Pompa i węgiel, czyli jak Polska może się uniezależnić energetyczne i jeszcze zarabiać na tym grube miliardy
Nic mnie tak ostatnio nie obezwładnia, jak widok wymuskanego polityka w drogim garniturze, przekonującego nas wszystkich, że zdecydowanie więcej Polaków powinno kopać węgiel - kilometr pod ziemią, w 40 stopniach, przy niemal stuprocentowej wilgotności i permanentnym zagrożeniu (wstrząsy, tąpania, wybuchy metanu). Od tego ma rzekomo zależeć bezpieczeństwo, niezależność i w ogóle przyszłość Polski. To najbardziej szkodliwe kłamstwo, jakie można sobie wyobrazić - dzisiaj, w dobie globalnego kryzysu energetycznego, przed zimą, która z pewnością będzie trudna.
Europa zachodnia nie zlikwidowała swych kopalń węgla kamiennego z głupoty, ani uprzedzenia do tego surowca. Po prostu skończyły się jej złoża, które warto eksploatować. Polska zbliża się szybko do podobnego stanu. Polscy górnicy są najlepszymi fachowcami na świecie, ale w kwestii kosztów nie mogą konkurować z kolegami z odkrywkowych kopalń z Ameryki czy Australii.
Spójrzmy na liczby. Nieprawdą jest, że w polskie kopalnie nie inwestowano: w latach 2011-2015 („za Tuska”) nakłady wyniosły 18 mld zł, a latach 2016-2020 („za PiS”) - 13 mld zł. Mimo to w pierwszym z tych okresów („za PO”) sprzedaż węgla energetycznego z państwowych kopalń w Polsce spadła z 65 do 61 mln ton, a z drugim („za PiS”) - z 60 do 41 mln ton. Ceny węgla w minionej dekadzie były przeważnie niższe od kosztów jego wydobycia w naszym kraju. W 2015 kopalnie straciły przez to 4,5 mld zł, a w 2020 - 6,5 mld zł. Ich zadłużenie w dekadę podwoiło się - do 16 mld zł, choć udzielona im pomoc publiczna w latach 2011-2015 przekroczyła 2 mld zł, a w latach 2016-2020 już 5,5 mld zł. Polskie górnictwo wypruwało sobie żyły przy ogromnym wsparciu podatników, a mimo to rósł import węgla energetycznego: w latach 2011-2015 przekroczył 43,1 mln ton, a w latach 2016-2020 - już 55,9 mln ton. Widać więc, że nawet najbardziej prowęglowy rząd od czasów Gierka musiał się liczyć z realiami geologicznymi i ekonomicznymi.
Czy te bezprecedensowe nakłady i wyrzeczenia górniczej braci i całego społeczeństwa sprawiły, że możemy się dziś cieszyć tanim prądem i ciepłem z rodzimego węgla? Nie. Czy mamy chociaż dość węgla, by zabezpieczyć własne potrzeby? Nie. Zapasy stopniały do poziomów niespotykanych „za Tuska” i w ogóle nigdy wcześniej. Czy fakt, że węgiel - zapewne przejściowo - kosztuje dziś na światowych rynkach rekordowe 350 dolarów za tonę, zasadniczo zmieni sytuację polskich kopalń? Doraźnie - pewnie tak, ale czy na lata? Czy złoża w Brzeszczach zaczną nagle zalegać płycej niż w Australii? I czy jeśli państwowe elektrownie zapłacą państwowym kopalniom za ten urobek cenę światową (sześć fazy więcej niż dotąd!) to Polacy otrzymają z tego tani prąd?
Te pytania są po prostu retoryczne. Owszem, węgiel ma w Polsce przyszłość, może nawet na kilka dekad, ale tylko w parze z przełomowymi technologiami pozwalającymi go spalać w sposób możliwie czysty - takimi, jak CCS. Najbardziej zaawansowane prace nad CCS prowadzi nasza AGH i należy to bezwzględnie wykorzystać. Te technologie mogą być stosowane wyłącznie w zawodowej energetyce. Węgiel nie ma natomiast przyszłości w gospodarstwach domowych. Jaki sens miałoby sprowadzanie opału z Australii i dotowanie przez państwo jego spalania w nieefektywnych kopciuchach?
Abstrahuję to od czystego powietrza, w którym wszyscy chcemy żyć i polityki klimatycznej, która będzie realizowana - z Polską lub bez Polski, z wszelkimi tego rewolucyjnymi konsekwencjami. Sprowadzam problem do czystej ekonomii - tu i teraz. Czy nie mądrzej byłoby skorzystać z gigantycznych unijnych środków, by ocieplić wszystkie domy w Polsce i zamontować w nich np. pompy ciepła z fotowoltaiką - a równocześnie masowo przyznawać rządowe i unijne granty naukowcom i przedsiębiorcom rozwijającym rodzime technologie, które pozwolą Polkom i Polakom uwolnić się od surowców kopalnych, a „przy okazji” - od Rosji? Polska jest sporym rynkiem. Jeśli dalibyśmy szansę innowacyjnym rozwiązaniom i rozpoczęli ich produkcję na dużą skalę, moglibyśmy się z czasem stać eksporterami czegoś, czego tak bardzo potrzebuje cały świat - i zarabiać na tym miliardy. Możemy do tego użyć miliardów unijnych.
Czy to ma sens? Czy posłuży dobrze rozumianym interesom Polski i Polaków? Pytam o to buńczucznych a wymuskanych polityków w drogich garniturach - w imieniu swoim i sąsiadów, byłych górników, którzy nie chcą, by ich synowie byli górnikami. No i już dawno przestali palić w piecach węglem, bo to niepraktyczne, niezdrowe, niewygodne, a teraz jeszcze - drogie.