- Zatrudniano trenerów, którzy pracują ze mną indywidualnie. Dostałem taki sygnał: „Jesteśmy z tobą, możesz na nas liczyć”. To ważne - przyznał Szymon Staśkiewicz
Dopiero co zakończył się Puchar Świata w Drzonkowie. Ta impreza udała się?
Organizacyjnie super! Widziałem praktycznie każde zawody, które się tutaj odbywały i muszę przyznać, że teraz jestem pod dużym wrażeniem. Wizualnie te obiekty nabrały takiego blasku. Wszystko odbywało się punktualnie, a trzeba przyznać, że międzynarodowe władze narzuciły bardzo napięty program. Żeby wszystko dało się dobrze oglądać, poszczególne konkurencje odbywały się w małych odstępach czasowych. To nie jest łatwe do zorganizowania. Sam po sobie widziałem, że po zejściu z konia miałem dziesięć minut do rozgrzewki z kombinacji. Jestem przekonany, że te zawody zostaną bardzo wysoko ocenione przez międzynarodową federację. To by wróżyło, ze takich imprez będzie u nas więcej, a Drzonków najlepiej się do tego nadaje.
Trwa rok poolimpijski. Czym on się cechuje i jakie masz plany na najbliższe miesiące?
Jest to specyficzny okres. Często widać, że zawodnicy, którzy osiągnęli sukces i są zadowoleni z igrzysk i spełnieni odpoczywają. Nie trenują przez pół roku, pokazują się dopiero na sam koniec sezonu. Część kończy kariery, albo gdzieś wyjeżdża. Z kolei inna grupa to pięcioboiści, którzy nie zakwalifikowali się na igrzyska, albo mają duży niedosyt po starcie tam. Oni bardzo szybko zaczynają konkretne działania. Chcą wprowadzić zmiany, zaistnieć, poprawić się, generalnie wrócić do formy. Ja właśnie należę do tych drugich. Zaraz po powrocie z Rio de Janeiro wziąłem się do roboty. Muszę przyznać, że otrzymałem duże wsparcie z klubu. Wiedziałem, że potrzebne są u mnie zmiany w biegu i pływaniu. Zostali zatrudnieni trenerzy, którzy pracują ze mną indywidualnie. Poczułem, że dobrze się mną zaopiekowano, dostałem taki sygnał: „Jesteśmy z tobą, możesz na nas liczyć”. Dla mnie to bardzo ważne i stanowi ogromną motywację. Marzę o tym, aby przebić się do tej światowej czołówki, zaistnieć w niej. Zdaje sobie sprawę, że ta kariera nie może trwać wiecznie i jestem już bliżej jej końca niż początku. To taki ostatni dzwonek, aby coś z tym zrobić. Potrzeba jednak cierpliwości, bo nie jest tak, że coś się zmieni i od razu są lepsze wyniki. Tak to wygląda.
Myślisz poważnie o kolejnych igrzyskach?
Tak. Aczkolwiek jeżeli podczas okresu pomiędzy imprezami w Rio de Janeiro a Tokio nic wyraźnie u mnie nie ruszy do przodu, to nie wiem czy pociągnę karierę do kolejnych igrzysk. Jeżeli nic nie drgnie w mojej dyspozycji, byłoby mi się ciężko tam zakwalifikować. Daje sobie dwa lata.
W ostatnim czasie ciężko jest nawiązać do dawnych, sporych sukcesów Janusza Pyciaka-Peciaka czy Arkadiusza Skrzypaszka. Z czego to wynika?
Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie. Cały czas dążymy, aby przywrócić tę potęgę polskiego pięcioboju, która była kiedyś. Pracujemy i próbujemy znaleźć ten system treningowy, który popchnie nas do przodu. Dlaczego kiedyś byli tacy mocni zawodnicy, a teraz odstajemy od czołówki? No właśnie... Można się zastanawiać: „Czy to był lepszy materiał, większe talenty?”, a może świat poszedł do przodu pod kątem ustawienia tego całego szkolenia, a my nieco zaspaliśmy w tej kwestii? Nie wiadomo. Ja osobiście uważam, że talentów nam nie brakuje. Tylko czy sam sposób treningu nie jest aż tak skuteczny jak w przypadku innych nacji? W Korei i Francji mają mocną szkołę. Może podpatrzeć od nich? Czy mają takie mocne podstawy i inwestują w to co już jest? Czy siedzą w górach, a kiedy w ogóle odpuszczają? Tych rzeczy jest masa. Z czymś przesadzisz, to już spada czas reakcji i zawodnik nie wygląda tak jak trzeba. Generalnie to szalenie trudny temat, a praca trenera-koordynatora nie należy do łatwych. Pamiętajmy też, że każdy jest inny. Różnimy się od siebie i należy obrać odpowiedni system ćwiczeń, dostosowany do danego zawodnika. Może należy spróbować rozpropagować dyscyplinę. Zagarnąć więcej młodzieży do sportu i z tej grupy wyłonią się perełki, takie jak na przykład Oktawia Nowacka, które pokażą na igrzyskach najwyższą dyspozycję.
Które z tych pięciu konkurencji w waszej dyscyplinie są obecnie kluczowe?
W aktualnej sytuacji szermierka i bieg połączony ze strzelaniem. Tę pierwszą wygrywa się zawody, ale trzeba mieć podstawy. Mam na myśli mocny bieg. Kiedyś było to pływanie. Brytyjczyk James Cook naprawdę odskakiwał na basenie. Opłacało mu poświęcać na to czas, bo później udawało mu się urwać z czołówki. On nawet nie musiał robić tyle szermierki, aby być wysoko przed kombinacją, albo nawet startować z pozycji lidera. W Wielkiej Brytanii jazda konna to praktycznie sport narodowy, więc Wyspiarze dobrze spisują się w tej konkurencji.
Z kolei konie to loteria…
Trochę tak. Wydaje mi się, że właśnie to jest chyba najbardziej niesprawiedliwe w pięcioboju. Czasami brakuje na tyle doświadczenia, żeby przez te 20 minut „dogadać się” z koniem i wyczuć sposób jak się poruszać, aby uniknąć błędów. Zatem trzeba jeździć. Na pewno są tacy, którzy mówiąc kolokwialnie olewają tę konkurencję. Liczą, że zwyczajnie wylosują dobrego konia i jakoś to będzie. Najśmieszniejsze jest to, że po prostu czasami tak się dzieje. Zawodnik siedzi na tym zwierzęciu jak jakiś worek kartofli, a koń jest doskonale wyszkolony i zwyczajnie wie co ma robić. Mimo tego, że jeździec mu przeszkadza, on robi swoje. Taki zawodnik przywiezie 300 punktów. Dla przykładu: inny pięcioboista, który jest świetny w tej konkurencji wylosował trudniejszego konia. Widać, że robi co może, ale zanotował dwie zrzutki, jakieś karne sekundy. Wtedy robi się różnica. W takim przypadku 14-15 sekund na biegu to bardzo dużo.
A ta zmiana w punktacji pływania?
Przyznaje się dwa zamiast trzech za jedną sekundę. To sporo. Przestało się opłacać poświęcać aż tyle czasu na tę konkurencję. To bardzo wyczerpujący trening, który często rzutuje na ogólną dyspozycję zawodnika. Bywa, że na planszy może być on nieco zamulony. Wtedy zdarza się, że więcej straci niż zyska. Pływacy doskonale wiedzą ile pracy muszą wykonać, aby poprawić się o sekundę, albo dwa. Jednak to wcale nie musi być później tak cenne, bo zwyczajnie się nie kalkuluje.
Podczas trwania twojej kariery miałeś takie myśli, aby rzucić pięciobój i spróbować poświęcić się tylko w jednej z jego konkurencji?
Nawet sugerowano mi, że powinienem tak zrobić. Konkretnie robił to trener Marek Makay. Polecał, aby poszedł na szermierkę, ponieważ to moja najmocniejsza dyscyplina. Nigdy jednak nie potrafiłem rozstać się z pięciobojem. Nie wiem czy przez sentyment, a może coś innego.