O ostatnich wydarzeniach w Sejmie oraz rosnącym napięciu między rządzącymi a opozycją – rozmowa ze świętokrzyskim posłem Platformy Obywatelskiej Arturem Gieradą.
Kto rozkręcił awanturę w Sejmie?
To nie jest tak, jak próbuje mówić opcja rządząca, że coś było zaplanowane. To wydarzyło się spotanicznie, bo żadna
partia nie ma takich zdolności mobilizacyjnych, by tyle ludzi wezwać przed Sejm. Wszyscy państwo widzieli, co się działo. Atmosfera była nerwowa. Panu marszałkowi zaczęły puszczać nerwy, kiedy posłowie pokazywali karteczki z napisem „Wolne media” i wtedy wykluczył jednego z posłów.
Czy reakcja ze strony opozycji na decyzję marszałka nie była przesadna?
Marszałek jest osobą, która powinna strzec regulaminu Sejmu. Wykluczył posła nie wiadomo za co, bo udowodniliśmy, że w momencie, kiedy przemawiał, miał przydzielony czas, nikogo nie obrażał, mówił na temat konkretniej poprawki, a marszałek bez żadnego ostrzeżenia go wykluczył, choć powinien upomnieć go przynajmniej dwukrotnie. Pan marszałek mógł się wycofać z tej decyzji, by nie eskalować konfliktu. I nawet chciał to zrobić, ale wkroczył Jarosław Kaczyński, któremu zależało na tym, by podgrzać atmosferę.
Potem posłowie PiS przenieśli się do Sali Kolumnowej. Czy to było legalne posiedzenie Sejmu?
To było zebranie aktywu PiS plus dwóch posłów od Kukiza.
Broniono opozycji dostępu do sali?
Oczywiście. Są zdjęcia. Nigdy nie widziałem, by sala była tak obstawiona strażnikami, którzy zabraniali wejść. Później zostaliśmy wpuszczeni, ale nie mogliśmy zabrać głosu i dojść do mokrofornu, gdyż zrobiono szpaler z krzeseł, by to uniemożliwić. To była hucpa, nielegalne, nieregulaminowe. PiS pokazało, że nie liczy się prawem.
Czy w tym czasie doszło aktów przemocy?
Wtedy nie, ale później były sceny, których się nie spodziewałem. Jarosław Kaczyński najpier mówił do posłanki Pomaskiej „Idź do diabła”. Tam, gdzie kamery mediów nie mogły dojrzeć, kiedy poseł Pomaska nagrywała prezesa Kaczyńskiego i zadawała mu pytania, on złapał jej telefon, wyrwał i rzucił aparatem w nią. To nie przystoi żadnemu mężczyźnie oraz liderowi partii. Kiedy Donald Tusk użył niefortunnego określenia
moherowe berety, przeprosił za to. Dziś Jarosław Kaczyński nazywa ludzi złodziejami, gorszym sortem, warchołami. To powrót do języka PRL.
Temperatura tego sporu jest wysoka. Mediacje podjął Andrzej Duda. Te działania prezydenta przyniosą efekt? Jak Pan sobie wyobraża kompromis?
Andrzej Duda może mieć chęci, ale nie odważy się być samodzielnym prezydentem. Moim zdaniem, marszałek Sejmu powinien podać się do dymisji, bo jemu nerwy nie wytrzymały. Za to, co stało się na ulicach, co zrobiła policja z ludźmi manifestującymi, minister Błaszczak powinien zostać zdymisjonowany. Oprócz tego przywrócenie
posła Szczerby, bo ma legalny mandat, i dokończenie obrad Sejmu nad budżetem. To nasze cztery warunki. Nie jestem za tym, by konflikt narastał, ale boję się, że Jarosławowi Kaczyńskiemu to sprawia przyjemność. Widać to było, kiedy opuszczał Sejm w swojej limuzynie – on był uradowany widząc, jak policja przewraca ludzi na ulicę.
Jak może wyglądać negatywny scenariusz?
Nie wiem. Dla nas posiedzenie trwa. Nocujemy tam. To okres przedświąteczny, też chciałbym być z rodziną w domu, ale wiem, że ludzie, którzy wyszli na ulicę, mówią, żebyśmy nie odpuszczali.
Jesteśmy na skraju wojny domowej?
Jarosław Kaczyński wiele robi, by te konflikty były większe.
Dojdzie do rozlewu krwi?
Mam nadzieję, że nie, choć emocje są duże. Ale jeszcze parę dni temu nie wyobrażałem sobie, że posłowie będą się bić. Prawie tak było. Brakuje tylko iskry. Decyzje podejmuje Jarosław Kaczyński.