Powstrzymać katastrofę. Radni apelują, by marszałek zgodził się, by wysypisko w Hryniewiczach mogło przyjąć więcej śmieci
Prezes spółki Lech mówi o dramatycznej sytuacji, a firmy śmieciowe i związek gmin wiejskich proszą o pomoc. Wszystko przez to, że spółka Lech chce od 2 marca wprowadzić ograniczania w przyjmowaniu odpadów przez wysypisko w Hryniewiczach i spalarnię w Białymstoku.
Firmy śmieciowe dostały w połowie miesiąca informację ze spółki Lech, że od 2 marca wysypisko w Hryniewiczach i spalarnia odpadów w Białymstoku wstrzymują odbiór wszelkich śmieci oprócz odpadów komunalnych z terenu Białegostoku i gmin, które podpisały umowę z białostockim samorządem (a są to: Choroszcz, Czarna Białostocka, Dobrzyniewo Duże, Gródek, Michałowo, Juchnowiec Kościelny, Supraśl, Wasilków i Zabłudów). Pozostałe rodzaje odpadów (czyli chociażby odpady budowlano-remontowe i odpady z cmentarzy) traktowane są jako komercyjne i nie będą przyjmowane. W przypadku gmin innych niż dziewięć wymienionych, zakaz dotyczy również odpadów komunalnych.
- Do tej pory woziliśmy śmieci do instalacji w Hajnówce i - gdy czasami spółka Lech nam pozwalała - do białostockiej spalarni. Teraz Hajnówka nie przyjmie naszych odpadów, bo mówi, że musi zapewnić odbiór dla swoich mieszkańców, a Lech wprowadza zakaz. Nie wiem co się stanie po 2 marca - rozkłada ręce prezes MPO Sokółka Wiesław Puszko.
W poniedziałek (24 lutego) sprawą zajęła się - złożona z białostockich radnych - komisja zagospodarowania przestrzennego. Prezes miejskiej spółki Lech (zajmują się gospodarką odpadami) Michał Stefanowicz stwierdził, że bardzo chętnie przyjąłby wszystkie śmieci, ale - zgodnie z ostatnią kontrolą Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska - na wysypisku w Hryniewiczach może się jeszcze zmieścić tylko 22 tys. ton odpadów.
- Piłeczka jest po stronie marszałka województwa, do którego wielokrotnie wnioskowaliśmy o powiększenie pola składowego. Miejsce na to jest - podkreślał prezes.
Dodał, że jeśli Lech nie wprowadziłby od 2 marca ograniczeń, to wysypisko szybko by się zapełniło i byłby problem z odbiorem odpadów komunalnych nawet z terenu Białegostoku i dziewięciu wspomnianych. A i tak, nawet z tym ograniczeniem, miejsca na te odpady starczy na trzy lata.
- Jeśli marszałek się nie obudzi, to firmy odbierające odpady przyjadą ze śmieciarkami pod urząd marszałkowski i zostawią tam te śmieci - stwierdził Stefanowicz.
Jak pisaliśmy na początku zeszłego roku, spółka Lech wnioskowała do marszałka o powiększenie (na wysokość, a nie na szerokość) obecnego pola składowego z 259.557,95 m3 na 500.000 m3.
Przeciw powiększeniu wysypiska wystąpili mieszkańcy m.in. białostockiego osiedla Wiadukt, Olmont, Ignatek i Kleosina. W marcu 2019 roku przynieśli do marszałka 3,6 tys. podpisów. Bo od jesieni 2017 roku mieli problem z przykrymi zapachami, które przynosił wiatr od strony wysypiska. - Przedstawiciele spółki Lech tłumaczyli, że nie mogli ze względu na uwarunkowania prawne przedłużyć umowy z firmą, która wcześniej odgazowywała śmieci. Stąd też Lech zdecydował, że sam wybuduje instalację odgazowującą - mówił w lutym zeszłego roku na naszych łamach wójt gminy Juchnowiec Kościelny Krzysztof Marcinowicz.
W lipcu spółka Lech wycofała wniosek o powiększenie wysypiska prosząc jedynie o pozwolenie na składowanie tu dodatkowych 77 tys. ton śmieci, które mają się zmieścić na obecnym polu składowym. Odpowiedzi marszałka nie ma do dziś. Natomiast od listopada zeszłego roku działa instalacja odgazowująca.
- I faktycznie od tego czasu - choć nie całkowicie - problem z odorem minął. Nie wycofujemy jednak swojego protestu. Bo obawiamy się, że jeśli marszałek zgodzi się na utworzenie nowej hałdy śmieci, to zanim zostanie zbudowana instalacja odgazowująca dla tej nowej hałdy, znów będzie problem z odorem - mówi Juliusz Kołodko, jeden z protestujących.
Dodaje, że mieszkańcy nie mają wpływu na to, czy marszałek pozwoli na zagęszczenie obecnego wysypiska o wnioskowane przez Lech dodatkowych 77 tys. ton śmieci. Bo jeśli marszałek podejmie taką decyzję będzie to tzw. nieistotna zmiana postępowania zintegrowanego. - Mamy nadzieję, że te dodatkowe śmieci będą odgazowywane w ramach obecnie działającej instalacji - mówi Kołodko.
Czytaj też: Wysypisko w Hryniewiczach. Mieszkańcy nie chcą, by spółka Lech powiększyła wysypisko. Bo może spalać odpady
Niemniej według niego ograniczenia, które chce wprowadzić Lech z dniem 2 marca są formą szantażu na marszałka. - Lech sam jest sobie winien, że brakuje obecnie miejsca. Na naszym profilu facebookowym "STOP rozbudowie wysypiska w Hryniewiczach" podaliśmy oficjalne dane z 2016 roku. Okazuje się, że wysypisko w Hryniewiczach przyjmowało wtedy odpady z Warszawy, Łodzi, nawet z Wrocławia! Trzeba było oszczędzać miejsce na odpady z Podlasia! - oburza się Kołodko.
Ten wątek podjęli też przedstawiciele firm śmieciowych na komisji. Mówili o tirach na warszawskich numerach rejestracyjnych wjeżdżających na wysypisko. Prezes Lecha tłumaczył, że z innych województw przyjmował wyłącznie odpady z selektywnej zbiórki, dzięki czemu spółka zarabiała na sprzedaży surowców firmom recyklingowym. Dodał, że obecnie przestało już to być opłacalne.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień