Polska w połowie czerwona, żółty nie jest kolorem słońca [KOMENTARZ]
Czerwona Łódź. To określenie - nigdy dobre - towarzyszyło mojemu miastu od dawna, od soboty nabierze dodatkowego, dramatycznego znaczenia, wprost odnoszącego się do zdrowia i życia jego mieszkańców.
Jak prawie połowa Polski, znaleźliśmy się na pierwszej linii koronawirusowego frontu, co oznacza powrót daleko idących ograniczeń oraz wzmocnienie dręczącego psychikę pytania: co dalej? Powodzenie antypandemicznych działań znów uzależnione jest od naszej dobrowolnej (lub wymuszonej) solidarności i empatii, o co - jak sądzę - będzie trudniej, niż wiosną, kiedy temat Covidu-19 był świeży i można było mieć nadzieję, że wirus nie zostanie jednak z nami tak długo, jak to głosili pesymiści, którzy jak zawsze okazali się realistami.
Koronawirus nas już wymęczył, a i postraszył, coraz mniej osób może powiedzieć, że nie zna nikogo, kto by zachorował lub kogoś kto zna kogoś, którego znajomy z chorobą się zmagał. Coraz wyraźniej widać, że system, w którym funkcjonuje polska służba zdrowia to prowizoryczna konstrukcja, społeczne relacje legły w gruzach, na ulicach więcej agresji przy codziennych czynnościach. Złość na nowe obostrzenia przeniesie się do kolejek pod sklepami, do których będzie wpuszczanych po kilka osób, pod znakiem zapytania staną wizyty na cmentarzach w listopadowe święto, gastronomia po złapaniu oddechu znów staje pod ścianą, ograniczenie miejsc na widowni do jednej czwartej to właściwie śmierć dla kin, konsekwencji nauki zdalnej nawet strach się bać, ludzie będą drżeć nie z zimna, lecz z lęku o miejsca pracy. Premier mówił o kilku tygodniach, które mogą zadecydować o zwycięstwie, a przecież za kilka miesięcy luty, w którym przypada szczyt zachorowań na grypę. Czy mnożące się pytania nie wymagają już zdecydowanych odpowiedzi? Zanim zobojętniejemy...
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień