Ponad 8 tys.metrów kwadratowych. Budynek jest ogromny. Naprawdę, nietrudno tu się zgubić [WIDEO]
Budynek filharmonii ma ponad 70 pomieszczeń, budynek samego teatru również ponad 70. Nie liczymy sal administracyjnych. W sumie Opera Śląska to 8 tys. 759 metrów kwadratowych tajemniczych zakamarków.
Ślusarnia, pracownia malarsko-modelarska, stolarnia, miejsce gdzie ćwiczy orkiestra. Garderoby. Sala baletowa na najwyższym poziomie z oknem zapierającym dech. Istny labirynt przejść. A wiedzieliście, że w budynku jest winda? Są miejsca w Operze Śląskiej, które widziało naprawdę niewielu. Oprowadził nas po nich Łukasz Goik, zastępca dyrektora i Leszek Matuszewski- strażak na emeryturze, który dba o bezpieczeństwo tego wyjątkowego miejsca. I zna tu każdy kąt.
Zaczynamy od pracowni modelarsko - malarskiej. - Malujemy i rzeźbimy, wykonujemy całą scenografię- mówi Stanisław Grabowski, kierownik pracowni. Podziw budzą monumentalne horyzonty, jeden z „Fantoma” pokazujący Operę Paryską, drugi z „My Fair Lady”. Chociaż wyglądają jak wielkie obrazy, praca nad nimi trwa zaledwie tydzień, czasem dwa. Uwagę zwracają rzeźby, które doskonale udają marmur, brąz, czy granit. A są wykonane ze styropianu. I ważą około półtora kilograma. - Tak się zastanawiam, czy gdyby Michał Anioł nie miał dostępu do styropianu to może jednak wybrałby taki materiał- śmieje się kierownik. Fakt - rzeźby wyglądają bardzo realistycznie. Tak samo jak wiszące tu pęta kiełbasy. Też element scenografii. Jak zdradza pan Leszek, kiedyś w tym pomieszczeniu mieściła się tu...stajnia. Zostały nawet kółka, do których przywiązywano konie.
Kolejne miejsce to stolarnia. Stolarz, jak mówi Leszek Matuszewski, dostaje gryzmoł scenografa plus dane o proporcjach. To musi wystarczyć. I dlatego jest nie tylko rzemieślnikiem, ale artystą. Podziw budzą meble, wyglądające tak solidnie. Złudzenie - są naprawdę lekkie.
Idziemy za scenę. Ciemne pomieszczenie jest magazynem dekoracji. Ale kiedyś była tu kręgielnia. Sama scena jest pusta. Od drugiej części, tej bliżej widowni, oddziela ją prawdziwa, żelazna kurtyna. Wszystko tu wygląda tajemniczo i lekko staroświecko. Ale jest monitoring sceny. Kamera w orkiestronie, plus dwie po bokach, pozwalają mieć podgląd na to, co dzieje się na scenie i widowni. Na widownię patrzymy z perspektywy aktorów. Kiedyś było tu 500 miejsc. Wymogi bezpieczeństwa sprawiły, że trzeba było zrobić odstępy i miejsc jest mniej. Uwagę przykuwają dwie boczne loże - dyrektorskie. Mają bezpośrednie połączenie z gabinetem dyrektora. - Taki kiedyś budowano teatry, żeby dyrektor mógł uciec przed wierzycielami - śmieje się pan Leszek. Schodzimy do podziemi. Dokładnie - dwa piętra pod sceną. Jest pulpit inspicjenta, a obok prawdziwy rarytas - jeden z pierwszych elektronicznych silników, z przełomu lat 20. i 30. XX wieku. Służy do napędu żelaznej kurtyny. Przechodzimy do orkiestronu. Podglądamy jeszcze gdzie ćwiczą muzycy. I tu kolejna ciekawostka. Autentyczna kierownica z audi. Obniża i podnosi pulpit dyrygenta. - Dyrygenci bywają różnego wzrostu i to nasz wynalazek - śmieje się dyrektor Goik. Krąży anegdota, że to kierownica z pierwszego auta Tadeusza Serafina, dyrektora Opery. Ale, jak przyznaje Łukasz Goik, nie jest to potwierdzone.