Polski sen: od sprzedawczyni ubrań do prezesa domu handlowego
Nie sądziłam, że spędzę tu aż 45 lat i przejdę wszystkie szczeble kariery. Miałam inne propozycje pracy, ale tu się odnalazłam. To moja pierwsza i zarazem ostatnia praca - mówi Wiesława Kołek, prezes Domu Handlowego Central w Łodzi.
7 października 1972 roku. Z czym się Pani kojarzy ta data?
Rozpoczęłam wówczas pracę zawodową. Był to mój pierwszy dzień w Centralu.
Przemknęło Pani przez myśl, że może być to pierwszy z tak wielu dni w tym miejscu?
Nie sądziłam, że spędzę tu tyle, a dokładnie 45 lat. Nie przypuszczałam też, że przejdę tu wszystkie szczeble kariery zawodowej, a zaczynałam od stanowiska sprzedawczyni na dziale odzieży męskiej. Spędziłam tam pięć lat i wiele się wówczas dowiedziałam. Pamiętam, jak w kilka osób pojechaliśmy do Lipska. Spędziliśmy tam miesiąc na wymianie handlowej. Dużo się wówczas nauczyłam, w tym podejścia do klienta. Tam kładziono nacisk na to, że klient jest najważniejszy. Gdy klient szedł do przymierzalni, musieliśmy czekać w pobliżu z rzeczą, jaką przymierzał, ale w rozmiarze mniejszym i większym od tego, który miał przy sobie. Robiliśmy to na wypadek, gdyby rozmiar nie pasował. Klient nie mógł czekać.
Dlaczego akurat Central?
Skończyłam technikum ekonomiczne - specjalizacja handel. Podobała mi się praca w handlu, później zmieniałam działy w Centralu i tam też się odnalazłam. Nie lubię zmieniać pracy. Moim celem była praca ciekawa, rzeczowa i w Centralu to odnalazłam. Poza tym awansowałam ze sprzedawcy na prezesa, nie widziałam potrzeby zmiany pracy. Nie bez znaczenia były też ułatwienia w robieniu zakupów dla nas pracowników. W końcu pod jednym dachem można było kupić wszystko: od firanek, artykułów gospodarstwa domowego przez żywność, po ubrania i buty. To był ogromny atut, wiadomo, jak w tamtych czasach trudno było robić zakupy. W Centralu i innych powiązanych punktach - w Duecie na Piotrkowskiej, Trzech Koronach w Pabianicach, magazynach przy ulicach Demokratycznej, Naftowej i Tuwima pracowało w sumie 1600 osób.
Dziś Central zatrudnia 120 osób, aż trudno uwierzyć, że kiedyś było ich 1600...
Większe zatrudnienie wynikało m.in. z naszych dużych obrotów, ilości towaru, jaki oferowaliśmy. Stoiska były rozdrobnione, obecne były u nas wszystkie branże, a w suterenie mieściły się magazyny.
Zapełnienie ich towarem było chyba dużą sztuką?
To były zupełnie inne czasy: obowiązywała gospodarka nakazowa, towar był rozdzielany centralnie. Nie musieliśmy się wówczas martwić o klientów, ale o to, by mieli co kupować. Dziś jest zupełnie inaczej, towaru na półkach jest pełno, to o klienta trzeba walczyć. Ale i tak mieliśmy szczęście, m.in. za sprawą naszego prezesa Lecha Sosnowskiego, który miał ogromny talent do handlu i udało mu się zdobyć towar. Mieliśmy tu rzeczy z całego świata. Z ZSRR sprowadzaliśmy kolorowe telewizory i szampana, a z NRD proszki do prania i ubranka dla dzieci. Były takie ładne, kolorowe. Nasi klienci stosowali wówczas węgierskie kosmetyki, stamtąd je sprowadzaliśmy. A jakie kolejki się tworzyły, gdy dotarły do nas holenderskie płytki ceramiczne. Central miał priorytet w zapatrzeniu, byliśmy z tego znani w całym kraju. Klienci zjeżdżali do nas z różnych zakątków Polski, przyjeżdżały tu całe autokary kupujących. Central jest znany w Polsce do dziś, a w Łodzi często słyszę jak młodzi ludzie na pytanie, gdzie się umawiamy, odpowiadają, że przy Centralu.
Zaczęła Pani od najniższego stanowiska, skończyła na najwyższym. Każdy w Centralu miał szansę na karierę w amerykańskim stylu, czy też zawdzięcza ją Pani szczególnym umiejętnościom?
Na pewno pomogło mi wykształcenie ekonomiczne, ale każdy miał takie same szanse na awans. Ze stoiska z odzieżą męską trafiłam do działu ekonomicznego, prezes Sosnowski zanim w administracji zatrudnił osobę z zewnątrz, robił przegląd obecnych pracowników. Nikomu nie zabronił się rozwijać, pozwalał kontynuować naukę, kończyć kolejne szkoły.
Od pracy z ludźmi przeszła Pani do pracy z cyframi. Trudno było się odnaleźć w dziale ekonomicznym?
Nie miałam z tym problemu, lubię pracę z cyframi: planowanie obrotów, zaopatrzenia, sprawdzanie rotacji towarów. Bardzo mnie to zawsze interesowało i do dziś bardzo to lubię. Z cyfr można bardzo dużo wyczytać o danej firmie, jeśli wie się, jak to zrobić. Ja wiem.
I co obecnie cyfry mówią o kondycji Centralu?
Nie ma żadnych powodów do niepokoju. Central jest w dobrej kondycji, nie ma groźby zaprzestania prowadzenia działalności. Jesteśmy rentowni, nasza przyszłość rysuje się pozytywnie.
Nie brakuje opinii, że Central świetnie sobie radził w poprzedniej epoce, natomiast nie do końca pasuje do obecnych czasów. Czy jest w stanie toczyć walkę z Galerią Łódzką, Manufakturą i innymi galeriami handlowymi?
Galeria Łódzka czy Manufaktura były budowane pod obecne potrzeby. Central powstał 45 lat i był budowany pod ówczesne potrzeby. Nie da się zmienić budynku - jako struktury, bo można oczywiście go remontować i my te remonty robimy. Mamy ograniczony teren, nie możemy zrobić wszystkiego, co byśmy chcieli, gdyż budynek nie jest z gumy. Na najniższym poziomie i pierwszym piętrze remonty już się odbyły, klienci mówią, że wreszcie wyglądają jak z XXI wieku. W przyszłym roku chcemy wyremontować parter. Można zapytać, dlaczego tak późno się na to zdecydowaliśmy, ale trzeba pamiętać, że nie otrzymujemy żadnego wsparcia, nie możemy liczyć na dofinansowanie unijne. Remonty możemy robić tylko za to, co sami wypracujemy. Od 2010 roku wydaliśmy prawie 6 milionów złotych, także na zmianę oprogramowania. Mamy za sobą zmianę elewacji budynku, dociepliliśmy go, także ze względu na komfort pracy naszej załogi. Ciągle coś robimy, inaczej nie nadążymy za konkurencją. Robimy to też dla naszych klientów.
A jakich klientów ma Central?
Bardzo lojalnych, którym wiele zawdzięcza. Mamy wielu stałych klientów, którzy nie opuścili nas nawet wtedy, gdy ponad dwa lata trwał remont trasy W-Z, który utrudnił dotarcie do nas. Ze swojej strony staramy się stworzyć jak najlepsze, najbardziej komfortowe warunki robienia zakupów. Dbamy o jakość towaru, jak najszerszy asortyment. Bardzo dobrze funkcjonuje stoisko z prasą, a także z garmażem. Stale są tam tłumy klientów, ale bardzo dbamy o jakość żywności, którą można tam kupić. Dokładnie sprawdzamy naszych dostawców, testujemy wszystko, co nam proponują.
Naprawdę próbowała Pani wszystkich rodzajów pierogów i sałatek, zanim trafiły na stoisko?
Oczywiście, testujemy wszystko, nie tylko pierogi i sałatki. Próbujemy różnych wędlin, a wybór jest obecnie ogromny. Kiedyś były po prostu szynka, polędwica sopocka i baleron, a teraz samych szynek jest kilkanaście rodzajów i każdy dostawca proponuje inną. Nie możemy sobie pozwolić na zamówienie produktów, które będą złej jakości, musimy dbać o klientów. Próbujemy więc nawet musztardę i ketchup, musimy mieć pewność, że klient otrzyma dobry towar i będzie chciał po niego wrócić.
Przez te 45 lat nie pojawiały się pokusy, by jednak zmienić pracodawcę, spróbować czegoś nowego?
Otrzymywałam oferty pracy z różnych prywatnych firm, ale nie zdecydowałam się na zmianę. Sama natomiast nigdy nie szukałam innej pracy, nie czułam takiej potrzeby. W Centralu wszystko mi odpowiadało i odpowiada do tej pory, lubię jasne i czytelne zasady, a takie tutaj panują. Mamy też bardzo dobrą atmosferę, jesteśmy naprawdę jak duża rodzina.
Prezesem została Pani w 2000 roku i jest Pani pierwsza kobietą na tym stanowisku w historii Centralu. Przedsiębiorstwu handlowemu służy kobieca ręka?
Nie jest prawdą, że na czele firm zawsze muszą być mężczyźni, kobiety też świetnie sobie radzą w ich prowadzeniu. Staram się, by pracownicy mieli jak najlepsze warunki do pracy, a trzeba pamiętać o tym, że praca w handlu jest bardzo ciężka i wymagająca, trzeba być dyspozycyjnym i elastycznym. Klienci są różni, także wymagający, każdego trzeba odpowiednio obsłużyć. Nasi pracownicy nie do końca mogą być zadowoleni z pensji, zarobki nie są wysokie, choć staramy się, by zarabiali jak najlepiej. Staramy się więc rekompensować im to funduszem socjalnym, dwa razy do roku pracownicy dostają paczki dla dzieci, mamy dopłaty do wczasów pod gruszą, do wypoczynku dla dzieci pracowników. Kobiety są bardziej sumienne, obowiązkowe, lepiej radzą sobie z wieloma problemami jednocześnie. Mężczyźni zaczynają się gubić już przy dwóch problemach, z którymi muszą zmierzyć się w tym samym czasie. Kobiety muszą sobie radzić i z pracą, i z życiem osobistym.
Ciężko było sprostać wymaganiom na stanowisku prezesa?
Bardzo pomógł mi w tym były wieloletni prezes Zdzisław Różański. Byłam jego zastępcą i w tym czasie przygotowywał mnie do tej roli, wiele się od niego nauczyłam. Dzięki temu łatwiej było mi podejmować decyzje, gdy już sama zostałam prezesem Centralu. Wówczas wiele rzeczy zostało już wyprostowanych, to ułatwiało pracę. Na początku należało zająć się sprawami własności działek, na których stoją budynki Centralu I i Centralu II. Wcześniej obejmowało je użytkowanie wieczyste, a dążyliśmy do tego, by przekształcić je we własność. Udało nam się to i było to bardzo ważne dla funkcjonowania firmy.
W czym widać Pani rękę?
Za czasów moich i wiceprezes Anny Domańskiej zostały w Centralu przeprowadzone remonty najniższego poziomu i pierwszego piętra. Stworzyłyśmy więc lepsze warunki do pracy. Musimy ciągle się rozwijać, jeśli staniemy w miejscu, nie będziemy dbali o asortyment, o towar, to nie będziemy w stanie działać. Stanie się z nami to, co stało się z Uniwersalem. My natomiast ciągle dostosowujemy się do zmieniającego się rynku, do nowych czasów. Mamy to szczęście, że nie musimy borykać się z rotacją pracowników, która zwłaszcza w handlu jest prawdziwą zmorą. U nas obecnie nie ma zwolnień z pracy, chyba że ktoś bardzo by na to sobie zasłużył, ale to się praktycznie nie zdarza. Tracimy pracowników, gdy odchodzą na emeryturę lub wcześniejszą emeryturę. Przez lata zmniejszaliśmy zatrudnienie, by dostosować się do rynku, ale i tak zatrudniamy znacznie więcej osób niż zwykle w handlu. Przyjmujemy też nowe osoby, ostatnio trafiły do nas trzy osoby na garmaż, gdyż poprzednie zakończyły już karierę zawodową.
I ci nowi też będą mieli szansę pracować tu przez 45 lat jak Pani?
Nie jestem wyjątkiem, w Centralu pracuje jeszcze pięć osób, które są tu zatrudnione od samego początku. Mam nadzieję, że te osoby będą miały szansę pracować tutaj jak najdłużej. Moim zadaniem jest zabezpieczenie firmy na długie lata, dbamy o jej kondycję. Chodzi o to, by Central mógł działać jak najdłużej, w dobrej kondycji finansowej. Przygotowuję do tego moich pracowników.
A Pani sama jak długo planuje tutaj jeszcze zostać?
Czas pokaże, na pewno będę tu krócej niż dłużej. Muszę w końcu zrobić miejsce dla młodszych, być może moje miejsce zajmie kolejna kobieta.
Nowy lub nowa prezes będzie musiała być przygotowana na nowe wyzwania. Z czym najtrudniej się mierzyć w tej branży
Nie wiadomo, jak zmienią się przepisy, są różne obawy z wprowadzanymi lub projektowanymi zmianami w prawie. Przepisy zmieniają się obecnie niemal z dnia na dzień, a to jest bardzo zła sytuacja do planowania inwestycji. Wiele niejasności dotyczy chociażby zakazu handlu w niedziele, który niby bezpośrednio nas nie dotyczy, bo Central jest zamknięty, ale może też pośrednio oddziaływać na cały handel. Podobnie jest z podatkiem od sklepów wielkopowierzchniowych, który przecież miał nas dotyczyć, ale ostatecznie został uchylony. Rządzący nie ukrywali jednak, że chcą w jakiejś formie go wprowadzić. Przepisy powinny być bardziej liberalne, by ułatwiać życie przedsiębiorcom.
Kobiety skarżą się, że trudno im pogodzić życie zawodowe z osobistym. Udała się Pani ta sztuka?
Myślę, że tak, choć łatwo nie było. Moje wnuki, a mam dwoje mieszkają z rodzicami w Warszawie. Wnuczka ma 3,5 roku, a wnuk półtora roku. Opiekuję się nimi w wolnej chwili. Weekendy spędzam więc z wnukami w stolicy. O wolny czas nie jest łatwo, gdyż praca jest absorbująca, zaprząta wiele uwagi.