trzeba było temu jakoś przeciwdziałać. 15 sierpnia 1898 r. powstało więc Bialostockoje Pożarnoje Obszczestwo. Wraz z odzyskaniem niepodległości przekształciło się ono w Białostocką Ochotniczą Straż Pożarną. Słynne BOSO.
Białostoccy strażacy nie tylko ofiarnie gasili pożary, ale także pieczołowicie obchodzili każdą rocznicę powstania swojej organizacji. W tym czasie pojawiały się w miejscowej prasie różne laurki na jej temat. Ot choćby taka z 1922 r.: „Straż Ogniowa Ochotnicza to swego rodzaju huf rycerski, który skupia w swoim gronie ludzi dobrej woli i płomiennego serca, pragnących służyć społeczeństwu, nie dla żołdu czy innych korzyści, ale z pobudek czystego altruizmu”.
Kiedy latem 1928 r. mijała 30. rocznica strażackie świętowanie rozpoczęło się w sobotę, 18 sierpnia. Wieczorem oddziały BOSO przemaszerowały z pochodniami ul. Lipową, ze swojej siedziby pod nr. 32, przez Rynek Kościuszki, skręciły w Sienkiewicza, a potem w Warszawską i wróciły na miejsce. W tym czasie zjeżdżały się do Białegostoku delegacje drużyn strażackich z całego województwa i innych regionów Polski. Reprezentowanych było blisko 100 miast. Główne uroczystości przebiegały w niedzielę. Najpierw odbyła się tradycyjna defilada. Rynkiem Kościuszki przemaszerowały oddziały BOSO i przybyli delegaci. Szczególnie imponująco wyglądała białostocka Straż Miejska, sojuszniczka i rywalka bosowców, prezentująca nowe samochody strażackie o groźnych nazwach - Huragan, Samson i Chmura. O godz. 11 komendant I. Markus przyjął raport od swoich podwładnych i dokonał przeglądu szeregów. Na Rynku stawili się liczni przedstawiciele władz miejskich i wysłannicy wojewody białostockiego - K. Kirsta. Wokół tłoczył się tłum gapiów. Nad porządkiem czuwała policja. Głównym gwoździem programu był rzeczywiście 30 gwóźdź wbity w drzewce sztandaru BOSO. Później przy dźwiękach Marszu Żałobnego F. Chopina złożono wieńce na płycie Nieznanego Żołnierza i rozpoczęły się przemówienia. Kiedy dobiegły końca zaczęto dekorować wyróżniających się strażaków medalami przyznanymi przez Naczelny Związek Straży Pożarnych. Dla zgromadzonych widzów strażacy zainscenizowali specjalne widowisko. Na alarm z wieży ratuszowej pojawiło się 5 drużyn BOSO i zaczęto gasić rzekomy pożar. Palił się na niby dom nr 9 przy Rynku Kościuszki. W górę pięły się wysokie drabiny. Wydobywano ludzi z ostatnich pięter. Pokaz sprawności strażaków był niebywały. A później był bankiet w teatrze Palace na tysiąc osób i wieczorna zabawa w parku miejskim i Zwierzyńcu.
Jubileusz strażaków z BOSO nie mógłby się obyć bez przypomnienia choćby kilku strof z ich hymnu: „A gdy pożogi nocna krew ubroczy strop i echa rozpacznych wołań niosą zew - Ratunku, gore strzecha. (...) Trata! Trata! Tam pomoc trzeba nieść”.