Potrawy na naszą wigilię gotujemy w jednej kuchni
Święta tuż-tuż. Czas na kulinarne przygotowania. O nich właśnie porozmawialiśmy z Moniką Jarysz, szefową Koła Gospodyń Wiejskich z Nowego Kramska, które liczy ponad 80 osób.
Takie tradycyjne potrawy, które od zawsze pamiętam na moim rodzinnym stole, to makiełki z bułki, niektórym znane jako strucle.
Czy przed świętami panie z Koła Gospodyń Wiejskich mają dużo pracy? Czy raczej zawieszacie na ten czas działalność, by poświęcić się przygotowaniom w domu?
W ten weekend organizowałyśmy spotkanie opłatkowe. To taka nasza tradycja, którą kultywujemy od lat. Na początku spotkania organizowałyśmy jedynie we własnym gronie. Każda z nas coś robiła w domu i przynosiła na stół. Wcześniej trzeba się było tylko umówić, która co robi. Teraz ta nasza tradycja rozeszła się na całą wieś. I nie gotujemy już w domach, ale wspólnie, na jednej kuchni. Dlatego mieszkańcy mogli zjeść przygotowane przez nas potrawy.
Co panie zaserwowały?
Była zupa grzybowa, rybna, barszcz, uszka, śledź pod pierzynką i w śmietanie. Poza tym pierogi, kapusta z grzybami, karp w galarecie i z nowości: ryba smażona w cieście z sosem tzatziki.
Wymieniacie się przepisami?
To jest tak, że u nas mieszają się tradycje z różnych regionów. Wie pani, małżeństwa są mieszane, to i tradycja się wymieszała.
A jaka jest ta tradycja, którą pani wyniosła ze swojego domu?
Takie tradycyjne potrawy, które od zawsze pamiętam na moim rodzinnym stole, to makiełki z bułki, niektórym znane jako strucle. Z zup przede wszystkim grzybowa z pachnących, leśnych grzybów. Była też zupa rybna gotowana na głowach z karpi. Nie mogło zabraknąć śledzia w śmietanie i smażonej ryby. Zwykle był to karp, ale w tamtych czasach z karpiem bywały niekiedy problemy, to smażyło się płotki lub leszcze. I jeszcze jedno danie utkwiło mi szczególnie w pamięci. Nazywało się breja i były to smażone kawałki śledzia.
A barszcz, uszka? Nie gościły na pani stole?
Jestem kramszczanką od urodzenia i powiem tak: u mnie na wigilijnym stole nigdy nie było takich potraw jak pierogi, barszcz czy uszka. To znaczy, to nie tak, że nie słyszeliśmy o tych potrawach. Po prostu ich nie przygotowywaliśmy.
Na stole zawsze 12 potraw?
Różnie to bywa. Kiedyś był z tym problem. Ludzie nie byli zamożni, więc stawiali na stole to, co mieli. Czasem najwięcej to osiem, dziewięć potraw, włączając w to już opłatek, kompot z suszu i ciasto. Chociaż funkcjonowała też taka tradycja, że stawiało się 12 potraw, po jednej na każdy miesiąc roku.
U nas mieszają się tradycje z różnych regionów. Małżeństwa są mieszane, to i tradycja się wymieszała.
Jakie tradycje wigilijne najmilej pani wspomina?
Wiele z tych tradycji pozostało do dziś. Jak np. ta, że kiedy zaczynało się ściemniać, dzieci wychodziły na dwór, żeby wypatrywać pierwszej gwiazdki na niebie. Kiedy już ją wypatrzyły, wracały ogłosić to w domu i zaczynała się wieczerza. Pamiętam też tradycję, że po kolacji zbierało się resztki z każdej z potraw, wychodziło do stajni, obory i dorzucało zwierzętom do paszy. Sama tak robiłam, dopóki miałam zwierzęta w gospodarstwie. A dzisiaj, to psom i kotom coś się dorzuca.
A nie może się pani doczekać...?
Na pewno makiełek i kompotu z suszu. Makiełki to mogłabym jeść na okrągło, tak je lubię.