Pożar przy ul. Miejskiej w Sokółce. Właścicielka domu: To dla mnie dramat
Właścicielka mieszkania na Miejskiej straciła nie tylko dom, ale i źródło dochodu na leczenie córki.
Mam dużo wspomnień związanych z tym mieszkaniem. Tu była moja młodość, moje dzieciństwo - opowiada Ewa Misiula, właścicielka mieszkania przy ulicy Miejskiej w Sokółce, które doszczętnie spłonęło pod koniec stycznia.
- Dziadkowie mieszkali tu jeszcze podczas wojny, w tym domu urodziła się moja mama i jej rodzeństwo. Nie wiem dokładnie jak to się po wojnie kształtowało, ale dziadkowie byli też najemcami od gospodarki komunalnej. Mieszkanie wykupili, później to ja stałam się właścicielem tej nieruchomości. Stało się to za sprawą umowy zawartej pomiędzy dziadkami, a mną. Mieszkałam tam, potem mieszkali tam też inni członkowie mojej rodziny -mówi pani Ewa.
Po śmierci dziadków, kilkanaście lat temu zrobiła generalny remont domu, za wyjątkiem dachu, stanowiącego tzw. część wspólną, której na ten moment nie można podzielić z gospodarką komunalną. Tak samo jak też korytarz. Zrobiła łazienkę, centralne ogrzewanie, instalację elektryczną, okna, wylewki. Poszły na to duże pieniądze. Później zaczęła to mieszkanie wynajmować.
- Dochód z tego mieszkania zwiększał mój budżet domowy. Mam bardzo chorą 11-letnią córkę, która wymaga stałej długofalowej specjalistycznej opieki. Pieniądze z wynajmu szły na jej rehabilitację, która jest prywatna i bardzo kosztowna. To mieszkanie stanowiło zabezpieczenie dla mojej córki na wypadek, gdyby coś mi się stało. W razie czego mąż mógłby go sprzedać - pani Ewa przedstawia jakie znaczenie miało dla niej to mieszkanie.
Córką najpierw zajmowała się sama, ale niestety teraz nie daje rady. Dziewczynka jest zbyt duża. Mąż przez to musiał zrezygnować z pracy, by móc się nią zajmować.
- O pożarze dowiedziałam się od bratowej, która przesłała mi zdjęcie palącego się domu. Dzwoniłam do państwa Ostapkiewiczów, niestety nikt nie odbierał. Później dostałam też telefon od swojej koleżanki, która dowiedziała się, że jest pożar. Kiedy wreszcie mogłam przyjechać na miejsce było już „pozamiatane”. Dla mnie to był zupełny dramat. Zrobiło mi się słabo - pani Ewa nadal mocno to przeżywa.
Dom został spalony, zniszczony i zalany wodą w wyniku akcji gaśniczej.
- Zostałam z niczym, pozostały „gołe ściany”. Nie mam już żadnych środków na remont. Musiałam jeszcze kosztem budżetu domowego wynająć kontener na śmieci pozostałe po pożarze i zabezpieczyć mieszkanie, tak by wysychało, by nie wdał się grzyb - mówi roztrzęsiona pani Ewa.
- Wiem, że moi najemcy stracili wszystkie ruchomości. Oni też ponieśli wielkie straty. Cieszę się i jestem wdzięczna Panu Bogu, że nikomu nic się nie stało. Na pewno to był dla nich wielki szok, tam była pani Ewa z dzieckiem. Ale to nie jest cała prawda. Oni nie są jedynymi poszkodowanymi w wyniku tego pożaru. A tak wynikałoby z ogólnego przekazu medialnego. Największą wartością jaką miałam to było właśnie to mieszkanie, które zostało spalone. Zostałam z pogorzeliskiem, na remont nie mam środków, wszystkie pieniądze idą na rehabilitację córki - dodaje rozżalona pani Misiula.
Nie zna dokładnych przyczyn pożaru. Na razie wie tylko, że policja wykluczyła udział osób trzecich. Przedstawiciele ubezpieczyciela mają uzyskać wgląd w dokumenty. Z tym jest związany kolejny problem pani Ewy. Mieszkanie było co prawda ubezpieczone, nie wie jednak na dzień dzisiejszy ani kiedy otrzyma pieniądze, ani w jakiej kwocie one będą.
- Ubezpieczyciel ma swoje procedury, które niestety trwają, a ja muszę jakoś żyć i z tych pieniędzy którymi na bieżąco dysponuję muszę zabezpieczyć mieszkanie. Moja sprawa jest w toku. Póki co, muszę wynająć maszyny do osuszania budynku. A nie mam ani prądu, ani wody. Muszę komuś zapłacić za użyczenie prądu, na ten moment nie stać mnie na nowe przyłącza. Zostały tylko gołe ściany. Czy mam to zabić deskami, remontować, czy sprzedać? Zupełnie nie wiem co mam teraz zrobić - ubolewa. - Jest mi strasznie smutno, że tak się stało, ale trzeba przejść nad tym do porządku dziennego. Życie toczy się dalej - kończy smutno Ewa Misiula.