Pożar wybuchł nagle, zaczął trawić poddasze. Była 18.00 i może dlatego żyją. Gdyby ogień pojawił się w nocy... Strach pomyśleć.
- Najgorszy jest ten smród, który nie pozwala zapomnieć o tym, co się tu stało. Smród spalenizny, wilgoci i stęchlizny - mówi Elwira Chrzanowska. Razem z mężem, córką i niepełnosprawnym ojcem, o mało nie straciła dachu nad głową.
Pożar wybuchł w środę, zaraz po godzinie 18.00. Płomień wyszedł od komina i od razu zajął sufitowe belki znajdujące się na poddaszu. - A tam jest pokój naszej córki Oli. I wtedy była u góry... Boże, co za szczęście, że nic się jej nie stało, że to nie była noc, że jeszcze nie spała - załamuje się kobieta. O pożarze rodzinę poinformował sąsiad, który zauważył unoszący się dym. Zaraz też pobiegł do państwa Chrzanowskich, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zaniepokojona Ola szybko zbiegła na dół. U góry paliła się już garderoba i jej pokój. Niedługo potem na miejscu zjawili się strażacy ochotnicy z Pomorska.
- Tak sobie myślę, że to głównie dzięki nim nie skończyło się to tragedią. Dzięki temu, że tak szybko zareagowali. Przyjechało kilka jednostek straży pożarnej z Sulechowa. A potem zlecieli się też ludzie, którzy o nic nie pytając, zaczęli pomagać w akcji. Wynosili z domu rzeczy, porządkowali... - opowiada kobieta.
- W takiej chwili wszystko robi się jakoś tak automatycznie, bez zastanowienia. Przychodzisz na miejsce i robisz to, co pozostali. Dopiero później włącza się myślenie, co dalej, co robić? - mówi Katarzyna Łukasik, sołtys Pomorska i dodaje, że w czasie pożaru każdy działał tak, jak trzeba. Niczym według jakiejś niewidzialnej instrukcji. - Bo wiadomo. Dzisiaj komuś trzeba pomóc, a jutro może to my będziemy potrzebowali pomocy. Nigdy nie wiadomo - mówi.
Rodzina Chrzanowskich wciąż nie może pozbyć się emocji. O feralnej środzie opowiadają nam ze wzruszeniem. I za nic nie chcą prosić o pomoc. Choć wiadomo, że ta jest potrzebna. - Nam to najbardziej zależy na tym, żeby podziękować. Przede wszystkim naszym strażakom, za tak szybką reakcję. No i wszystkim mieszkańcom, za wspaniałą pomoc. Codziennie ktoś przychodzi, pyta, czy czegoś potrzeba. To niesamowite. Naprawdę, dziękujemy.
Najważniejszy jest dom, dach nad głową. Jak tego nie ma, człowiek nie ma nic
W dniu pożaru na miejscu zjawił się też Ignacy Odważny, burmistrz Sulechowa. Zwołał zebranie w gimnazjum w Pomorsku zaraz następnego dnia, o godzinie 8.00. Była tam również Elżbieta Colle, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej. Rozmawiano o tym, jak pomóc rodzinie. Burmistrz załatwił przyłączenie prądu, ponieważ w czasie akcji gaśniczej został on odłączony. Zajął się również sprawą wywozu odpadów. Elżbieta Colle także zaoferowała pomoc. Mieszkańcy zorganizowali na rzecz rodziny zbiórkę pieniędzy. Jedną w kościele, drugą w wiejskim sklepie.
- Do mnie dzwonili też Krysia Talaga, sołtys Kalska i radny Krzysiek Kluczyński. Oni również chcieli pomóc. Pytali tylko, jak - mówi Katarzyna Łukasik. To również ona, w imieniu rodziny, mówi nam o ewentualnych potrzebach. A są to wszelkiego rodzaju materiały potrzebne przy odbudowaniu spalonego pokoju na strychu oraz części dachu. - Na piętrze trzeba będzie pozbijać tynki, potrzebne więc będą regipsy. Poza tym, trzeba wymienić komin, bo z tym, to strach - mówi sołtys.
- Najważniejszy jest dom, dach nad głową. Jak tego nie ma, człowiek nie ma nic. My mamy to ogromne szczęście, że spaliła się nam tylko część domu. Nadal możemy tu mieszkać. A remont przeprowadzi się powolutku. Teraz widać, że mamy na kogo liczyć.